Na skróty

21 marca 2013

Zima nie odpuszcza - ja również


Pierwszy dzień wiosny :)
   Już tylko godziny dzielą mnie od wyjazdu do Warszawy. Półmaraton w stolicy coraz bliżej. Pogoda raczej nie będzie sprzyjała biciu rekordów, ale jak to się mówi - jak nie teraz to następnym razem. Jeżeli uda mi się dopiąć wszystkie szczegóły, to być może jeszcze na początku maja wystartuję w grudziądzkiej połówce. Ale nie ma co wybiegać tak daleko w przyszłość. Lepiej skupić się na tym co jest tu i teraz. A teraz jest czwartek, czyli interwały. Aczkolwiek nie tym razem. Dzisiaj "kilometrówki" postanowiłem zastąpić intensywnym biegiem ciągłym. Docelowo miał to być III zakres, niemniej prawdziwy III zakres udało mi się uzyskać dopiero w końcowym fragmencie biegu. Trochę brakowało mi takiego dłuższego, mocniejszego biegu.
   Pogoda, w pierwszy dzień wiosny, zdecydowanie jeszcze zimowa. Gdyby ktoś chciał topić dzisiaj Marzanne to od razu uprzedzam, że bez narzędzi do kucia przerębli może się to okazać "awykonalne".
   Po wczorajszym "nocnym" bieganiu, dzisiaj w końcu się wyspałem. Zjadłem swoją codzienną porcję owsa i około 8 poszedłem pohasać <i ha ha>. W między czasie znalazłem jeszcze chwilę na przygotowanie kawy i owsianki dla Mej Lubej. Efekt tych działań widać na zdjęciu. Muszę przyznać, że owsianka z masłem orzechowym i skruszonym ciastkiem owsianym również jest smaczna. Aczkolwiek póki co zostaję przy swojej recepturze.
   Trening zacząłem tradycyjnie od 1 spokojnego kilometra. A 4 minuty i 51 sekund po wciśnięciu przycisku oznaczonego napisem START zwiększyłem tempo - rozpocząłem właściwy trening. Pierwszy tysiączek poleciałem w 4:19. Nieźle, ale warunki o wiele lepsze niż te, które czekały na mnie kawałek dalej. Od drugiego kilometra biegłem po śniegu i pod śnieg. Opady bowiem, mimo że nie tak paskudne jak dwa dni temu, wciąż nie dawały za wygraną. A jeżeli chodzi o nawierzchnię, no to cóż - tak jak pisałem wczoraj - jak się nie ma co się lubi to trzeba polubić to co się ma. Kolejne kilometry pokonywałem odpowiednio w 4:29, 4:18, 4:20, 4:19, 4:13. 
Owsianka z masłem orzechowym i ciastkiem owsianym
   W tym momencie znalazłem się na gdańskich Kokoszkach. Do końca tej części treningu miałem jeszcze 4 kilometry. Aczkolwiek dopiero ten 7. odcinek dał mi naprawdę w kość. Nie chciałem za bardzo ryzykować biegu krajową siódemką, więc zbiegłem na "odśnieżony" chodnik... To była prawdziwa walka o przetrwanie. Czas 4:23 kosztował mnie więcej zdrowia niż czasy notowane na ostatnich trzech kilometrach - 4:11, 4:07, 4:04.
   Po 10 kilometrach takiego szybszego biegania zdecydowałem się zakończyć tą część biegu. Ostatecznie, pomijając kilometr rozgrzewkowy, pokonałem 10 kilometrów w czasie 42:49. A więc uzyskałem średnie tempo na poziomie 4:17, ale tak jak mówię - przy obecnych warunkach patrzenie na tempo biegu może być zgubne. 
   Pozostałe 10 kilometrów dzielące mnie od domu przebiegłem w 48 minut i 12 sekund. Średnie tempo 4:49/km nieco mnie zaskoczyło. Jednak ciężko tak drastycznie zwolnić po mocnym biegu. Tym bardziej kiedy nie robimy pomiędzy żadnej przerwy i mięśnie są wciąż rozgrzane.

PS: Pisząc tego posta zauważyłem, że moje łydki już nie mogą się doczekać niedzielnego startu i "trenują" nawet bez mojej ingerencji :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz