Na skróty

1 kwietnia 2013

Świąteczny ULTRAmaraton szlakiem warmińskich jezior


Solidne bieganie
=
Solidne jedzenie :)
   No i pierwszy dzień świąt już za nami. Muszę Wam powiedzieć, że niedziela to najlepszy dzień w moim kalendarzu do świętowania. Otóż, z okazji świąt, lubię sobie pozwolić na różnego rodzaju smakołyki, których na co dzień nie jem. Nie zmienia to jednak faktu, że męczą mnie później wyrzuty sumienia. A jak sobie najlepiej z nimi poradzić? W moim wypadku jest tylko jedna skuteczna metoda - iść pobiegać! Wiadomo - im dłuższy bieg tym mniejsze wyrzuty. Przed wczorajszym treningiem spróbowałem wszelkiego rodzaju wypieków mojej mamy jakie przygotowała na święta. A że mama lubi piec (w Boże Narodzenie 12 potraw spokojnie może stanowić 12 rodzajów ciast :)), to trochę tego było. Wcześniej już umówiłem się, że pobiegnę z siostrą. Wstępnie założyliśmy dystans 30 kilometrów. Jednak jeszcze zanim wyruszyliśmy poinformowałem ją, że jest szansa, że nieco wydłużę sobie bieg.
   Tak więc około 11-12 wybiegliśmy wspólnie w stronę Jeziora Blanki. Na drogach praktycznie zerowy ruch. Temperatura też całkiem przyjemna, asfalt mokry, ale czarny. Początek, po takim sytym śniadaniu nie należał do najlżejszych. Biegło się ciężko zarówno dla Małej jak i dla mnie. Co do tempa to od razu ustaliliśmy, że to Monika będzie dyktować warunki. Ja miałem się regenerować, a ona dyktować tempo. 
   Zaczęliśmy od 5:04. Trochę chyba zbyt mocno. Jednak na kolejnych kilometrach zwolniliśmy do 5:20-5:15/km i staraliśmy się utrzymać takie tempo. Te pierwszy tysiączki szły naprawdę opornie. Mała zaczęła przebąkiwać o skróceniu treningu do 20 kilometrów. Niemniej wciąż brnęliśmy przed siebie.
   Po około 10 kilometrach wróciły mi siły, poprawiło się samopoczucie. W tym momencie zaczynał się dla mnie prawdziwie przyjemny bieg! A kiedy chwilę później również Monika uznała, że jest już ok wiedziałem, że to będzie świetny trening. Już nikt nie wspominał o jakimkolwiek skracaniu dystansu. Biegliśmy, rozmawialiśmy, planowaliśmy przyszłe starty, omawialiśmy taktyki na zawody. Po prostu cieszyliśmy się przebywaniem na świeżym powietrzu.
Prosząc tatę o kilka ciastek nie spodziewałem się,
że dostanę ich aż 10... opakowań :) (fot. graaggedaan.nl)
   Po około 14 kilometrach dotarliśmy do Suryt. Następnie skierowaliśmy się w stronę Blanek, gdzie, chwilę po tym jak Garmin zakomunikował, że minęliśmy 18. kilometr, odbiliśmy w lewo i od tego momentu każdy kolejny kilometr przybliżał nas do domu. Trasa się nieco spłaszczyła. Jednak mocno pofałdowane drogi, którymi biegliśmy do tej pory dały się mocno we znaki mojej siostrze. Tym bardziej, że kilku kilometrów to ja wysunąłem się na prowadzenie. Przelecieliśmy razem jeszcze kilka odcinków i na 22. tysiączku podjęliśmy decyzję - rozdzielamy się. Nie było sensu kontynuować wspólnego trening. Mała chciała zwolnić, ja chciałem przyspieszyć. Każde z nas się męczyło. Tak więc podziękowaliśmy sobie za wspólny bieg i w dalszą drogę każde ruszyło swoim tempem.
   Pierwszy samotny kilometr poleciałem w 4:44/km. Kolejne pokonywałem w odpowiednio 4:51, 4:49, 4:41. Biegło mi się naprawdę lekko i przyjemnie. Nogi nie bolały, humor dopisywał. Z za chmur wyłoniło się nawet słońce. Było naprawdę super. Nawet kiedy dobiegłem do ronda, gdzie mając do wyboru 800-metrową drogę do domu zdecydowałem się na skręt w drugą stronę i bieg nad Jezioro Wielochowskie, nie czułem się źle. Mimo, że miałem w nogach już 31 kilometrów ciągle cieszyłem się na myśl o kolejnych tysiączkach.
Lany Poniedziałek po polsku :)
   Niestety sielankową atmosferę przerwały problemy z nogą. Prawą nogą, tą samą, która skutecznie pokrzyżowała moje czasowe plany na maratonie.Znowu powrócił koszmar z Warszawy... Po kilku kilometrach sytuacja się nieco poprawiła, jednak wciąż nie wiedziałem gdzie leżała przyczyna moich problemów. Nie wiedziałem tego aż do powrotu do domu. Kiedy tylko wszedłem do pokoju, wszyscy domownicy powiedzieli niemal chóralnie: "Nie ruszasz lewą ręką". Kurczę faktycznie ostatnio oglądałem filmik z ParkRun i tam też to zauważyłem. Nie powiązałem tego jednak z prawą nogą. A przecież to normalne, że nogi i ręce współpracują ze sobą podczas biegu! Pytanie tylko dlaczego podczas biegu usztywniam lewą kończynę. I tutaj wydaje mi się, że znam odpowiedź na to pytanie - GREMLIN. Noszenie zegarka na lewej ręce, kontrola czasów, tętna, tempa - wszystko to prawdopodobnie doprowadziła to nawyku maksymalnego ograniczenia ruchu lewej kończyny. Tak więc od dzisiaj rozpoczynam pracę nad techniką! Obie ręce muszą systematycznie pracować! Innej opcji nie ma!
   A wracając do treningu - w tytule napisałem świąteczny ULTRAmaraton i jeżeli przyjmiemy, że ultramaratonem nazywamy bieg na dystansie dłuższym niż 42 kilometry i 195 metrów, to faktycznie w wielkanocną niedzielę pokonałem najprawdziwszy ultramaraton. Przeleciałem 44 kilometry oraz 601 metrów. Zajęło mi to 3 godziny 41 minut i 21 sekund. Średnie tempo wyniosło 4:58/km z czego połowę trasy biegłem około 5:20/km, a następnie przyspieszyłem do 4:40/km. Myślę, że taki bieg ze zmienną prędkością bardzo dobrze wpłynie na moje maratońskie przygotowania :)
   Na koniec muszę jeszcze wspomnieć, że po tych wszystkich ciastach biegło mi się… wspaniale! Kurczę pierwszy raz biegłem tak długi dystans i w końcówce nie marzyłem o czymś smakowitym do jedzenia. Mało tego – nie byłem nawet głodny! Może pora odstawić bułki z dżemem i miodem, dać sobie spokój z żelami i bananami, a przed ważnymi zawodami prosić po prostu mamę o blaszkę ciasta? :)

4 komentarze:

  1. Dobre ciacho nie jest złe ;)
    Moim paliwem dziś z kolei był chleb z masłem i furą pachnącej rzeżuchy. Pobiegliśmy do lasu, śniegu po pachy, ale biegło się wyśmienicie, znacznie lepiej niż po równym asfalcie.
    A tak jeszcze w kwestii żarcia treningowego, to bardzo ale to bardzo polecam ciasto fasolowe http://quchniawege.blogspot.com/2013/01/kakaowe-ciasto-fasolowe-bez-maki-bez.html - oczywiście można sobie darować środkowe smarowidło. Ciasto przepyszne i bardzo pożywne. Można muffinki z tego zrobić i jako posiłek w trasę idealne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    Czasami tutaj zaglądam i co rusz w głowie pojawia mi się takie skojarzenie, że masz bulimię, ale biegową :P Nie jest to jakiś hejt, czy cholera wie co, ale raczej coś w rodzaju konstruktywnej krytyki. Osoba chora na bulimię po zjedzeniu posiłku wymiotuje, bo myśli, że jak tego nie zrobi, to będzie gruba. Mam wrażenie, że z Tobą jest podobnie, tylko, że wymioty przyjęły formę biegania ;]

    Jest mi łatwo się wczuć w Twoją sytuację, bo podobnie do Ciebie, przed wejściem w bieganie byłego knurem ze spoconym czołem, wiem też, że ta "przemiana" nastąpiło dość niedawno, więc wciąż jesteś napędzany tym paliwem sukcesu. Powodzonka,ale nie popadaj w skrajności, bo jak czytam niektóre wpisy, to mi się zapala lampka bezpieczeńśtwa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć :)
      Szczerze? W sumie się z Tobą zgadzam :) Dzięki bieganiu udało mi się zrzucić zbędne kilogramy i teraz wiem, że jak dopuszczę się jakiegoś odstępstwa od swojej diety to w ramach "pokuty" mogę iść pobiegać. Pozwala mi to na lepsze samopoczucie i nie męczą mnie żadne wyrzuty sumienia :) Dlatego jak długo nie przesadzam zbytnio (wciąż uważam, że najważniejsze jest zdrowie) tak długo nie widzę w tym większego problemu :)

      Pozdrawiam i dzięki za komentarz :)

      Usuń
    2. Nie ma za co dziękować :P

      Usuń