Skończył się czas treningu - teraz już tylko regeneracja! |
Jeżeli chodzi o tygodniowy kilometraż odnotowałem kolejny rekord. Otóż podczas minionych 7 dni przebiegłem... najmniej kilometrów od początku moich przygotowań do krakowskiego maratonu. Pokonałem zaledwie 79 kilometrów i 302 metry. Ostatni raz kiedy od poniedziałku do niedzieli nie zaliczyłem nawet ośmiu dyszek miał miejsce na przełomie listopada i grudnia ubiegłego roku. Jednak takie obcięcie kilometrażu jest celowe i planowane. Skończył się czas treningu. Teraz trzeba złapać nieco świeżości.
Nawet dzisiejsze, niedzielne wybieganie było nieco inne niż te, do których się przyzwyczaiłem. Było nieco krócej oraz delikatnie szybciej. W związku z tym, że noc spędzałem w Pępowie wybór trasy był oczywisty. Jedyną niewiadomą było to czy pobiegnę przez Czaple czy Leźno. Ostatecznie zdecydowałem się na to drugie.
Wciąż się waham... |
Dzisiaj, podobnie jak w sobotę, około 12 muszę zameldować się w pracy dlatego trening musiałem zakończyć jeszcze przed godziną 9. W związku z tym poderwałem się z łóżka już około 4, a 2 godziny później byłem gotowy do biegu. Przed wyjście wymiana barterowa z Ukochana - kawa za buziaka i mogłem wyruszać.
Od samego początku mój dobry humor został nieco przytemperowany przez pogodę. Otóż ostatnie dni przyzwyczaiły mnie do temperatury około 10 stopni powyżej zera. Tymczasem dzisiaj, wychodząc z domu, ujrzałem szron na trawie oraz samochodach. Dobrze, że udało mi się znaleźć jakąś bluzę i rękawiczki, bo przemarzłbym na kość!
Taka aura przełożyła się również w jakimś stopniu na tempo mojego biegu. Już po pierwszym kilometrze, który, mimo, że wydawał mi się bardzo powolny, pokonałem w 4:44/km, wiedziałem, że to nie będzie powłóczanie nogami.
Na kolejnych tysiączkach moje czasy również nie spadały poniżej 5 minut. Biegło mi się przyjemnie, komfortowo. Co ważne całkiem nieźle spisywało się kolano. Jest o wiele lepiej (odpukać!) niż jeszcze chociażby tydzień temu. Mam nadzieję, że w najbliższych dniach ta tendencja się utrzyma i w Krakowie nie będę sobie zawracał tym głowy.
Biegło mi się na tyle przyjemnie, że w okolicach Karczemek odbiłem w stronę Kiełpina, aby nieco urozmaicić trasę. Cały bieg zakończyłem pod Tesco, gdzie musiałem wstąpić jeszcze po coś dobrego na śniadanie oraz po... loda :) Big Milk po biegu musi być :).
W sumie pokonałem łącznie 20 kilometrów oraz 146 metrów. Zajęło mi to 94 minuty i 43 sekundy. Średnie tempo na poziomie 4:42/km to dobry prognostyk przed niedzielą. Tym bardziej, że osiągnąłem je bez większych problemów.
Dzisiejsza niedziela była już ostatnią "niedzielą treningową" przed zawodami. Mogę więc śmiało zanucić tekst piosenki Zenona Friedwalda - Ta ostatnia niedziela...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz