Trasę na dzisiejsze interwały wyszukałem sobie już ponad tydzień. Jednak, z powodu wyjazdu do Pati, nie dane mi było biegać na niej przed 7 dniami. Tak więc oficjalny jej debiut miał nastąpić dzisiaj.
Wstałem, tak jak mam w zwyczaju, po godzinie 5 rano i od razu zabrałem się za przygotowanie owsianki. Po godzinie 6 byłem już po posiłku, a 1,5h później mój Gremlin próbował nawiązać kontakt z satelitami. Tym razem wychodząc z domu wiedziałem jak ma wyglądać mój trening. A, żeby dodatkowo uwydatnić jego szybkościowy charakter na nogach ciężkie Duchy ustąpiły miejsca, o wiele lżejszym, AdiZero Ace 3. Zamierzałem przebiec kilometr w tempie konwersacyjnym. Następnie, podczas właściwej części treningu, zrobić 8 kilometrówek w tempie około 3:45-3:40/km na 2-minutowej przerwie. Po sesji interwałowej planowałem krótkie rozbieganie. Aby podkreślić jego rekreacyjny charakter wziąłem ze sobą drobne, by móc polecieć do piekarni i zaopatrzyć się grahamkę na "pobiegowe" śniadanie.
Moja nowa "bieżnia" :) |
Pierwszy kilometr bardzo spokojnie, czyli tak jak zakładałem - 4:47. W tym zaczął się "prawdziwy" trening. Na pierwszym tysiączku oczywiście dałem się nieco ponieść - 3:40. Na kolejnym zwolniłem do 3:42, a na kolejnym do 3:44. Niemniej kontrolowałem w pełni tempo. Trasa była w miarę płaska, aczkolwiek fragmentami pokryta była śniegiem i lodem. No i właśnie... O tym jak bardzo niebezpieczna jest taka nawierzchnia przekonałem się podczas 4. szybkiego odcinka. Na jednym z zakrętów obsunęła mi się stopa i runąłem jak długi. Bilans strat - lekko podziurawione rękawiczki, leginsy i nieco obolałe kolano. Przerwać trening czy nie? Szybkie 2 zgięcia poszkodowanego stawu i decyzja - biegniemy dalej. To dla większości będzie chore, ale wyobraźcie sobie, że upadając zdążyłem... zatrzymać czas na Gremlinie :) Ostatecznie ten odcinek zajął mi 3 minuty i 37 sekund. Zapewne spowodowane to było tą, niezbyt przyjemną, chwilą wytchnienia.
Myślicie, że takie lekarstwo na kolano pomoże? |
A więc podczas pierwszych czterech odcinków mój czas kręcił się około 3:41/km. To jak na razie chyba za wysokie tempo jak na mój poziom sportowy, dlatego 5. tysiączek poleciałem nieco spokojniej - 3:42, a na dwóch kolejnych zwolniłem jeszcze bardziej. Odnotowałem kolejno czasy: 3:45 i 3:46. Sam upadek spowodował też, że wolałem zwolnić na zakrętach (trasa miała kształt prostokąta). Dwie gleby podczas jednej sesji treningowej to by już była przesada :) Na nieco szybszy bieg pozwoliłem sobie dopiero na ostatnim kilometrze, którego pokonanie zajęło mi 3 minuty i 39 sekund.
Po tej części treningu mogłem w końcu zwolnić i dać nieco wytchnienia swoim kończynom. Obrałem kierunek na pobliską piekarnię i spokojnie ruszyłem przed siebie. Kolano ani przez chwilę nie dawało o sobie znać, ale do czasu... Kiedy, już trzymając grahamkę w ręce, zamierzałem ruszyć w stronę domu staw kolanowy boleśnie o sobie przypomniał. Niemniej postanowiłem nie zmieniać planów. I chyba dobrze, bo po 50 metrach było już ok. Ja chyba jestem urodzony pod szczęśliwą gwiazdą, bo wszystko wskazuje na to (odpukać), że dzisiejszy upadek skończy się jedynie na stłuczeniu i otarciu. A przez moment, leżąc na ziemi, widziałem już uciekający mi sprzed nosa pociąg z napisem 8. Półmaraton Warszawski i 12. Cracovia Marathon... Nie ma co zapeszać, ale jestem dobrej myśli :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz