Na skróty

5 marca 2013

Na miły początek tygodnia - półmaraton po toruńsku

Można zaczynać sezon :)
   No i kolejny tydzień został zainaugurowany. Po przebiegnięciu w weekend 65 kilometrów moje nogi wciąż jeszcze nie doszły w pełni do siebie dlatego o mocniejszym treningu nawet nie było dzisiaj mowy. Ale to i dobrze, bo w planach na dzisiaj miałem spokojny bieg. Po głowie chodziły mi różne koncepcje odnośnie treningu. Rozważałem nie tylko bieganie w innej części Gdańska, ale również poza Gdańskiem, a także poza województwem. Ostatecznie za cel postawiłem sobie Pępowo. A jakżeby inaczej. Rano, przy owsiance, zauważyłem taki oto wpis, na jednym z portali społecznościowych:
"Zasłyszane wczoraj rano w autobusie:
- Co Ty taka szczęśliwa?
- Biegałam!
- no i?
- Spróbuj to zrozumiesz :)"
A więc i ja postanowiłem poszukać tego szczęścia. A gdzie miałbym go szukać jak nie w Pępowie :) Ponownie rozważałem zastąpienie leginsów spodenkami, jednak, tak jak ostatnim razem, wygrał zdrowy rozsądek. Jeszcze będzie niejedna okazja do zaprezentowania wszystkim opasek kompresyjnych :)
   Z Chełmu wyruszyłem przed godziną 8 rano i od razu skierowałem się w kierunku znanego mi przepustu. Zacząłem dość spokojnie. Kolejne kilometry pokonywałem w 5:39, 5:01, 5:01, 4:57. Ciągle czułem w nogach ten spory, jak na mnie, weekendowy kilometraż. Szczególnie mocno w kość dostało lewe udo, w którym to, najprawdopodobniej, naciągnąłem sobie mięsień. Jednak jak już wielokrotnie mówiłem, jestem wyznawcą zasady - co Cię nie zabije to Cię wzmocni. Tak więc nie zawracałem sobie specjalnie głowy nieco obolałymi mięśniami.
   Na skrzyżowaniu ulicy Warszawskiej i Jabłoniowej podjąłem po raz pierwszy dzisiaj decyzję o zmianie trasy. Zamiast w stronę Jasienia, skierowałem się w stronę Szadółek, by dalej odbić w ulicę Stężycką. To właśnie tędy biegłem podczas swojego pierwszego treningu w Gdańsku w 2011 roku. Był to dla mnie niejako powrót do przeszłości. Ale wspomnienia pierwszego treningu dość szybko zastąpiły inne, bowiem na wysokości obwodnicy po raz kolejny dokonałem modyfikacji trasy. Uznałem, że nie mam ochoty wracać na Jasień i później "wspinać się" Kartuską w stronę Auchan. Odbiłem więc na Kiełpino i pognałem przed siebie. Tempo nieco siadło. Podbiegi na "betonce", spowodowały, że odnotowałem najwolniejszy, tego dnia, kilometr - 5:11 (pierwszego zazwyczaj nie uwzględniam). 
   Z Kiełpina zamierzałem wybiec ulicą Otomińską, jednak po raz kolejny plany planami, a życie życiem i zamiast odbić w prawo, w ostatniej chwili, podjąłem decyzję, że biegnę prosto. Pamiętam, że biegłem tędy tylko raz w życiu, a był to podczas wspólnego treningu z Małą. Myślałem, że po tym jak biegu już nigdy nie wyjdzie ze mną na wspólne szuranie :) Ja dzisiaj tędy biegłem tylko uśmiechałem się pod nosem na samo wspomnienie tamtego latania. Śmiesznie było, a Mała, mimo, że wtedy umierała, od tamtego czasu nie raz była ze mną pobiegać. Aczkolwiek w temte rejony, żadne z nas się nie zapuszczało. Aż do dzisiaj. No i ponownie zostałem poddany próbie charakteru. Wszędzie słońce, zero wiatru, ptaszki ćwierkają, asfalt suchy, chodniki czyste, a ja biegłem po śniegu, lodzie i wodzie. Miejscami koleiny były tak duże, że nie biegłem, a po prostu próbowałem się przez nie przedrzeć :) Co ciekawe w tym momencie odnotowałem lepsze tempo niż na płaskich, równych odcinkach. Kolejne kilometry pokonywałem średnio w 5 minut.
   Kiedy dobiegłem do drogi krajowej numer 7 miałem pobiec w kierunku Czapli. Miałem jednak ostatecznie nie pobiegłem, bo, nie wiedzieć czemu, zamarzył mi się bieg do Leźna. Wiadomo - jest marzenie to trzeba je spełnić. Tak więc poleciałem wzdłuż "krajówki" aż do świateł, a następnie odbiłem w kierunku Pępowa.
   Na miejscu zameldowałem się po godzinie, 43 minutach i 48 sekundach. W tym czasie pokonałem 20 kilometrów i 492 metry, co przełożyło się na uzyskanie średniego tempa 5:04/km.
   Kiedy tylko zatrzymałem swojego Gremlina, po cichu otworzyłem bramę, zakradłem się pod drzwi wejściowe, złapałem za klamkę i... zamknięte. No tak, pewnie Pati będąc sama w domu wolała przekręcić klucz. A więc nacisnąłem na dzwonek, szybko się schowałem i... nic. Kurczę może Moja Śpiąca Królewna jeszcze śpi, w końcu dzisiaj wstawała przed 4 i miała się jeszcze położyć. Zadzwoniłem więc po raz drugi. Ponownie szybko się schowałem i... ponownie nic! A więc nie ma nikogo w domu. No cóż to ja miałem zrobić niespodziankę, tymczasem niespodzianka spotkała mnie. Nie było więc innej opcji - rozciągam się na dworze. Seria przysiadów, skłonów i... otwierają się drzwi, a z domu wychodzi... Pati. Okazało się, że dzwonek nie spisał się zbyt dobrze i zamiast donośnie poinformować o moim przybyciu, mruczał cicho pod nosem :)

1 komentarz:

  1. Miałeś szczęście! Bo serial nie wypuszczał mnie z łóżka! Ale po porannym wpisie (i doświadczeniu z ostatnich wolnych dni, w których "nie mieliśmy się spotkać"), przyznam po cichu - spodziewałam się Ciebie ;) I jak zaczęłam się martwić - nie ma Cię u mnie, ale nie dajesz też znać, że jesteś w domu - postanowiłam zrobić obchód :) I co? I słusznie :) Uwielbiam, kiedy przybiegasz na śniadanko :*

    OdpowiedzUsuń