"PrzebiSpecki" - a więc wiosna coraz bliżej :) |
Od razu na samym początku informuję, że dzisiaj zaliczyłem "regulaminową" ilość snu, a więc około 8 godzin. Także jako, że wczoraj zarzucono mi "szczycenie się bezsennością", tak dzisiaj, dla odmiany, poszczycę się podręcznikową długością snu.
A co po tych 8 godzinach? Wiadomo - owsianka. Tak się powoli zbieram, żeby zrobić parę zdjęć i wstawić przepis na tę moją "poranną miseczkę". Problemem jest jednak to, że jak zaczynam ją przygotowywać to nie myślę o niczym innym jak o momencie kiedy będę mógł ją pochłonąć. No ale może w końcu mi się uda zabrać ze sobą do kuchni, z samego rana, aparat. Kiedy już "wymieniłem się epitetami z miską" i w końcu to ja byłem pełny, a ona pusta, zabrałem się do lektury forum. Muszę przyznać, że zbyt wiele tym razem się nie wydarzyło od mojej ostatniej wizyty i gotowy do treningu byłem już około godziny 7.
Czwartek, a więc z założeń wynika, że powinien to być I zakres. Dystans - 15 kilometrów. Tym bardziej, że mocniejszy nieco trening przeprowadziłem wczoraj. Aczkolwiek dawno już nie byłem u Patrycji i w zasadzie to już od początku tygodnia myślałem o tym, żeby do niej pobiec. Tak więc decyzja zapadła - biegnę do Pępowa. Za oknem piękna wiosna, przynajmniej tak to wyglądało przez szybę. Zastanawiałem się nawet nad zastąpieniem leginsów krótkimi spodenkami. Ostatecznie jednak zwyciężył zdrowy rozsądek. I dobrze, bo wiatr i temperatura w okolicach zera w połączeniu ze spodenkami mogłyby zawiesić moje treningi w najbliższych tygodniach :) Niemniej jednak ten wiosenny widok za oknem dał mi takiego pozytywnego kopa, że aż mnie roznosiło. Pomyślałem, że szkoda byłoby tego nie wykorzystać. Postanowiłem więc, że dzisiaj pobiegnę nieco szybszym tempem. Może bez jakiegoś mocnego szarpania się, ale nieco żwawiej niż 5:00/km. Z tego też powodu zdecydowałem, że nie zabieram ze sobą ani plecaka, ani kurtki, a co za tym idzie skazałem się na brak nie tylko telefonu czy portfela, ale również ubrań na zmianę. Gdyż jak się później okazało, to co miałem u Pati, zabrałem już ostatnim razem.
Kraków nie zamierza być gorszy niż stolica! |
Wróćmy jednak do treningu. Pierwszy kilometr to standardowo dobudzanie się. Czas - 5:11. Jednak dalej było już tylko lepiej. Biegło mi się rewelacyjnie. Niemalże zero śniegu, słońce nad głową. Tyle czasu na to czekałem. Nawet wiatr, który miejscami był dość silny nie był w stanie zepsuć mi humoru. Łykałem kolejne kilometry w: 4:46, 4:47, 4:36. W tym momencie wybiegłem z Chełmu i obrałem kurs na Jasień. Brak zalegającego na skraju drogi śniegu spowodował, że zdecydowanie łatwiej przychodziło mijanie się z pojazdami. Ponadto nie byłem narażony na "błotny prysznic". Jakby tego było mało to kolejna pozytywna niespodzianka spotkała mnie na ulicy Jabłoniowej. Pierwszy raz w tym roku mogłem pobiec w tym miejscu chodnikiem. Nareszcie zima odpuściła i tutaj!
Jednak, żeby nie było tak słodko i cudownie - kilka kilometrów dalej czekał na mnie prawdziwy test. W zasadzie to test mojego dobrego humoru. Otóż fragment trasy od Jasienia do Wiszących Ogrodów przypominał istny poligon - śnieg, lód, a wszystko to w ilości hurtowej. Jednak co mnie nie zabije to wzmocni. Spowodowało to niewielki spadek tempa (4:45 oraz 4:50 odpowiednio na 10. i 11. kilometrze) jednak wiedziałem, że dalej może być już tylko lepiej. No i faktycznie było! Tym razem nie pobiegłem wzdłuż drogi krajowej numer 7. Postanowiłem dobiec do Czapli z drugiej strony, od Bysewa. Zawsze to jakieś urozmaicenie. Uważam, że dobrze jest od czasu do czasu nieco zmodyfikować swoją trasę, żeby nie popaść w monotonię. Wybiegając z Czapli miałem już zaledwie 2 kilometry do celu, a więc po, niewiele ponad, 9 minutach wcisnąłem klawisz STOP na Gremlinie.
Przebiegłem 21 kilometrów oraz 102 metry - przyznaję bez bicia, wydłużyłem dystans o kilkadziesiąt metrów, żeby zaliczyć "połówkę" :) Czas - 1:38:55, a więc uzyskałem średnie tempo na poziomie 4:41/km. Czyli tak jak planowałem - żwawo, ale bez napinania.
Mój przyszły prezent :) |
Tym razem bez dzwonienia wpakowałem się do domu, przywitałem się z Patrycji tatem i od razu skierowałem się do pokoju Narzeczonej. I tutaj, muszę to publicznie ogłosić, wielkiego zaskoczenia nie dostrzegłem. Pati spodziewała się mnie, a przynajmniej liczyła się z tym, że mogę się pojawić. Ponadto przyłapałem ją na jedzeniu... owsianki! Co prawda w nieco innej kombinacji niż moja, ale posmakowałem i stwierdzam, że owsianka + czekolada + orzechy jest bardzo smakowita. Ponadto na pufie przy łóżku leżała... bluza do biegania. Ta sama, którą ostatnio mierzyłem, a której ostatecznie nie wziąłem chcąc nieco zaoszczędzić. Pati uznała, że nie ma takiej opcji, żeby nie miał tej bluzy. Teraz tylko musimy wymyślić okazję, żebym mógł ją dostać ;)
Pamiętacie jak na początku tego posta wspomniałem o tym, że nie zabrałem ze sobą ubrań na zmianę. A no właśnie... Dzisiaj wracałem do domu mając na sobie jedynie bluzę, czapkę i buty do biegania oraz... Patrycji spodnie dresowe. Musiałem wzbudzać mała sensację, najpierw w autobusie, a później w Tesco... :)
PS: Nie wspomniałem ani słowem skąd tytuł tego posta. Otóż jak ostatnio wspomniałem - dostrzegłem w okolicach Gdańska Głównego kilka bilbordów reklamujących maraton w Grodzie Kraka. Otóż od tego czasu zaobserwowałem ich znacznie więcej. Okazało się, że bilbordy takie znajdują się również na Chełmie oraz w okolicy Politechniki. Tak więc codziennie, na każdym kroku, przypominają mi o moim najważniejszym starcie tej wiosny. Ostatni weekend kwietnia zapowiada się naprawdę emocjonująco :)