Na skróty

8 maja 2014

Wytęskniony, znienawidzony, fantastyczny

Nasza bieżnia!
   A wszystkie te określenie odnoszą się do mojego dzisiejszego treningu. Choć po prawdzie to trzeba powiedzieć jasno, że wytęskniony to on był jedynie do pierwszych kilku kroków. Nienawidziłem go przez cały czas trwania. A o tym, że jest fantastyczny pomyślałem dopiero po jego zakończeniu. O jakim treningu mowa? W moim przypadku to chyba oczywiste - bieżnia.
   Aczkolwiek ta dzisiejsza była, mówiąc delikatnie, nieco inna. Dzisiaj przeglądając FB natknąłem się na zdjęcie bieżni lekkoatletycznej umiejscowionej w... lesie (LINK). Naprawdę widząc to poczułem zazdrość. Niepotrzebnie - bowiem, gdy wbiegłem do Parku Reagana na gdańskim Przymorzu, okazało się, że tutaj mam takie same warunki. A może nawet lepsze! No dobra, ale żeby to miało trochę ładu i składu to zacznę od początku.
   Już w poprzednim tygodniu zapadła decyzja, że zabieramy się za trenowanie. Zabieramy - gdyż nie tylko ja, ale i Mała postanowiła uporządkować swoje bieganie. 

   Zdecydowałem jeden trening poświęcić na szybkość, jeden na siłę oraz raz w tygodniu zaliczyć długie wybieganie. W zasadzie to jest to sprawdzony schemat. A skoro sprawdził się w przeszłości to czemu miałby się nie sprawdzić teraz.
   W ramach treningu siły zaliczyłem we wtorek szuranie po lesie, środę zrobiłem spokojną piętnastkę, wybiegania zostawiam na czas bliżej weekendu, a więc... Tak - dzisiaj przyszła kolej na podkręcenie tempa. Na szczęście nie musiałem latać sam. Mała aż paliła się do tego treningu. Co prawda i u niej szybko minął zapał. Ale taki to już urok opuszczania strefy komfortu.
   Ostatnio przeglądając forum natknąłem się na wypowiedź pani trener BBL z warszawskiej Agrykoli, która pisała, że w ramach przygotowań do maratonu lubiła robić trening 20 x 400 metrów. Dla mnie to było coś nie do pomyślenia (i uprzedzę nieco fakty, ale - ciągle jest). Mimo to powiedziałem o niej Monice. I właśnie z myślą o tym treningu umówiliśmy się na ulicy Piastowskiej, przy wejściu na nowo otwartą ścieżkę.
W końcu je założyłem!
   Po przybyciu na miejsce już widzieliśmy, że nie mogliśmy wymarzyć sobie lepszej "bieżni". Prosto, równo, do tego ubite, gruntowe podłoże i fantastyczne otoczenie przyrody. Nic tylko biegać.
   Dla pewności ponownie(pierwszy raz był już w poprzednim tygodniu) wymierzyliśmy sobie 400 metrów (a w zasadzie to 410 - chcieliśmy "dociągnąć" do latarni). Następnie wróciliśmy na start i... Małej już nie było. Powiedziała tylko coś w stylu "Jak nie teraz to nigdy", i pomknęła co sił w nogach. A co ja na to? OGIEŃ!
   Przed wyjściem z domu rzuciłem okiem na wytyczne Pana Jacka Danielsa, odnośnie tempa w jakim powinienem biegać. W zasadzie to - w jakim powinniśmy biegać. Tak się składa, że patrząc na ostatnie wyniki z biegów na 10 kilometrów to jesteśmy z Moniką na podobny poziomie. Z tabel wynikało, że decydując się na rytmy powinniśmy pokonywać każdy odcinek w 92 sekundy. Zaś w przypadku interwałów mogliśmy sobie pozwolić na 6-sekundowy poślizg. Jednak nie interwały zamierzaliśmy latać.
   W czasie pierwszej 400-metrówki miałem dość. Myślałem, że umrę. To było okropne. Naprawdę już dawno nie czułem się tak fatalnie. Myślałem, że języka nie oderwę już od brody. I ja myślałem o pokonaniu tego dystansu 20 razy? Idiota! 
   Trochę winne takiemu samopoczuciu było tempo - zamiast planowanych 92 były 82 sekundy. Ale co tam - na kolejny odcinku zamiast zwolnić urwałem jeszcze 2 sekundy. I w tym momencie mój plan był taki - zwalniam, kończę na 3 powtórzeniach i tyle! Pomyślałem, że jak na pierwszy taki trening po kilku miesiącach tragedii nie ma.
   Jednak kolejna, nieco wolniejsza (86 sek) przebieżka sprawiła, że ponownie plany uległy zmianie. Najnowsze wyglądały tak - robimy jeszcze 2 400-metrówki, następnie 5 razy pokonujemy dystans o połowę krótszy, a całość kończymy pięcioma szybkimi setkami.
   Tym razem jak zaplanowaliśmy tak zrobiliśmy. Dwie ostatni przebieżki na dystansie 400 metrów pokonałem w 87 i 88 sekund. Nie piszę jakie czasy notowała Monika, bo po prostu nie pamiętam dokładnie, a nie udostępniła ona jeszcze swoich danych. Niemniej naprawdę śmigaliśmy niemal identycznie.
   Dwusetki poleciałem odpowiednio w 41, 40, 41, 40 i 39 sekund. O ile na dwukrotnie dłuższym dystansie Miałem nad Małą jakieś kilka metrów przewagi, o tyle tutaj wbiegaliśmy już na "metę" jedno po drugim.
   Kiedy zaś ponownie skróciliśmy dystans lataliśmy bark w bark albo... Mała była górą :) Dopiero na ostatniej przebieżce udało mi się odkuć. Swoją drogą to świetna sprawa taka rywalizacja podczas przebieżek.
   A po setkach w końcu nadeszła ta chwila - KONIEC TRENINGU. Wiem, wiem - zawsze piszę o tym jakie to bieganie jest fajne i w ogóle. No więc tak - bieganie jest fajne, ale trenowanie, cóż - na pewno nie zawsze :)

1 komentarz:

  1. Biegłem tamtędy dzisiaj i miło się zaskoczyłem jak zmienia się tam okolica. Prace ciągle trwają, na ścieżkach rowerowych nie wszędzie asfalt, ale będzie ładnie.

    Biegaliście od początku nowej ścieżki (skrzyżowanie z Piastowską)? Daleko tam 400 m wychodzi? Może też bym spróbował biegać.

    Jak już pisze to zapytam o polecane stadiony, bo póki co biegałem tylko na Reja (za GUMedem). Strasznie się tam kurzy i wszystko co białe jest czarne. Jakaś ogólnodostępna alternatywa?

    OdpowiedzUsuń