Na skróty

11 lutego 2013

Najpierw wybieganie, a potem... VIVA CARNIVAL

   W ramach niedzielnego wybiegania postanowiłem  pozwiedzać pobliskie okolice. Aczkolwiek tym razem nie zamierzałem przekraczać granicy.  Wolałem biec wzdłuż niej. Trasa treningu w całości miała znajdować się na terenie Niemiec. Chciałem sobie przypomnieć nieco swoje letnie, biegowe ścieżki, które pokonywałem wspólnie z Pati w ramach przygotowań do 34. Maratonu Warszawskiego. Jako, że nie chciałem brać ze sobą latarki, a jednocześnie w miarę wcześnie skończyć trening, żeby wybrać się na karnawał, idealną porą na rozpoczęcie treningu była 8 rano. W planach miałem 34 kilometry i nieco obawiałem się jak taki dystans zniesie moje kolano oraz żołądek. Wciąż w pamięci miałem ten koszmarny, wtorkowy trening i dlatego miałem pewne obawy. Ale nie zamierzałem mimo to rezygnować z biegu.
   Z domu wyruszyłem z kilkuminutowym opóźnieniem i skierowałem się na północ, w stronę autostrady A30. Pierwsze 3-4 kilometry pokonałem w tempie 5:02-5:10/km. Trasa w tym momencie prowadziła przez las, aczkolwiek biegłem równą i płaską ścieżką rowerową. Kiedy minąłem autostradę obrałem kurs na Nordhorn i tutaj nieco się załamałem. A miało to miejsce kiedy wybiegłem z zza jednego z zakrętów i zobaczyłem płaską, prostą drogę, o długości (jak się później okazało) około 5 kilometrów! Generalnie można by powiedzieć, że to marzenie biegacza - zero wzniesień, równo jak na stole - tylko biec! Ale jednak kiedy widok tak długiej prostej podcina nieco skrzydła. Kiedy mam przed sobą 300-400 metrów to chce je przelecieć jak najszybciej, żeby zobaczyć co będzie za zakrętem, jednak kiedy mam przed sobą kilka kilometrów to już zupełnie inna bajka. 
Końca nie widać...
   Przed samym Nordhorn odbiłem w lewo i przebiegłem na drugą stronę miasta. Dalej skierowałem się wzdłuż niemiecko-holenderskiej granicy w kierunku miejscowości Westenberg. Tutaj znowu natrafiłem na długie płaskie odcinki. Jednak każdy kilometr przybliżał mnie do domu. Kiedy przekroczyłem połowę zakładanego dystansu biegło się już znacznie lepiej. Tempo utrzymywało mi się mniej w granicach 5:00 - 5:10/km. Jedynie kilka kilometrów przebiegłem szybciej lub wolniej, a i te jedynie o parę sekund. 
   Kiedy dobiegłem do Westenberg skierowałem się na wschód, w stronę Gildehaus i Bad Bentheim. Tą część trasy znałem bardzo dobrze. To właśnie tędy biegłem w sobotę. Wiedziałem więc, że od domu dzieli mnie zaledwie 9 kilometrów. W Gildehaus, 6 kilometrów od domu, zacząłem mimowolnie przyspieszać. Na 28. kilometrze moje tempo wynosiło jeszcze 5:00/km, ale następny odcinek pokonałem już w 4 minuty i 56 sekund, a na ostatnim tysiączku mój Gremlin wyliczył mi tempo 4:32/km.  
Moje pobiegowe śniadanko przygotowane przez Pati :)
   W końcówce zaleciałem jeszcze na stację benzynową po kawę i lody i chwilę później zdejmowałem już ze stóp swoje niebieskie Duchy. Przebiegłem 33 kilometry i 747 metrów w czasie 2:50:12. Średnie tempo wyniosło 5:03/km. A po treningu wspólnie z siostrą i Patrycją wybraliśmy się na karnawał do Oldenzaal, a później na obiad do Kinika i lodowe szaleństwo w MC Donaldzie :) To był naprawdę dzień pełen wrażeń! Parada karnawałowa okazała się fantastyczna. Całe miasto było poprzebierane. Ludzie organizowali imprezy w domach, na chodnikach, w lokalach. Wyciągali na ulice stoliki, masę alkoholu, coś do jedzenia, głośniki i zaczynali się bawić, tańczyć, śpiewać. Pierwszy raz coś takiego widzieliśmy. Jeżeli kiedyś jeszcze będzie nam dane wziąć udział w takim wydarzeniu na pewno pomyślimy o kostiumach, bo te mieli na sobie niemalże wszyscy, niezależnie od wieku :)

2 komentarze:

  1. Jak to się stało,że w ogóle znalazłeś się w Niemczech?Długo tam będziesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A no tak jakoś wyszło :) A kto w ogóle pyta? ;>

      Usuń