Na skróty

25 stycznia 2014

Szykuje się ekscytujący, biegowy weekend

   Piątek, piąteczek, piątunio - magiczny dzień tygodnia uwielbiany przez większość osób. Również przez biegaczy. W końcu w sobotę i niedzielę (o ile nie pracujemy w weekend) o wiele łatwiej jest znaleźć czas na trening. Poza tym wielu z nas może w końcu pobiegać za dnia - bez czołówki, latarki, nie jedynie w świetle ulicznych latarni.
   Obecny weekend szykuje się naprawdę nieźle. Jednak zanim o nim, wspomnę jeszcze o piątkowym, porannym treningu. Otóż dzień wcześniej wymyśliłem sobie, że przydałby mi się bieg w II/III zakresie albo w tempie maratońskim lub bieg z narastającą prędkością. Miałem po prostu ochotę na szybszy bieg, choćby to miały być tylko 2-3 kilometry wplecione w rozbieganie.

   W piątek rano nieco jeszcze biłem się z myślami - wciąż dokucza mi biodro. Pomyślałem, że może lepiej odpuścić szybsze bieganie? Założyłem buty, odpaliłem Gremlina i powiedziałem sobie - zobaczymy. 
   Rozpocząłem bardzo spokojnie. Jednak nogi niosły. Postanowiłem więc przyspieszyć. I kiedy tak podkręcałem tempo ujrzałem w oddali innego biegacza. Co jest?! Biegacz w Bentheim?! O 5:30 rano?! Poza mną, jedynym biegaczem biegającym tutaj o takiej porze, którego znam, jest mój tato. Bingo! Okazało się, że mimo iż wybiegł sporo przede mną, latał wcześniej niedaleko domu i dopiero później wypuścił się na trasę.
Owsianka już wciągnięta - można ruszać!
   No więc takie spotkanie trzeba było uczcić. Jak? Wiadomo - wspólny trening :) Tato planował machnąć dyszkę. Wymyśliłem sobie, że odprowadzę go pod dom, a później jeszcze "dolatam" brakujący dystans w pojedynkę.
   Tato pokazał mi swoją trasę. Pokręciliśmy się trochę po Bad Bentheim. Niektórymi uliczkami nie biegałem od dawna. Niektórych nie znałem w ogóle. To była taka krótka wycieczka biegowa. Oczywiście w wydaniu rodzinnym.
   Kiedy tato skończył trening, Gremlin w rubryce "dystans" pokazywał dokładnie 10 kilometrów. A więc jeszcze około 5 trzeba było dorzucić. Pomyślałem, że to dobra okazja trochę przyspieszyć. Nogi były już rozgrzane, można więc było nieco docisnąć. Pierwszy kilometr zajął mi 4:18, by na ostatnim - 4., zejść nieco poniżej 240 sekund. Ostatni tysiączek zostawiłem sobie jedynie na lekkie schłodzenie. I tak oto zakończyłem piątkowe szuranie.
   A już za kilka godzin rozpoczynam bieganie weekendowe. No i właśnie - zrodziła się ponownie okazja do biegu do Holandii. Rzuciłem więc w domu hasło - biegnie ktoś ze mną? Szczerze to nie spodziewałem się, aby ktoś to podłapał. Ale jednak! Wstępnie zadeklarował się zarówno Maniek jak i tato. Zaplanowaliśmy start na godzinę 6. Mam nadzieję, że nikt nie zrezygnuje. Później dam znać co z tego wyszło :) Trzymajcie się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz