Teraz już jestem pewien - coś się faktycznie zmieniło. Coś drgnęło w dobrym kierunku! Ależ to napędza do działania. Czuję, że to się wszystko znowu nakręca. Tym razem tylko wolę trzymać rękę na pulsie, aby gdzieś nie przegiąć. A skąd w tym momencie taki fantastyczny humor u mnie? Wiadomo - po porannym treningu.
Pogoda była niemal idealna do biegania. Zero wiatru, żadnych chmur i tylko temperatura odrobinę za wysoka (ponad 20°C). Jednak mając w planach jedynie lekki rozruch specjalnie mnie to nie zmartwiło.
Wciągnąłem porcję owsianki, nadrobiłem zaległości na blogu i wskoczyłem w biegowy strój. I tutaj również zaszła pewna zmiana. Przy takiej temperaturze miałem ochotę założyć na siebie coś lekkiego. Po ostatnich perypetiach przytyłem i najnormalniej w świecie było mi wstyd założyć coś innego niż wielkie, workowate koszulki. Dzisiaj jednak postanowiłem wciągnąć na trening koszulkę, której nie nosiłem od... nawet nie pamiętam kiedy ostatnio w niej biegałem. Chodzi mi o startówkę Adidasa, którą dostałem od Sklepu Biegowego. Tę samą, w której startowałem w Berlinie. Już samo jej założenie sprawiło, że wspomnienia odżyły.
Kiedy Gremlin nawiązał połączenie z satelitami ruszyłem w kierunku nadmorskiego deptaka i dalej w kierunku Gdyni. Cel jaki sobie postawiłem na ten trening to - zero patrzenia na zegarek! Miałem biec bez zatrzymywania, w takim tempie, aby mieć możliwość swobodnego rozmawiania.
Chodnik nad morzem był dzisiaj wyjątkowo zatłoczony. Cała masa ludzi spacerowała, biegała, jeździła na rowerze oraz na rolkach. Taki widok niewątpliwie cieszy. Ciężko się biega jak jest zbyt tłoczno, ale nie ma co przesadzać - chodników starczy dla wszystkich.
Często jeżeli wybiegam z dobrym nastawieniem z domu to euforia trwa przez cały trening. I tak też było tym razem. Nie musząc przejmować się utrzymywaniem tempa po prostu cieszyłem się biegiem. Jedyne co mnie trochę niepokoiło to drobny ból w prawej pachwinie. Najwyraźniej nadwyrężyłem ostatnio prawe biodro. Jednak nie wydaje mi się, żeby to było coś poważnego. Ponadto w tym tygodniu zaczynam już rehabilitację! A to również powinno mi tylko pomóc.
Najbardziej wymagającym kilometrem dzisiejszego treningu okazał się ten najwolniejszy. A to wszystko przez... schody. Otóż miałem ochotę na powrót wzdłuż głównej arterii Trójmiasta, dlatego wdrapałem się te kilka stopni w górę.
W końcówce dałem się nieco ponieść nogom i ostatnie 400 metrów pokonałem żwawszym krokiem. Ciągle uważam, że chcąc mocno kończyć zawody trzeba mocniej kończyć treningi.
Ostatecznie pokonałem 15 kilometrów i 400 metrów w czasie 1:17:12. Aczkolwiek o tym dowiedziałem się dopiero pod domem, kiedy zatrzymywałem Gremlina. Po bieganiu obowiązkowo trochę rozciągania, porcja izotonika, prysznic i kolejna porcja owsianki! Miłego dnia!
PS: Przypominam, że jeżeli ktoś ma ochotę na wspólne bieganie w Lidzbarku Warmińskim to zapisy trwają tylko do jutra - X Lidzbarski Bieg Uliczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz