Na skróty

4 stycznia 2014

Ostatni taki bieg...

   No i stało się, o wiele szybciej niż się spodziewałem. Właśnie zakończyłem swoje bieganie. Przynajmniej te krajowe. Dzisiejszy trening był ostatnim przed wyjazdem z Polski. A w związku z tym, że powrót planuję na okres startowy, mogę rzecz, że to była ostatnia okazja do zwykłego treningu.
   Jako, że mamy sobotę, niespecjalnie głowiłem się nad tym jak ma wyglądać mój bieg. O godzinie 9:00 startuje ParkRun, a ja zamierzałem wziąć w nim udział. Tym razem bez szaleństw, po prostu na zaliczenie. Mocny czwartek, jeszcze mocniejszy piątek - przyszła więc pora złapać trochę tlenu. Nawet dystans skróciłem w porównaniu do ostatniej parkrunowej wycieczki do Gdyni. Stwierdziłem, że 20 kilometrów wystarczy. W końcu trzeba spakować walizki.

   Spod domu wyruszyłem na 1,5h przed biegiem. Nie lubię przybiegać na ostatnią chwilę (raz miałem taką sytuację podczas ParkRun Gdańsk). Jednak nie lubię też zbyt długo czekać (to akurat przerabiałem w Gdyni). Drogę przez Trójmiasto umilałem sobie rozmową (telefoniczną) z siostrą. Skoro nie liczyło się tempo biegu to mogłem sobie na to pozwolić.
   Przed wyjściem z domu umówiłem się z Pati, że po mnie przyjedzie. Niestety zanim dobiegłem do końca Sopotu dostałem wiadomość, że samochód się zbuntował. A więc szykowało się nieco więcej biegania niż zakładałem. Tak przynajmniej wtedy pomyślałem.
   Na bulwarze stawiam się na 10 minut przed startem. Wciągam żel, popijam izotonikiem i czekam na odliczanie. Ciekawy byłem w jakim języku będziemy liczyć tym razem. Okazało się, że będzie to nawiązanie do Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Soczi - a więc język rosyjski. 
   пять... четыре... три... два... один... Albo jak ktoś woli - piać... czetyrie... tri... dwa... adin... Ruszamy! Plan był prosty - start z samego końca i równy bieg z prędkością około 12 km/h. Taka taktyka wydała się najbardziej rozsądna. Z jej realizacją też nie było większego problemu. Wyszło trochę szybciej niż zakładałem, jednak na pewno był to bieg spokojny. Nie było żadnego forsowania tempa i podpalania się.
   Kiedy już wyruszałem w drogę powrotną zadzwonił telefon. Pati poradziła sobie z samochodem. A więc byłem uratowany. Umówiliśmy się, że wybiegnę jej na spotkanie.
   Daleko nie dobiegłem, gdyż po pokonaniu niecałych 4 kilometrów mym oczom ukazała się zielona Honda, a w niej uśmiechnięta od ucha to ucha Pati. Nieco ponad 24 kilometry - z takim kilometrażem zamykam dzisiejszy dzień. Kończy się dla mnie również biegowy tydzień - jutro podróż. A od wtorku znowu wyruszam na biegowe ścieżki. Tylko już nie nasze, a te zagraniczne...

1 komentarz:

  1. Może napiszesz coś o tym co będziesz robił za granicą i jak zamierzasz tam biegać :)

    OdpowiedzUsuń