Solidne bieganie = Solidne jedzenie :) |
No i pierwszy dzień świąt już za nami. Muszę Wam
powiedzieć, że niedziela to najlepszy dzień w moim kalendarzu do świętowania.
Otóż, z okazji świąt, lubię sobie pozwolić na różnego rodzaju smakołyki,
których na co dzień nie jem. Nie zmienia to jednak faktu, że męczą mnie później
wyrzuty sumienia. A jak sobie najlepiej z nimi poradzić? W moim wypadku jest
tylko jedna skuteczna metoda - iść pobiegać! Wiadomo - im dłuższy bieg tym
mniejsze wyrzuty. Przed wczorajszym treningiem spróbowałem wszelkiego rodzaju
wypieków mojej mamy jakie przygotowała na święta. A że mama lubi piec (w Boże
Narodzenie 12 potraw spokojnie może stanowić 12 rodzajów ciast :)), to trochę
tego było. Wcześniej już umówiłem się, że pobiegnę z siostrą. Wstępnie
założyliśmy dystans 30 kilometrów. Jednak jeszcze zanim wyruszyliśmy
poinformowałem ją, że jest szansa, że nieco wydłużę sobie bieg.
Tak więc około 11-12 wybiegliśmy wspólnie w stronę
Jeziora Blanki. Na drogach praktycznie zerowy ruch. Temperatura też całkiem
przyjemna, asfalt mokry, ale czarny. Początek, po takim sytym śniadaniu nie
należał do najlżejszych. Biegło się ciężko zarówno dla Małej jak i dla mnie. Co
do tempa to od razu ustaliliśmy, że to Monika będzie dyktować warunki. Ja
miałem się regenerować, a ona dyktować tempo.
Zaczęliśmy od 5:04. Trochę chyba zbyt mocno. Jednak
na kolejnych kilometrach zwolniliśmy do 5:20-5:15/km i staraliśmy się utrzymać
takie tempo. Te pierwszy tysiączki szły naprawdę opornie. Mała zaczęła
przebąkiwać o skróceniu treningu do 20 kilometrów. Niemniej
wciąż brnęliśmy przed siebie.
Po około 10 kilometrach wróciły mi siły, poprawiło
się samopoczucie. W tym momencie zaczynał się dla mnie prawdziwie przyjemny
bieg! A kiedy chwilę później również Monika uznała, że jest już ok wiedziałem,
że to będzie świetny trening. Już nikt nie wspominał o jakimkolwiek skracaniu
dystansu. Biegliśmy, rozmawialiśmy, planowaliśmy przyszłe starty, omawialiśmy
taktyki na zawody. Po prostu cieszyliśmy się przebywaniem na świeżym powietrzu.
Prosząc tatę o kilka ciastek nie spodziewałem się, że dostanę ich aż 10... opakowań :) (fot. graaggedaan.nl) |
Po około 14 kilometrach dotarliśmy do Suryt.
Następnie skierowaliśmy się w stronę Blanek, gdzie, chwilę po tym jak Garmin
zakomunikował, że minęliśmy 18. kilometr, odbiliśmy w lewo i od tego momentu
każdy kolejny kilometr przybliżał nas do domu. Trasa się nieco spłaszczyła.
Jednak mocno pofałdowane drogi, którymi biegliśmy do tej pory dały się mocno we
znaki mojej siostrze. Tym bardziej, że kilku kilometrów to ja wysunąłem się na
prowadzenie. Przelecieliśmy razem jeszcze kilka odcinków i na 22. tysiączku
podjęliśmy decyzję - rozdzielamy się. Nie było sensu kontynuować wspólnego
trening. Mała chciała zwolnić, ja chciałem przyspieszyć. Każde z nas się
męczyło. Tak więc podziękowaliśmy sobie za wspólny bieg i w dalszą drogę każde
ruszyło swoim tempem.
Pierwszy samotny kilometr poleciałem w 4:44/km.
Kolejne pokonywałem w odpowiednio 4:51, 4:49, 4:41. Biegło mi się naprawdę
lekko i przyjemnie. Nogi nie bolały, humor dopisywał. Z za chmur wyłoniło się
nawet słońce. Było naprawdę super. Nawet kiedy dobiegłem do ronda, gdzie mając
do wyboru 800-metrową drogę do domu zdecydowałem się na skręt w drugą stronę i
bieg nad Jezioro Wielochowskie, nie czułem się źle. Mimo, że miałem w nogach
już 31 kilometrów ciągle cieszyłem się na myśl o kolejnych tysiączkach.
Lany Poniedziałek po polsku :) |
Niestety sielankową atmosferę przerwały problemy z
nogą. Prawą nogą, tą samą, która skutecznie pokrzyżowała moje czasowe plany na
maratonie.Znowu powrócił koszmar z Warszawy... Po kilku kilometrach sytuacja
się nieco poprawiła, jednak wciąż nie wiedziałem gdzie leżała przyczyna moich
problemów. Nie wiedziałem tego aż do powrotu do domu. Kiedy tylko wszedłem do
pokoju, wszyscy domownicy powiedzieli niemal chóralnie: "Nie ruszasz lewą ręką".
Kurczę faktycznie ostatnio oglądałem filmik z ParkRun i tam też to zauważyłem.
Nie powiązałem tego jednak z prawą nogą. A przecież to normalne, że nogi i ręce
współpracują ze sobą podczas biegu! Pytanie tylko dlaczego podczas biegu
usztywniam lewą kończynę. I tutaj wydaje mi się, że znam odpowiedź na to
pytanie - GREMLIN. Noszenie zegarka na lewej ręce, kontrola czasów, tętna,
tempa - wszystko to prawdopodobnie doprowadziła to nawyku maksymalnego
ograniczenia ruchu lewej kończyny. Tak więc od dzisiaj rozpoczynam pracę nad
techniką! Obie ręce muszą systematycznie pracować! Innej opcji nie ma!
A wracając do treningu - w tytule napisałem
świąteczny ULTRAmaraton i jeżeli przyjmiemy, że ultramaratonem nazywamy bieg na
dystansie dłuższym niż 42 kilometry i 195 metrów, to faktycznie w wielkanocną
niedzielę pokonałem najprawdziwszy ultramaraton. Przeleciałem 44 kilometry oraz
601 metrów. Zajęło mi to 3 godziny 41 minut i 21 sekund. Średnie tempo wyniosło
4:58/km z czego połowę trasy biegłem około 5:20/km, a następnie przyspieszyłem
do 4:40/km. Myślę, że taki bieg ze zmienną prędkością bardzo dobrze wpłynie na
moje maratońskie przygotowania :)
Na koniec muszę jeszcze
wspomnieć, że po tych wszystkich ciastach biegło mi się… wspaniale! Kurczę
pierwszy raz biegłem tak długi dystans i w końcówce nie marzyłem o czymś
smakowitym do jedzenia. Mało tego – nie byłem nawet głodny! Może pora odstawić
bułki z dżemem i miodem, dać sobie spokój z żelami i bananami, a przed ważnymi
zawodami prosić po prostu mamę o blaszkę ciasta? :)
Dobre ciacho nie jest złe ;)
OdpowiedzUsuńMoim paliwem dziś z kolei był chleb z masłem i furą pachnącej rzeżuchy. Pobiegliśmy do lasu, śniegu po pachy, ale biegło się wyśmienicie, znacznie lepiej niż po równym asfalcie.
A tak jeszcze w kwestii żarcia treningowego, to bardzo ale to bardzo polecam ciasto fasolowe http://quchniawege.blogspot.com/2013/01/kakaowe-ciasto-fasolowe-bez-maki-bez.html - oczywiście można sobie darować środkowe smarowidło. Ciasto przepyszne i bardzo pożywne. Można muffinki z tego zrobić i jako posiłek w trasę idealne :)
Hej,
OdpowiedzUsuńCzasami tutaj zaglądam i co rusz w głowie pojawia mi się takie skojarzenie, że masz bulimię, ale biegową :P Nie jest to jakiś hejt, czy cholera wie co, ale raczej coś w rodzaju konstruktywnej krytyki. Osoba chora na bulimię po zjedzeniu posiłku wymiotuje, bo myśli, że jak tego nie zrobi, to będzie gruba. Mam wrażenie, że z Tobą jest podobnie, tylko, że wymioty przyjęły formę biegania ;]
Jest mi łatwo się wczuć w Twoją sytuację, bo podobnie do Ciebie, przed wejściem w bieganie byłego knurem ze spoconym czołem, wiem też, że ta "przemiana" nastąpiło dość niedawno, więc wciąż jesteś napędzany tym paliwem sukcesu. Powodzonka,ale nie popadaj w skrajności, bo jak czytam niektóre wpisy, to mi się zapala lampka bezpieczeńśtwa :)
Cześć :)
UsuńSzczerze? W sumie się z Tobą zgadzam :) Dzięki bieganiu udało mi się zrzucić zbędne kilogramy i teraz wiem, że jak dopuszczę się jakiegoś odstępstwa od swojej diety to w ramach "pokuty" mogę iść pobiegać. Pozwala mi to na lepsze samopoczucie i nie męczą mnie żadne wyrzuty sumienia :) Dlatego jak długo nie przesadzam zbytnio (wciąż uważam, że najważniejsze jest zdrowie) tak długo nie widzę w tym większego problemu :)
Pozdrawiam i dzięki za komentarz :)
Nie ma za co dziękować :P
Usuń