To co się dzisiaj dzieje w Gdańsku (i zapewne w wielu regionach Polski) to jest prawdziwy powrót zimy. I to powrót przez duże "PE". Jeszcze kiedy się obudziłem nic nie wskazywało na to, że dzisiejszy dzień będzie mocno różnił się od dnia wczorajszego. Za oknem może nie było zbyt słonecznie, jednak nic nie padało, było po prostu spokojnie. No i właśnie. Okazało się, że była to cisza przed burzą, a dokładnie przed zamiecią śnieżną. To co sypie się z nieba to nie jest sam śnieg to jest zmrożony deszcz ze śniegiem. Dodatkowo, jako że również wiatr postanowił dzisiaj poszaleć, owe śnieg z lodem nie leci tradycyjnie "z góry na dół", a bardziej "od prawej do lewej" albo jak kto woli "od lewej do prawej".
Aczkolwiek, po miłym poranku, spędzonym z Ukochaną przy boku, miałem wyjątkowo dobry humor i wielką ochotę na trening. Z domu wybiegłem przed godziną 8 rano i skierowałem się na Jasień. Jeszcze wczoraj miałem ochotę wpleść w swój bieg kilka szybszych odcinków, jednak przy panujących warunkach raczej nie wchodziło to w grę. Teraz, gdy do startu zostało kilka dni, zdrowie jest najważniejsze! Tym bardziej, że w ostatnim tygodniu, moim zdaniem formy już się nie zbuduje. Trzeba korzystać z tego co udało się wypracować wcześniej. Biegło się dosyć ciężko. Przez większość trasy miałem... zamknięte oczy, bo śnieg, który jak wspomniałem wcześniej, tak do końca śniegiem nie był, tak mocno zacinał w twarz, że nie dało się normalnie patrzeć przed siebie. Na gdańskich ulicach paraliż. Wyprzedzałem całe kolumny samochodów, a wcale nie miałem mocnego tempa. Prawdę mówiąc, dopiero w domu sprawdziłem jakie uzyskiwałem czasy na poszczególnych kilometrach. Oczywiście jak już zacząłem przed tygodniem serię upadków, tak teraz będę ją pewnie kontynuował do końca kwietnia. Dzisiaj dorzuciłem kolejną wywrotkę. I to gdzie? Na ulicy Stolema, na największym, najbardziej stromym i najdłuższym zbiegu. Okazało się, że dzisiejszy śnieg przykrył lód. Jeszcze kilkanaście lat temu, zdobyłbym prawdziwy szacunek u kumpli w podstawówce jakbym im pokazał taką ślizgawkę. Dzisiaj już jej odkrycie mnie tak nie rajcowało :) Niemniej pisząc to ciągle się z siebie śmieję. Prawdę mówiąc śmiałem się już jadąc z górki na tyłku :)
Dalsza część trasy przebiegła już bez większych fajerwerków. Szczerze to nawet gdybym chciał ją opisać to byłoby ciężko, gdyż... niewiele widziałem. W drodze powrotnej już tylko od czasu do czasu otwierałem oczy. Zresztą widać na zdjęciu jak wyglądałem zaraz po zakończeniu biegu. Biegu, podczas którego mimo wszystko pokonałem nieco ponad 15 kilometrów i uzyskałem średnie tempo 5:04/km. Tak więc spędziłem na podwórku w sumie 1 godzinę 16 minut oraz 10 sekund. I po takim treningu mogę powiedzieć szczerze, że żadna pogoda nie jest w stanie uniemożliwić wyjście na trening. Wszystko jest w naszej głowie. W niedzielę mimo naprawdę rewelacyjnej aury przeżywałem ciężkie chwile na treningu, a dzisiaj mimo fatalnej wręcz pogody po prostu cieszyłem się biegiem :)
Szacunek Michał i powodzenia na starcie, życzę nowej życiówki i miłego biegu. Twój blog zainspirował mnie i przerzucę się chyba na bieganie rano. Dzięki.
OdpowiedzUsuńMichał w jakich butach dziś biegłeś? Jutro mam trening, w pogodzie pewnie niewiele się zmieni i zastanawiam się jak buty będą trzymać
OdpowiedzUsuńDzisiaj latałem w New Balance MR759SR. Ale powiem szczerze - w taką pogodę żadne nie będą się dobrze trzymać :)
UsuńPozdrawiam i powodzenia na treningu :)
Masz rację :) Powiedzmy że chodzi o "jako takie" trzymanie, by dało się po prostu biec :)
OdpowiedzUsuńfajny obrazek masz na ścianie :)
OdpowiedzUsuń