Na skróty

10 marca 2013

Sobotnia wycieczka po Gdańsku

W podskokach przed siebie :)
    Tym razem plan na sobotę był nieco inny niż chociażby tydzień temu kiedy to pobiegłem na ParkRun, wziąłem udział w zawodach i potruchtałem do domu. W związku z tym, że na godzinę 11 miałem zaplanowany seans kinowy wraz z Pati wycieczka Przymorze - Chełm musiała zostać odwołana. Aczkolwiek jeżeli ktoś mnie nieco zna to wie, że nie lubię sobie obcinać kilometrów. Co należało w takim razie zrobić? W grę wchodziła tylko jedna opcja - trzeba było zaliczyć większy dystans jeszcze przed ParkRunem. Tak więc tym razem, już chwilę po 7, byłem gotowy na "podbój" Gdańska.
   Buziak od Ukochanej, która zapowiedziała swoją obecność wraz z aparatem w Parku Reagana, i mogłem ruszać. Spod domu skierowałem się w kierunku Odrzańskiej i dalej Kartuskiej - innymi słowy zacząłem jak zawsze. Nawet tempo było podobne - 5:05 na pierwszym kilometrze. Pierwsza modyfikacja trasy miała miejsce właśnie na wspomnianej Kartuskiej. Otóż tym razem nie odbiłem w prawo, w stronę dworca, a obrałem kurs na Morenę i dalej na Niedźwiednik.
Pamiętacie...
   Przez całą drogą zastanawiałem się jaką obrać taktykę na dzisiejszy ParkRun. Tydzień temu ustanowiłem swoją życiówkę, a tych jak wiadomo, nie poprawia się co kilka dni. Ponadto silny wiatr też nie zachęcał do walki o rekordy. Pomyślałem, że może warto by było więc po prostu powalczyć o jak najlepsze miejsce. Tylko, że w nogach wciąż czułem czwartkowe interwały, a i dzisiejsze, poranne bieganie też na pewno nie spowoduje, że na starcie stanę świeży i w pełni sił. Tak więc może najlepszym wyjściem byłoby po prostu pobiec dla zabawy, w końcu stawki. Tak po prostu cieszyć się biegiem. Szybko odgoniłem od siebie tę myśl. Uznałem, że pobiegnę mocno, ale bez "katowania się".
... czy już zapomnieliście?
   Tak rozmyślając dobiegłem w okolice meczetu. A więc niedaleko miejsca, gdzie kiedyś mieszkałem. A było to moje pierwsze mieszkanie w Gdańsku. Nie mogłem się oprzeć - odbiłem w lewo i już po chwili byłem na Norblina 29, pod blokiem, z którym wiąże się wiele wspaniałych wspomnień. To właśnie tutaj miałem swoją pierwszą "randkę" z Pati, na którą przyrządziłem... zapiekankę makaronową z kiełbasą :) Do dzisiaj się ze mnie śmieje, że właśnie to wybrałem. Cóż, bez bicia przyznaję, że moje odżywianie w tamtym okresie pozostawiało wiele do życzenia :)
   Z Norblina skierowałem się już prosto na Przymorze. W Parku Reagana zameldowałem się po godzinie 24 minutach i 56 sekundach od momentu włączenia stopera. Przebiegłem 17 kilometrów i 67 metrów. Tym razem ubiegłem Pati, która pojawiła się w parku chwilę po mnie.
   Chwilę przed 9 ruszyliśmy na start. Jeszcze zanim wyruszyliśmy miała miejsce mała uroczystość. Otóż kolejny uczestnik ParkRun Gdańsk - Zbigniew Korduła, dołączył do Klubu 50, czyli uczestników, którzy wzięli udział przynajmniej w 50 ParkRunach. Następnie krótkie odliczanie i ruszyliśmy.
No i meta :)
   Początek to niemalże kopia biegu sprzed tygodnia. Szybko objąłem prowadzenia, by po chwili dać się wyprzedzić innym biegaczom. Tym razem było ich 4. Pierwszy kilometr pokonałem w 3:42. Szybko, biorąc pod uwagę, że nie zamierzałem walczyć z czasem. Ale wiadomo jak to jest jak człowiek da się ponieść na starcie. Nieco zwolniłem na kolejnym tysiączku - 3:50 i spokojnie biegłem na 5. pozycji. Sytuacja nie zmieniła się do końca pierwszego okrążenia. Dopiero na początku drugiej pętli, widząc, że zawodnik przede mną nieco osłabł, wyprzedziłem go. W tym momencie, na dobrą sprawę, skończyły się emocje. Między mną a czołówką była przepaść, a i po prawdzie nie miałem specjalnie ochoty na walkę. Jeżeli zaś chodzi o obronę pozycji to też raczej nie było opcji na rywalizację, bo wydaje mi się, że powiększałem przewagę z każdym metrem. Tak więc ostatecznie zameldowałem się na mecie z 4. czasem tego dnia - 18:30. Buziak od Pati, gratulacje dla zwycięzców i... ruszyłem ponownie na trasę.
   Chciałem przebiec jeszcze 2 dodatkowe okrążenia, w celu rozbiegania i spokojnie wsiąść do samochodu i udać się do kina. Podczas pierwszego kółka zauważyłem, że na trasie są jeszcze uczestnicy biegu, dlatego postanowiłem, że pobiegnę dla towarzystwa z jednym z biegaczy. Drugie okrążenie pokonałem już sam. Podczas tego okrążenia miało miejsce niezbyt przyjemne zdarzenie. Otóż Pani wyprowadzała psa bez smyczy i kagańca i niestety owy pies obrał mnie za swój cel. Na całe szczęście pies był niewielki i odepchnięcie butem wystarczyło. Niemniej przydałoby się nieco więcej wyobraźni.
   Ostatecznie sobotę zakończyłem z przebiegiem około 27 kilometrów, a więc niewiele mniej niż tydzień temu. Jak widać, żeby pobiegać wystarczy chcieć. Zawsze można sobie dopasować tak dzień, żeby "upchnąć" gdzieś trening.




1 komentarz:

  1. Hej! Zapiekanka makaronowa była super!! W ogóle wszystkie Twoje dania są super!! Uwielbiam, kiedy gotujesz :)

    OdpowiedzUsuń