W tym roku tak się złożyło, że na początek majówki nie mieliśmy żadnych planów. Wyjazd do Grudziądza zaplanowaliśmy dopiero na dzień przed biegiem. Mogliśmy więc z czystym sumieniem oddać się błogiemu "nicnierobieniu". Ale zanim to - najpierw trening. Święto Pracy zachęca do odpoczynku od pracy (co w sumie wydaje się dość dziwne), ale nie od przyjemności. A bieganie to przecież czysta przyjemność.
Oczywiście są treningi, które ciężko nazwać przyjemnymi. Jednak początek majówki miałem zaplanowany trening najlepszy z najlepszych - wycieczkę biegową! Najlepsze wycieczki lata się w grupie, dlatego szybko napisałem do siostry i zostawiłem wiadomość na FB.
Jeszcze przed 9 Mała była już u mnie. Niestety większość znajomych tego dnia wybrała rower. Dostałem chyba 4 SMSy o treści: "Jeżdżę rowerem" albo "Właśnie wróciłem z roweru". Czy tylko mnie tydzień boli tyłek po przejechaniu 30-40 kilometrów na rowerze?!
Tak więc ruszyliśmy we dwójkę. Trasa, którą lecieliśmy, chodziła mi po głowie już od dobrych kilku dni. Z Przymorza ruszyliśmy w kierunku Oliwy, a dalej... tak, tak - Czarnym Szlak! Tym razem jednak skierowaliśmy się w stronę Otomina.
Pogoda nam sprzyjała. Rano nieco się chmurzyło, ale jak wyruszyliśmy z domu pokazało się słońce i było naprawdę ciepło.
Pierwsze 6 kilometrów to walenie po asfalcie. Przygoda zaczęła się na 7. tysiączku. I to od razu z grubej rury - długi, nawet bardzo długi, oraz niemniej stromy podbieg. Na górze Mała wciągnęła żel, napiliśmy się wody i ruszyliśmy dalej. Tym razem czekał nas test ud - ostro w dół.
Zbiegliśmy na dół i można było znowu lecieć w górę. Tym razem na szczycie czekała na nas... Matarnia :) Przyznam szczerze, że choć była to jedynie wycieczka biegowa to nie biegło mi się specjalnie lekko. Nogi wciąż czuły środowe latanie.
Zaraz po minięciu obwodnicy cyknęliśmy kilka fotek na budowie PKM i oddzwoniliśmy do Piotrka, który postanowił, że do nas dołączy w Otominie.
Nim się obejrzeliśmy byliśmy już na Kokoszkach. Kawałek dalej nieco zboczyliśmy (nieświadomie) ze szlaku, jednak po sobotnim biegu, bez problemu udało się sprawnie odnaleźć właściwą drogę.
Kiedy dolecieliśmy do Otomina miałem w nogach nieco ponad 18 kilometrów. Monika miała ich o 4 więcej, gdyż biegła z Sopotu. A mimo wszystko to ja wyglądałem zdecydowanie gorzej. Tego dnia naprawdę nogi nie chciały ze mną współpracować. Chyba miały mi za złe te ciągłe krosy :)
Kawałek za jeziorem spotkaliśmy Piotrka. Padła propozycja biegu na wieżę widokową znajdującą się w okolicach Oruni. Nikogo nie trzeba było specjalnie namawiać. Choć nie wybraliśmy sobie najłatwiejszej trasy to jednak na brak atrakcji nie mogliśmy narzekać. Pola, chaszcze, wertepy, las, strumyki, jeziorka - było wszystko!
W końcu jednak udało się dotrzeć na wieżę! Jakoś około 23-24. kilometra wydawało mi się, że powoli mija mi kryzys. Ale kiedy zeszliśmy z wieży i znowu zaczęliśmy bieg już wiedziałem - to nie jest mój dzień na dłuuuugie bieganie. Tym razem musi mnie zadowolić niecałe 30 kilometrów. Tym bardziej, że w sobotę mam zadebiutować w roli zająca. Być może ktoś będzie na mnie liczył. Nie było więc sensu zajeżdżać się :)
Szkoda, mi jedynie Małej, bo miała naprawdę rewelacyjny dzień! To był takie prawdziwy dzień konia. Szła jak burza. Przebiegła ponad 32 kilometry i wyglądała ciągle tak samo jak rano, kiedy do mnie przyleciała! Niemniej jestem pewien, że jeszcze będzie niejedna okazja, aby wspólnie zaliczyć większy dystans!
A propos roweru - Michał nie rozmyślasz czasami o triathlonie? Wyniki w bieganiu masz już mega, więc możnaby pójść dalej. Ja miesiąc temu właśnie kupiłem rower szosowy i przyznam że taki trening idealnie uzupełnia bieganie. Latem wplatam też pływanie i mam nadzieję być gotowy na herbal 2015 w Gdyni :)
OdpowiedzUsuńNa chwilę obecną moje pływanie można nazwać co najwyżej dryfowaniem :) Ponadto rower jako środek transportu (po najbliższej okolicy) jest dla mnie ok. Jednak jako narzędzie treningowe już nie bardzo. Ostatnio nie mam w ogóle parcia na wyniki, ale być może jeszcze wróci mi chęć na ściganie się :) No i na dzień dzisiejszy wydaje mi się, że bliżej mi do przesiadki na ultra / biegi górskie niż na triathlon. Choć nauczyłem się, że w życiu lepiej niczego nie wykluczać :) Kto wie :)
OdpowiedzUsuń