Na skróty

23 maja 2014

Więcej i wolniej czy mniej i szybciej - odwieczny dylemat biegacza

   Chyba każdy z nas stawał przed takim wyborem - a to planując biegowy tydzień, a to rozmyślając co robić na następnym treningu. Ja do tej pory, a już w szczególności od czasu powrotu do biegania po kontuzji, byłem zdecydowanie zwolennikiem tego pierwszego. Przytyłem, nie miałem szans na zbliżenie się do prędkości na jakich biegałem wcześniej. Nie chciałem się deprymować tym faktem, więc zdecydowałem się jedynie na bieganie biegów spokojnych. Pomyślałem, że w ten sposób najszybciej pozbędę się brzucha i tym samym wrócę do tego co było. W końcu klepiąc dużo kilometrów spala się ogromną ilość kalorii.

   Może i tak - jednak jest kilka "ale". Po pierwsze moja głowa po każdym takim biegu na dystansie 30-, 40-kilometrowym (czasami dłuższym) udzielała mi żywieniowej dyspensy. Nie powiem, żeby to było zawsze objadanie się czymś niezdrowym - jednak zdarzało się i tak. Żadnych więc spektakularnych spadków wagi nie mogłem odnotować. Mało tego - biegało mi się coraz ciężej. Zawsze po jedzeniu z poza przyjętych kanonów potrzebuję kilku dni zanim organizm dojdzie do siebie. A jak robiłem takie rozbiegania kilka razy w tygodniu to nawet nie dawałem mu na to szansy. 
   Po drugie na pewno miało to zły wpływ na technikę biegu. Po kilku godzinach takiego powolnego biegu nikt już nie myśli o trzymaniu prostej sylwetki, poprawnym stawianiu kroków. To jest człapanie do mety (czyt. do domu). Nie na darmo mówi się, że chcąc biegać szybciej - trzeba biegać szybciej na treningach. Tymczasem ja to olałem. I tak mimo, że z treningu na trening biegałem coraz wolniej, to jeszcze przychodziło mi to coraz trudniej - o ironio! Ktoś mógłby zapytać - ale po co biegać szybciej skoro można spokojnie, bez kontrolowania tempa, szurać swoimi ścieżkami? Pewnie, że można - ale ja mam tak, że to co mnie motywuje to progres. Nie na darmo mówi się, że "albo się rozwijamy albo stoimy w miejscu". W moim przypadku stanie w miejscu oznaczało nawet cofanie się.
   Wtedy postanowiłem coś zmienić w tym swoim bieganiu. Zbyt ciężkie treningi z nastawieniem na wyniki, miejsca, pudła itd mi nie wyszło. Skończyło się irytacją, frustracją, przetrenowaniem, a w końcu kontuzją. Również bieganie tylko i wyłącznie "dla siebie, dla zdrowia, dla satysfakcji" jest nie dla mnie. 
   Szukałem (i w sumie ciągle szukam) złotego środka. Postanowiłem ograniczyć długie treningi do 1-2 w tygodniu. Ponadto wprowadziłem treningi specjalistyczne. Początkowo miał to być kros oraz rytmy. Jednak z tym pierwszym różnie bywa. Za to od 2 tygodni w planie pojawił się trening ogólnorozwojowy. Okazało się, że kiedy nie biegam tak dużo kilometrów - o wiele łatwiej jest mi pilnować diety. Zdarza mi się więc poświęcić 1 dzień spokojnego rozbiegania na rzecz treningu na stadionie. Mogę wtedy porobić skipy, wieloskoki, poskakać nad płotkami, zrobić kilka przebieżek na bieżni. To jest naprawdę fajne. Czy przynosi jakieś efekty? Będę mógł powiedzieć za jakiś czas. Bywały okresy, że biegałem ponad 100 kilometrów w tygodniu, bodajże dwukrotnie zaliczyłem ponad 170 w ciągu 7 dni. Teraz jednak zadowalam się kilometrażem rzędu 70-100 kilometrów. Myślę, że tyle powinno wystarczyć.
   Na dzień dzisiejszy takie podejście wydaje mi się najbardziej optymalne. Ponadto zaczynam zauważać pierwsze pozytywne symptomy. Może niedługo znowu zacznę kombinować i mącić w tym swoim szuraniu. Jednak teraz cieszę się tym co jest. Odzyskałem spokój - jest super!

2 komentarze:

  1. Pytanie organizacyjne z jakiego stadionu korzystasz? I czy jest on otwarty dla każdego chętnego? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czwartkowe treningi typu - 400, 200, 100 metrów biegam w parku na Przymorzu. W piątki zaś dwukrotnie latałem na stadionie AWFiS. Raz nikogo nie było i był otwarty więc skorzystałem. A raz woźny (chyba tak ten Pan się nazywał) powiedział, że na stadionie można przebywać tylko pod nadzorem trenera. A że jakaś grupa grała w Baseball to podszedłem i zapytałem ich trenera czy mogę pobiegać - nie było problemu :)

    OdpowiedzUsuń