Na skróty

27 marca 2013

Cóż za piękne miasto nad Motławą leży




Czy takie zamiecie jeszcze wrócą?
   No i w końcu wróciłem do siebie, na swoje ulubione biegowe ścieżki na gdańskim Chełmie. Fajnie było polatać w stolicy, jeszcze fajniej zaliczało się kolejne kilometry na Warmii, jednak dopiero tutaj, w Grodzie Neptuna, mogłem poczuć, że wróciłem do codzienności. Możecie mówić, że jestem dziwakiem, ale żadna owsianka nigdy nie smakuje tak dobrze jak ta, którą jem ze swojej miski. Tak samo jest z kawą - dla mnie najlepsza kawa to nie Tchibo, Jacobs, Nescafe tylko ta, którą piję z mojego kufla (tak, to nie błąd - kawę zawsze przyrządzam sobie w kufle ;) ). Tak więc dzisiaj, po raz pierwszy od czwartku, miałem okazję zjeść moje ulubione śniadanie i poprzecierać trochę gdańskie chodniki.
   Tak jak ostatnio pisałem, w tym tygodniu nie zamierzam robić nic innego poza spokojnymi biegami. Konsekwencją takiego postanowienia była rezygnacja ze standardowej, środowej 11-stki i przebieżek, na rzecz wycieczki na Jasień. Nie wiem jak w innych częściach Polski, ale w Gdańsku pogoda jest dzisiaj wręcz wymarzona do biegania! Czyste niebo, słońce i temperatura około 1°C. Czy można chcieć czego więcej?
Czy i tą barierę uda się złamać?
   Podobnie jak wczoraj, zacząłem trening nieco zbyt dynamicznie. Cztery minuty i 37 sekund na pierwszy kilometrze skłoniły mnie do przypuszczeń, że mój Gremlin chyba nie do końca zlokalizował jeszcze satelity. I faktycznie, w domu zauważyłem niewielki błąd w śladzie GPS. Aczkolwiek drugi tysiączek poleciałem w 4:21, a kolejne w 4:44 i 4:39. O nie! Tak być nie mogło. To nic, że noga fajnie podaje, biegnie się lekko i przyjemnie. Muszę się zregenerować i doprowadzić do porządku swoją łydkę. Ta co prawda dzisiaj znowu przez większą część treningu nie dawała jakoś specjalnie o sobie znać, ale w końcówce czułem już wyraźny ucisk.
   Tak więc od 5. kilometra nieco zwolniłem. Zacząłem notować czasy około 4:50 na kolejnych odcinkach. Tak więc może to wciąż było nieco nazbyt żwawy bieg, ale w pełni kontrolowany i z gatunku tych lekkich, które nie wymagają jakiegokolwiek wysiłku. 
fot. Patrycja Paruzel (maratony24.pl)
   Dzisiejszy bieg przez ulicę Warszawską był na tyle przyjemny, że postanowiłem wrócić z Jasienia tą samą drogą. Po raz kolejny nie miałem pieczywa na II śniadanie i musiałem zaopatrzyć się w takowe podczas treningu. Po tym co zaoferował mi wczoraj Lidl, również dzisiaj właśnie ten sklep wybrałem na swojego dostawcę pieczywa. I to był strzał w 10! Ciemna bułka, którą kupiłem była tak gorąca, że niemalże poparzyłem sobie nią dłonie!
   Pozwolę sobie na małą dygresję w tym momencie. Otóż od jakiegoś czasu zastanawiam się co sobie myślą o mnie sprzedawcy oraz inni klienci, kiedy prosząc w sklepie o bułkę bądź jakieś warzywo sprzedawane na sztuki, a nie na wagę, zawsze proszę lub wybieram najmniejsze :)
   Z Lidla, z bułką zawieszoną na plecach, na łańcuszku pobiegłem prosto do domu. Trening zajął 1 godzinę 17 minut oraz 32 sekundy, biegłem ze średnią prędkością 12,62 km/h (04:45/km) co pozwoliło mi na przebycie 16 kilometrów i 305 metrów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz