Na skróty

17 marca 2013

Piękna pogoda, luźna noga - czasem nawet to nie wystarcza


   Czasami są takie dni, że trening jest niemalże karę. I nie chodzi tutaj nawet o samo wyjście z domu, bo z tym najmniejszego problemu nie miałem. Ale kiedy tylko zacząłem bieg... miałem ochotę zawrócić i czym prędzej znaleźć się znowu w domu. I to nawet pomimo faktu, iż aura wyjątkowo zachęcała do aktywności. Na niebie ani jednej chmury, promienie słoneczne pięknie obijały się w leżącym tu i ówdzie śniegu. Temperatura też całkiem przyjemna, bo termometry wskazywały około -1 °C. Po pierwszym kilometrze Gremlin pokazał 5:10, a ja czułem się, jakbym właśnie pobił rekord świata w maratonie. I nie, nie bolały nogi. Tętno średnie na poziomie 117 bpm też mówiło, że wszystko jest ok. Ale ok nie było. Z tym, że problem tkwił chyba w głowie. Innymi słowy spotkałem się z czymś na wzór maratońskiej "ściany". Jednakże wystąpiła ona u mnie nie po 30 kilometrach biegu, a już po 300 metrach. A plan na dzisiaj zakładał właśnie 30 tysiączków...
   No ale co miałem robić? Był plan więc trzeba było go wykonać. Z Chełmu wybiegłem w stronę Jasienia, a dalej skierowałem się w stronę Auchan. Pierwsze 11 kilometrów to niemal bez przerwy bieg pod górkę. Biegam często tą trasą, więc to dla mnie żadna nowość. Jednak dzisiaj ta myśl, że czeka mnie męczące wbieganie, nie dawała mi spokoju. Bardziej mnie wykończyła niż sam bieg.
   A dalej? Dalej nie było wcale łatwiej. Mimo, że trasa się "spłaszczyła" to nie było mi wcale łatwiej, co tylko potwierdza, że problem nie leżał po stronie mięśni, a po stronie głowy. Ponadto na pewno nie będę biegał już dzisiejszą trasą. Wytyczyłem ją tak, że w kilku miejscach dobiegałem już do Pępowa, a po chwili odbijałem w drugą stronę i zamiast zbliżać się do "mety", oddalałem się od niej.
   Niemniej udało mi się pokonać 30 kilometrów i 54 metry. Zajęło mi to 2 godziny, 29 minut oraz 35 sekund. Średnie tempo 4:59/km zawdzięczam szczególnie mocniejszej końcówce. Na 24. kilometrze odnotowałem 5:00, a na kolejnych tysiączkach przyspieszyłem do odpowiednio: 4:57, 4:52, 4:43, 4:46, 4:45, 4:38. A na końcu trasy, czyli na podjeździe pod domem, czekała już na mnie Pati. Dopiero wtedy uśmiech zagościł na mojej twarzy. I to na dobre, bo pisząc tego posta wciąż się uśmiecham :)

3 komentarze:

  1. Bardzo długo żałowałam, że z Tobą nie wyszłam, bo i dla mnie był to ciężki trening również za sprawą głowy, a nie mięśni... W nagrodę był Big Milk, więc wszystkie żale zrekompensowane :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam

    Prędkość rośnie na 5km, tętno bardzo niskie na tych 30 km ... jak to uda się połączyć ... to pewnie i 3h pękną w maratonie.

    Życzę zdrowia i powodzenia :) .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dziękuję, aby nie zapeszyć :) Niemniej nie nastawiam się na łamanie trójki. Jeszcze chyba nie pora. Zobaczymy jak pójdzie w WWA :) Po dzisiejszym treningu przyznam szczerze, że jestem pełen obaw, ale pojadę walczyć :)

      Usuń