Na skróty

6 marca 2013

Krócej, ale mocniej. Wschód słońca na biegowej trasie


A po treningu czekała na mnie "Niespodzianka"
   Oj dzisiaj znowu nie dane było mi się specjalnie wyspać. A muszę dodać, że w ostatnim czasie śpi mi się coraz lepiej i, co ważne, coraz dłużej. Jedynym dniem kiedy muszę się zerwać wcześnie rano, a według niektórych lepszym określeniem jest "późno w nocy", jest właśnie środa. Wtedy to muszę pojawić się rano na uczelni, a nie lubię i nie zamierzam trenować po zajęciach. Tak więc chcąc nie chcąc, we wtorek, zanim wskoczę do łóżka ustawiam budzik na 4:00. Staram się wtedy nieco wcześniej położyć, jednak wczoraj nie było mi to dane, bowiem w Teatrze Marzeń toczył się prawdziwy spektakl.
   A więc wstając dzisiaj z łóżka miałem za sobą zaledwie 5 godzin snu. Generalnie bywało już gorzej, ale staram się nie wstawać, bez ważnego powodu, po mniej niż 7-8 godzinach. Nawet kiedy czuję, że nie chce mi się już specjalnie spać.
   W ostatnią środę biegałem II zakres i przebieżki. Jeżeli ktoś systematycznie czyta mojego bloga, to pamięta zapewne, jak stopniowo nastawiałem się na taki trening. Dzisiaj czegoś takiego nie było. Już zakładając buty wiedziałem jak będzie wyglądało dzisiejsze bieganie.
   Po wyjściu z klatki przywitały mnie ciemności. Niebo wciąż rozświetlał księżyc. Pierwszy kilometr to dla mnie rozbudzenie i wprowadzenie w trening. Przebiegłem go spokojnie w 4 minuty i 57. I w tym momencie zacząłem właściwy bieg. Zaplanowałem, że będę utrzymywał tempo około 4:30/km. Zacząłem od 4:34, by nieznacznie, bo o 1 sekundę, przyspieszyć na kolejnym tysiączku. Po raz pierwszy złamałem 270 sekund na 4. tysiączku. A już kilometr dalej Gremlin pokazał 4:18. Jednakże spory wpływ na taki rozrzut miało na pewno ukształtowanie terenu. 
   Zdecydowanie najtrudniejszy był odcinek 6. kiedy to przez ponad 500 metrów wbiegałem pod 5% podbieg wzdłuż Aleji Havla. Nie mniej 4:31 wcale nie oddaje tego jak dała mi się we znaki ta "wspinaczka". Dalej do końca już bez większych problemów. Ponadto noc odeszła w niepamięć, zgasły latarnie i mogłem się cieszyć oczy wschodem słońca.
Zapiekany melon pod "pierzyną" z serka wiejskiego a'la Mały
   Ostatecznie, tak jak planowałem, pokonałem 11 kilometrów oraz 5 metrów ze średnią prędkością 13,37 km/h. Uzyskane tempo, 4:29/km, pozwalało mi być w pełni zadowolonym po tej części treningu i z pozytywnym nastawieniem przystąpić do rytmów.
   A te w końcu mogłem wykonywać na suchym, czystym i równym (przynajmniej jak na "warunki osiedlowe") podłożu. Dzisiaj od początku do końca biegłem niemalże niezmiennym tempem. Niemalże, bowiem osiem z dziesięciu odcinków, o długości od 93 do 101 metrów, pokonałem w 18 sekund. Jedynie dwie przebieżki były o sekundę szybsze. I co najlepsze, wg mojego Gremlina, były to te o długości 93 i 101 metrów :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz