|
Bad Bentheim |
No i stało się - wczoraj zaliczyłem pierwszy trening na terenie Niemiec. W związku z wyjazdem i nowymi okolicznościami musiałem całkowicie przeorganizować plan dnia. Obecnie pobudkę wyznaczoną mam na godzinę 4:00, a trening rozpoczynam półtora godziny później, po owsiance (pewne rzeczy się nie zmieniają, bez względu na okoliczności ;-) ). Samo wstawanie nie stanowi żadnego problemu, jednak "egipskie ciemności" jakie panują o tej porze już i owszem.
Wybiegając wczoraj z domu planowałem dobiec do autostrady A30 i dalej wzdłuż niej dolecieć do Schuttorfu, by wrócić lokalną drogą do Bad Bentheim. Jednak nic z tych rzeczy - po około 1300 metrów minąłem ostatnią latarnię i niestety zmuszony byłem zawrócić. Okazuje się, że czołówka to wcale nie jest taki zbędny gadżet jak myślałem. Może już pora na zaopatrzenie się w takie urządzenie? Zamiast w kierunku autostrady, poleciałem w stronę lokalnego uzdrowiska. Tam zauważyłem leśną, i co najważniejsze, oświetloną dróżkę prowadzącą w okolice domu. Okazało się, że mam pod nosem pętlę o długości około 1,4-,15km. I to nie byle jaką, bo w płaską, równą i oświetloną.
|
Tereny uzdrowiska w Bad Bentheim |
Kiedy już poznałem długość trasy zacząłem planować ile będę musiał biegać na poszczególnych treningach, jak będą wyglądały treningi specjalistyczne, gdzie będę robił przebieżki. Tak mnie to pochłonęło, że tempo spadło mi do 5:18/km. W tym momencie powiedziałem sobie - o nie kolego tak być nie może! Wiedziałem, że to nie kwestia płuc czy nóg tylko głowy dlatego za chwilę wróciłem na właściwe tory. Po 9 kilometrach byłem tak rozgrzany, że pobiegłem do domu, aby zrzucić kurtkę, czapkę i zmienić rękawice na lżejsze. Sam nie wierzyłem,że to robię. Ja - zmarźlak jakich mało - przegrzewałem się na spokojnym treningu na początku lutego - szok. Temperatura jednak była wyjątkowo przyjemna. Termometr pokazywał co prawda jedynie +3 stopnie, ale wspólnie z tatem stwierdziliśmy, że temperatura odczuwalna musiała być zdecydowanie wyższa.
|
Zamek w Bad Bentheim |
Po 12 kilometrach postanowiłem, że w ramach urozmaicenia sobie treningu pobiegnę na zwiedzanie miasta. W końcu ostatni raz biegałem tutaj w sierpniu. Poleciałem przy dworcu, minąłem stację benzynową, na której zaopatrywaliśmy się z Pati w lody po niedzielnych wybieganiach. Dalej pobiegłem koło piekarni, w której kupowałem małe pyszności dla mojej, wówczas jeszcze przyszłej, Narzeczonej. Minąłem szpital, ulicę Wrocławską (a dokładnie Breslauer Straße) i chcąc nieco zwiększyć stopień trudności skierowałem się w stronę długiego i dość stromego wzniesienia, które doprowadziło mnie do centrum. Tam minąłem "Naszą" pizzerię Kinik, obiegłem zamek i pognałem z powrotem do domu. Kiedy minąłem ostatni zakręt okazało się, że mam w nogach około 18 kilometrów więc jedynym sensownym rozwiązaniem było "dorzucenie" jeszcze jednej "uzdrowiskowej pętli".
Ostatecznie przebiegłem "półmaraton po toruńsku", jak zwykłem nazywać dystans pomiędzy 20, a 21,097km. Dokładnie było to 20 kilometrów i 605 metrów. Uzyskałem średnie tempo rzędu 4:53/km. A już dzisiaj wybieram się na... albo nie powiem, żeby nie zapeszyć. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli to wieczorem spodziewajcie się kolejnego wpisu :)
Chyba się udało, co? Czekamy na kolejny wpis :)
OdpowiedzUsuń