Na skróty

30 kwietnia 2013

Powrót do rzeczywistości. Rozstrzygnięcie konkursu!

Zamknąć oczy i gnać przed siebie... (fot. Jacek J.)
   No i znowu można mnie spotkać szurającego chełmskim chodnikami w Gdańsku. Lewe kolano jeszcze boli. Podobnie zresztą ja okolice prawego stawu. Jednak nie umiem usiedzieć na tyłku. Uwielbiam biegać, sprawia mi to radość. Zaprzestanie tej aktywności boli mnie jeszcze bardziej niż moje kikuty. Może to nieco inny rodzaj bólu - ale jednak :) Tak więc nawet przez moment się nie zastanawiałem czy wyjść dzisiaj potruchtać.
   Wstałem dzisiaj... A właśnie, że nie około 5! Otworzyłem oczy dopiero przed samą 6 :) Chyba w końcu zeszły nieco emocje, odezwało się zmęczenie i stąd ten dłuższy sen. Owsianka na mleku z dżemem, rodzynkami i orzechami smakowała wybornie. Do tego jeszcze niemalże litrowa kawa. Prawdziwe śniadanie mistrzów!

29 kwietnia 2013

Jest rekord - 3h połamane! Relacja z XII Cracovia Maraton

Była moc - jest wynik! Strach pomyśleć co by było
w bezwietrzny dzień :)
    Teraz, kiedy emocje już nieco opadły, pora aby w końcu podsumować szaloną, pełną emocji niedzielę. 
   Wszystko zaczęło się dość normalnie - pobudka około 5, poranna toaleta i... owsianka! W pierwszej chwili myślałem o tym, żeby jeszcze chwilę się zdrzemnąć, jednak wiedziałem, że emocje nie pozwolą mi zmrużyć oczu. Jak tylko się podniosłem uświadomiłem sobie, że nic mnie specjalnie nie boli - "czyżby miłe złego początki?" - pomyślałem w pierwszej chwili. Jednak czym prędzej odpędziłem od siebie tę myśl. Przecież od 1. października, czyli od momentu kiedy został mi nadany numer startowy, czekałem na ten dzień. Wszystko musiało być jak należy!

Wigilia 12. Cracovia Maratonu

Fot. Bożena Seremet
   W ten weekend w Krakowie działo się tak wiele, że aby o wszystkim chociaż wspomnieć postanowiłem osobno opisać to co działo się w sobotę i osobno niedzielny bieg.
   Otóż w sobotni poranek zdecydowaliśmy się z siostrą wybrać na zajęcia z cyklu Biegam Bo Lubię. Dzień wcześniej upewniliśmy się na forum czy nikt nie będzie miał nic przeciwko temu abyśmy poubijali tartan wspólnie z krakowskimi BBL-owcami. I po zapewnieniu, że możemy śmiało przybywać, o godzinie 9 wyruszyliśmy sprzed hotelu w stronę Wawelu. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o krakowskie błonia - Mała chciała koniecznie zobaczyć gdzie będzie mogła odebrać swój pakiet.

26 kwietnia 2013

Gorące powitanie w Krakowie!

Pakiet już odebrany!
   No i dotarliśmy już do Krakowa. A ten przywitał nas bardzo gorąco. Temperatura w cieniu +27 stopni Celsjusza nie napawa optymizmem przed niedzielnym maratonem. Jednak prognozy mówią o załamaniu pogody. Oby meteorolodzy mieli rację  ;-)
   W stolicy Małopolski zameldowaliśmy się już przed 12 i od razu ruszyliśmy do hotelu. I tam pierwsza miła niespodzianka - najlepszy hotel w jakim kiedykolwiek byliśmy! Szybki prysznic, rozładowanie toreb i... owsianka! Dzisiaj nieco później, ale po prostu nie mogłem sobie jej darować!
Owsianka już poporcjowana!
   Kolejnym punktem naszego planu dnia była wizyta na R22 i odbiór pakietu startowego. Okazało się, że od biura zawodów dzieli nas zaledwie kilka ulic, dlatego po krótkim spacerze byliśmy już na stadionie. A tam wszystko sprawnie, szybko i bardzo sympatycznie. Miłym zaskoczeniem był "prawie" najnowszy numer Runner's World w pakiecie startowym. Co jeszcze się w nim znalazło? Koszulka techniczna, bon na Pasta Party, numer, agrafki i cała masa ulotek!
   Ludzi nie było jeszcze zbyt wiele, dlatego mieliśmy okazję zamienić kilka słów zarówno z p. Skarżyńskim czy przedstawicielem Compressport. Od niego dowiedzieliśmy się, że niedługo mają pokazać zupełnie nowy design opasek na łydki.
   Z biura zawodów udaliśmy się na Stare Miasto. Aby mieć siły na zwiedzanie uraczyłem się, zachwalanym wszędzie, krakowskim preclem - faktycznie wyborny! Najpierw skierowaliśmy się w stronę Wawelu, a następnie odbiliśmy na Rynek Główny.
W kolejce po lody
   Owsianka syci na dość długo, ale przyszedł moment, żeby coś zjeść. Wybór padł na pieczony drób z ryżem i kapustą kiszoną. A zgadnijcie co było na deser... :) Taaaaak - lody. I to nie byle jakie, bo pochodzące z własnego wyrobu. A o tym, że były wyśmienite niech świadczy fakt, że musieliśmy po nie stać w kilkunastometrowej kolejce. Wracając do hotelu skusiłem się też na palucha i drożdżówkę z całymi truskawkami - niebo w gębie!
   A na koniec dnia dołączyła do nas Mała i wspólnie oddajemy się właśnie przedbiegowej regeneracji - innymi słowy obijamy się przed telewizorem :)

Poniżej skromna fotorelacja:










25 kwietnia 2013

Wielkie pakowanie - czyli co zabrać ze sobą na maraton?

   No i stało się! Mam już za sobą ostatni trening w Gdańsku. Teraz tylko sobotni rozruch i coś na co czekałem od długiego czasu - start w krakowskim maratonie! W ramach przygotowań do tych zawodów pokonałem podczas treningów ponad 2 tysiące kilometrów, na biegowe trasy wyszedłem ponad 100-krotnie i spędziłem na nich przeszło 140 godzin. A przecież samo bieganie to tylko część treningu. Do tego dochodzi jeszcze rozciąganie, ćwiczenia siłowe. Ogólnie podsumowując poświęciłem całkiem sporo czasu i energii temu startowi. I mimo, że nie wiem czy uda się osiągnąć satysfakcjonujący rezultat, wiem jedno - było warto. Dzięki temu treningowi dzisiaj jestem nie tylko lepszym biegaczem, ale wydaje mi się, że również lepszym człowiekiem. Na pewno bardziej zdyscyplinowanym i poukładanym.
   Dzisiaj, na zakończenie przygotowań, zaprosiłem siostrę na wspólny trening i razem przetruchtaliśmy trasę Chełm - Jasień - Chełm. Przez całą drogę rozmawialiśmy tylko i wyłącznie o niedzieli. Jaką obrać taktykę, jaka będzie pogoda, trzymać równe tempo od początku do końca, czy może lepiej wolniej zacząć i przyspieszyć po połowie... Tematów do dyskusji nie brakowało. A i tempo sprzyjało konwersacji, bowiem każdy kolejny kilometr zajmował nam średnio 5 minut i 2 sekundy.
   Pochłonięci rozmową, nawet nie zorientowaliśmy się kiedy znowu wylądowaliśmy pod domem. Kiedy wciskałem STOP Gremlin wskazywał 15. kilometr i 586. metr. Na zakończenie, po raz kolejny w tym tygodniu, zrobiłem jeszcze pięć przebieżek na dystansie 100 metrów. Pierwsze 4 poleciałem w 17 sekund, a ostatnią o sekundę szybciej.
   A po treningu pora się spakować. No i właśnie co powinienem ze sobą wziąć? Postaram się stworzyć tutaj krótką listę rzeczy, które jako biegacz, zamierzam umieścić w swojej torbie. I tak oto, do Krakowa, zabieram:
1. Buty - ja biorę dwie pary. Nie podjąłem jeszcze decyzji, w których pobiegnę i wolę mieć do ostatniej chwili możliwość wyboru
2. Strój - poza koszulką i spodenkami, w których pobiegnę, zabieram ze sobą jeszcze jedną koszulkę i spodenki na sobotni rozruch. Ponadto nie mogę zapomnieć o opaskach kompresyjnych, skarpetkach biegowych, bieliźnie. W torbie też znajdzie się na pewno miejsce na dresy, czapkę z daszkiem, rękawiczki. Pogoda może być różna, dlatego warto też mieć ze sobą coś lekkiego, chroniącego przed wiatrem i deszczem - to pozwoli utrzymać odpowiednią temperaturę mięśni przed startem. Na drogę wciągnę na siebie również skarpety kompresyjne - tzw recovery socks, które, jak zapewnia producent, są: "Idealne do regeneracji po wysiłku oraz w czasie długich lotów, czy jazdy samochodem"
3. Dokumenty - często, aby odebrać numer startowy potrzebna jest karta zgłoszeniowa. W Krakowie takowej nie ma, ale trzeba mieć ze sobą dowód osobisty, a w przypadku studentów ważna jest również legitymacja - ta przyda się nie tyle przy odbiorze pakietów co w komunikacji miejskiej. Nie ma sensu przepłacać :)
4. Okulary - jeżeli w niedzielę będzie bezchmurne niebo to warto mieć ze sobą okulary przeciwsłoneczne.
5. Agrafki - już parokrotnie zdarzało mi się brać udział na biegach, gdzie albo nie było w ogóle agrafek albo było ich za mało (po 2,3) albo były dość "specyficzne" (bo jak inaczej nazwać agrafkę wielkości małego palca). Dużo nie ważą, a pozwolą uniknąć stresu.
6. Jedzenie - dla tych, którzy korzystają z żeli podczas biegu, na pewno istotną kwestią jest spakowanie swoich, sprawdzonych specyfików. Ja w czasie maratonu zamierzam konsumować smakołyki z mijanych punktów odżywczych - zapewne postawię na to co sprawdzone, czyli na banany. Niemniej zamierzam zabrać ze sobą jedzenie, aby przygotować sobie swoją poranną owsiankę. Ktoś może powiedzieć, że wszystko można kupić na miejscu, ale mając w pamięci rewolucje żołądkowe podczas wyjazdu do Niemiec, wolę nie kombinować i postawić na to co znam.
7. Gremlin - niektórzy polegają na oznaczeniach trasy umieszczonych przez organizatorów i na ich podstawie, wraz z pomocą zegarka, ustalają swoje tempo. Ja jednak wolę wrzucić na rękę mojego nieodłączonego przyjaciela - Gremlina.
   Ponadto nie należy zapominać o rzeczach, które każdy powinien ze sobą mieć podczas wyjazdów, jak np. kosmetyki, klapki, ręcznik, ubrania, bielizna itd. Na swojej liście starałem się umieścić tylko to o czym nie powinni zapomnieć maratończycy (także Ci przyszli!). Pozdrawiam i do zobaczenia w Krakowie!

PS: Jeżeli macie jakieś pomysły co jeszcze powinno się znaleźć na liście rzeczy do zabrania na maraton to piszcie - będę sukcesywnie ją uzupełniał. Razem na pewno o niczym nie zapomnimy, a przy okazji pomożemy innym.

24 kwietnia 2013

12. Cracovia Marathon tuż tuż - czas się powoli pakować

Moc jest - oby było i zdrowie!
    Kolano dzisiaj bolało! Było gorzej niż jeszcze wczoraj czy dwa dni temu! Ale koniec z tym użalaniem się! Co ma być to będzie. Lód, maści - robię co mogę, czy zda to egzamin? Przekonamy się w niedzielę.
   Dziś miałem w planach II zakres zakończony kilkoma przebieżkami. A więc dokładnie to co robię od kilku tygodni, w każdą środę. I podobnie jak w każdą środę, tak i dzisiaj, musiałem ustawić budzik na 4 rano. Jeżeli czytacie mojego bloga regularnie to, zanim to jeszcze napiszę, Wy już to wiecie. No dobra, ale niech formalności stanie się zadość - obudziłem się przed budzikiem i nie dałem szansy mu się wykazać :)
   Nie chcąc budzić Pati wymknąłem się cicho z łóżka i pół godziny później siedziałem już przy biurku z najlepszym z możliwych zestawem śniadaniowym. Jakim? Tutaj też nikogo raczej nie zaskoczę - owies + kawa.
Mam nadzieję, że w niedzielę też będę tak latał!
   Na Chełm wyruszyłem około 5:30. Po wczorajszym teście stroju startowego, dzisiaj zdecydowałem się wskoczyć w coś z treningowej garderoby (ta również się ostatnio powiększyła dzięki Pati - za co dziękuję raz jeszcze :-)). Jedyne co pozostawiłem z wczoraj to opaski, czapka i... buty. No i właśnie nie wiem czy to nie był błąd, żeby zrezygnować z dobrze amortyzujących Prawie Boost'ów na rzecz Morskich AdiTorped. Kolano bolało od pierwszego kroku i ani myślało przestać. Trudno! Ono nie zamierzało przestać, a ja tym bardziej.
Decyzję podejmę chyba dopiero w dniu startu :)
   Pierwszy kilometr poleciałem w 4:56. Gremlin w końcu przestał wariować. Mówiąc o II zakresie mam na myśli bieg w tempie około 4:40-4:20/km. Dlatego, w momencie kiedy dostałem informację, że 2. tysiączek zajął mi zaledwie 4 minuty i 25 sekund, nieco zwolniłem. Efekt był taki, że kolejnym czasem jaki wyświetlił się na ekranie mojej 305'tki były 4 minuty i 40 sekund. 
   Nie wiem czym było to spowodowane, ale strasznie nierówne miałem to dzisiejsze tempo. Może to niska temperatura, może kolano, może niewyspanie, a może coś zupełnie innego - nie mam pojęcia.
   Niemniej z każdym kolejnym kilometrem było nieco lepiej. W sumie przeleciałem 11 odcinków w średnim tempie 4:33/km. I tak, po zaledwie 50 minutach i 7 sekundach latania po Chełmie, był ponownie pod domem. Tam jeszcze szybkie 5 setek na pobudzenie. I bynajmniej nie mam na myśli płynnych setek ;)

23 kwietnia 2013

Ostatnie szlify - test stroju startowego

Jest moc, oby było i zdrowie!
   Dwa tygodnie temu, podczas wtorkowego treningu, pokonałem blisko 23 kilometry. Każdy z nich zajął mi średnio 4 minuty i 54 sekund. Siedem dni temu przeleciałem niewiele ponad 15 tysiączków z prędkością 12,02 km/h. Dzisiaj natomiast jeszcze bardziej skróciłem dystans. Otóż przebiegłem zaledwie 11,095km. Jednakże uzyskane średnie tempo na poziomie 4:02/km wyraźnie pokazuje, że to już zupełnie inne bieganie niż w ubiegłych tygodniach. Ale wróćmy do początku.
   Teraz kiedy moją jedyną intencją jest dbanie o to, żeby 28. kwietnia stanąć na starcie w pełni zdrowym zdecydowałem, że odpuszczę sobie nawet 15-20 kilometrowe treningi. W najbliższych dniach będę biegał niewiele, ale dorzucę kilka szybszych akcentów. Oczywiście nie mówię tutaj o interwałach, a raczej o przebieżkach. Chcę nieco pobudzić mięśnie, a nie je zamęczyć.
Strój startowy już przetestowany!
   Dzisiaj miałem też dodatkowo specjalne zadanie podczas treningu. Otóż wczoraj spotkała mnie miła niespodzianka. Otóż, żebym nie miał żadnych dylematów w czym pobiec , Pati uznała, że mój strój bierze na siebie. I tym oto sposobem dnia wczorajszego dostałem zupełnie nowy zestaw startowy składający się z koszulki i spodenek. Jako, że nie lubię eksperymentować podczas ważnych startów - nowy sprzęt musiałem sprawdzić podczas treningu. I tym oto sposobem latałem dzisiaj po gdańskim Chełmie w koszulce na ramiączkach i spodenkach, których praktycznie nie było widać, wywołując zaciekawienie wśród mijanych ludzi.
   Sam trening rozpocząłem około godziny 8, a więc w momencie kiedy temperatura oscylowała już wokół 10 kresek powyżej zera. W niedzielę może być naprawdę ciepło, dlatego staram się, aby te ostatnie treningi biegać o zbliżonej godzinie do tej niedzielnego startu. Mógłbym rozpoczynać trening jeszcze później, ale za bardzo lubię wstawać wcześnie rano. I tak już muszę się powstrzymywać, żeby nie wybiec wcześniej.
Bo dobra dieta to nie głodówka :)
   Po raz kolejny miałem jakieś problemy z satelitami w moim Gremlinie. Chyba po zawodach trzeba będzie go zareklamować. Po zaledwie 3 minutach i 33 sekundach biegu usłyszałem komunikat informujący mnie o pokonaniu pierwszego kilometra. Jednak wiedziałem, że co jak co, ale takiej prędkości to na pewno nie rozwinąłem. Kolejne tysiąc metrów poleciałem w 4:18, a następnie przyspieszyłem kolejno do 4:12, 4:04, 4:00. 
   Na kilometrach 6 i 7 musiałem zmierzyć się z 500-metrowym podbiegiem i dlatego czasy 4:12, 4:13 w ogóle mnie nie zdziwiły. Wcale nie oznaczały, że zwolniłem. Tym bardziej, że już kolejny tysiączek poleciałem w 241 sekund. I to by było na tyle... jeżeli chodzi o tempo wolniejsze niż 4 minuty na kilometr. Ostatnie bowiem kilometry zajęły mi odpowiednio 3:55, 3:53, 3:55. I tym oto mocniejszym akcentem zakończyłem tą część treningu.
   Mój licznik kilometrów wskazywał 11,095. Czas - 44 minuty i 42 sekundy. Śmiesznie było wyjść na tak krótki trening po tylu biegach, które często zajmowały mi zdrowo ponad godzinę. Na zakończenie zrobiłem jeszcze 5 przebieżek na dystansie 100 metrów. Pierwsze 4 poleciałem w 17 sekund, a na ostatniej przyspieszyłem o 1 sekundę.




22 kwietnia 2013

Konkurs - wytypuj czas i wygraj nagrody!

   Jako, że do startu w 12. Cracovia Marathon coraz mniej czasu i emocje się sięgają niemalże zenitu postanowiłem nieco rozładować napięcie i zorganizować mały konkurs. Mam w szafkach całą masę rzeczy, z których nigdy nie korzystałem i korzystać nie zamierzam. Czemu więc mają leżeć niszczeć skoro mogę się nimi podzielić. Może dla kogoś okażą się przydatne.
   Otóż konkurs będzie bardzo banalny. Wystarczy polubić mój profil na FB (link), następnie polubić i udostępnić zdjęcie konkursowe (link), a w komentarzu pod zdjęciem podać swoją prognozę czasu (netto) jaki osiągnę podczas 12. Cracovia Marathon. Obowiązuje format "HH:MM:SS" lub "nie ukończy". W przypadku dwóch takich samych odpowiedzi decyduje kolejność zgłoszeń. Typować można do niedzieli 28. kwietnia, do godziny 9:30. Wszelkie kwestie sporne rozstrzyga organizator, czyli w tym wypadku ja :)

21 kwietnia 2013

Kolejny rekordowy tydzień

Skończył się czas treningu - teraz już tylko regeneracja!
   Jeżeli chodzi o tygodniowy kilometraż odnotowałem kolejny rekord. Otóż podczas minionych 7 dni przebiegłem... najmniej kilometrów od początku moich przygotowań do krakowskiego maratonu. Pokonałem zaledwie 79 kilometrów i 302 metry. Ostatni raz kiedy od poniedziałku do niedzieli nie zaliczyłem nawet ośmiu dyszek miał miejsce na przełomie listopada i grudnia ubiegłego roku. Jednak takie obcięcie kilometrażu jest celowe i planowane. Skończył się czas treningu. Teraz trzeba złapać nieco świeżości.
   Nawet dzisiejsze, niedzielne wybieganie było nieco inne niż te, do których się przyzwyczaiłem. Było nieco krócej oraz delikatnie szybciej. W związku z tym, że noc spędzałem w Pępowie wybór trasy był oczywisty. Jedyną niewiadomą było to czy pobiegnę przez Czaple czy Leźno. Ostatecznie zdecydowałem się na to drugie. 
Wciąż się waham...
   Dzisiaj, podobnie jak w sobotę, około 12 muszę zameldować się w pracy dlatego trening musiałem zakończyć jeszcze przed godziną 9. W związku z tym poderwałem się z łóżka już około 4, a 2 godziny później byłem gotowy do biegu. Przed wyjście wymiana barterowa z Ukochana - kawa za buziaka i mogłem wyruszać.
   Od samego początku mój dobry humor został nieco przytemperowany przez pogodę. Otóż ostatnie dni przyzwyczaiły mnie do temperatury około 10 stopni powyżej zera. Tymczasem dzisiaj, wychodząc z domu, ujrzałem szron na trawie oraz samochodach. Dobrze, że udało mi się znaleźć jakąś bluzę i rękawiczki, bo przemarzłbym na kość!
   Taka aura przełożyła się również w jakimś stopniu na tempo mojego biegu. Już po pierwszym kilometrze, który, mimo, że wydawał mi się bardzo powolny, pokonałem w 4:44/km, wiedziałem, że to nie będzie powłóczanie nogami. 
   Na kolejnych tysiączkach moje czasy również nie spadały poniżej 5 minut. Biegło mi się przyjemnie, komfortowo. Co ważne całkiem nieźle spisywało się kolano. Jest o wiele lepiej (odpukać!) niż jeszcze chociażby tydzień temu. Mam nadzieję, że w najbliższych dniach ta tendencja się utrzyma i w Krakowie nie będę sobie zawracał tym głowy.
   Biegło mi się na tyle przyjemnie, że w okolicach Karczemek odbiłem w stronę Kiełpina, aby nieco urozmaicić trasę. Cały bieg zakończyłem pod Tesco, gdzie musiałem wstąpić jeszcze po coś dobrego na śniadanie oraz po... loda :) Big Milk po biegu musi być :).
   W sumie pokonałem łącznie 20 kilometrów oraz 146 metrów. Zajęło mi to 94 minuty i 43 sekundy. Średnie tempo na poziomie 4:42/km to dobry prognostyk przed niedzielą. Tym bardziej, że osiągnąłem je bez większych problemów.
   Dzisiejsza niedziela była już ostatnią "niedzielą treningową" przed zawodami. Mogę więc śmiało zanucić tekst piosenki Zenona Friedwalda - Ta ostatnia niedziela...

20 kwietnia 2013

"Ice baths and cookies at the finish!"


   ... a do tego finiszu już coraz mniej czasu. Za niecałe 8 dni będę już na trasie 12. Cracovia Marathon. Pojawił się już przedstartowy stres i z każdym kolejnym dniem tylko się nasila. Już nie martwię się tylko o swoje zdrowie czy o czas na jaki powinienem pobiec. Nie mam pojęcia w czym mam pobiec. I nie, nie, nie chodzi mi wcale o strojenie się. Nie wiem czy pobiec w koszulce na ramiączkach i bardzo krótkich spodenkach startowych, czy może jednak zdecydować się na spodenki i koszulkę, w których trenuję na co dzień. Wątpliwości mam też w sprawie obuwia. Planowałem, że maraton pobiegnę w butach Adidas Supernova Glide 5. W tych butach obecnie biegam, są wygodne i w ogóle. Jednak na ich niekorzyść przemawia fakt, że muszę zakładać je również do pracy. Czyli łącznie do niedzieli będą miały przebiegnięte 300 kilometrów oraz dodatkowo "przestane" 80 godzin. Alternatywą dla nich są buty Adidas AdiZero Ace 3. A więc "kapcie", w których ustanowiłem wszystkie swoje dotychczasowe rekordy - od 5km, po przez dyszkę, aż do półmaratonu. W Warszawie spisały się znakomicie, ale czy zapewnią mi należyty komfort na dwukrotnie dłuższej trasie? Może macie jakieś rady, spostrzeżenia?
Poranna dawka energii
   Tymczasem wracam do dnia dzisiejszego. Pobudkę zafundowałem sobie już przed godziną 5 i niemalże z miejsca wyruszyłem na podbój kuchni. Owsianka była fantastyczna, taka jak... zawsze :) Chociaż nie - w ostatnim czasie dodawałem orzechy ziemne, a dzisiaj zastąpiłem je orzechami nerkowca. Taka drobna, wiosenna wariacja.
   Jeżeli zaś chodzi o trening to planowałem standardowo przelecieć się na Jasień i z powrotem. Pytanie tylko czy zrobić, tak jak to mam w sobotnim zwyczaju, I zakres czy może coś innego. Pomyślałem, że bieg spokojny zakończony mocniejszym ostatnim kilometrem, ewentualnie dwoma będzie w sam raz.
   Pierwsze 2 tysiączki poleciałem, wg wskazań Gremlina, w 4:19 oraz 4:16. Jednak wystarczył szybki rzut oka na ślad GPS i wszystko stało się jasne. Moja 305-tka najwyraźniej straciła chwilowo kontakt z satelitami. 
Szybkość czy wygoda - odwieczny dylemat biegacza
   Niemniej biegłem faktycznie dość szybko. Kolejne odcinki pokonywałem w 4:36, 4:34. Co ciekawe były to najwolniejsze kilometry na dzisiejszym treningu. W dalszej części biegu jeszcze jedynie raz pobiegłem wolniej niż 4:30/km, a było to na 9. kilometrze, a więc na mocno pagórkowatym Jasieniu.
   Każdy kolejny tysiączek biegłem coraz mocniej. Tak jak pisałem wielokrotnie - lubię modyfikować trening w trakcie jego trwania. Tak samo było i dzisiaj. Stwierdziłem, że bieg z narastającą prędkością również może wyjść mi na dobre. W końcówce udało mi się odnotować czasy rzędu 3:54 - 3:52.
   W sumie pokonałem dzisiaj 16 kilometrów oraz 86 metrów, a zajęło mi to niewiele, bo 1 sekundę, mniej niż 69 minut. Średnie tempo wyniosło więc 4:17/km, czyli było to niemalże tempo docelowe, jakie chciałbym uzyskać w przyszłym tygodniu w Krakowie.

19 kwietnia 2013

Biegacz z Północy w Radio Zet

   Jakiś czas temu, zajadając się swoją poranną owsianką, czytając forum bieganie.pl i słuchając Radio Zet, usłyszałem z głośników komunikat, który brzmiał mniej więcej tak: "Chcesz zostać naszą pogodynką? Wyślij maila z nazwą miejscowości, w której aktualnie przebywasz oraz swoim numerem telefonu". Pomyślałem, że czemu by nie spróbować. Prawdę mówiąc nigdy nie występowałem na antenie i jakoś specjalnie nie robiłem sobie nadziei, że to się zmieni w najbliższym czasie. Kiedy nikt się nie odezwał przez cały dzień byłem tego już całkowicie pewien.
   Tymczasem 3 dni później, czyli dokładnie w moje urodziny zadzwonił telefon z Radia Zet. Poinformowano mnie, że będę mógł opowiedzieć o pogodzie w piątek 19. kwietnia o godzinie 7 rano. Nie chciałem się jednak za mocno tym chwalić dopóki nie stało się to faktem. W końcu zawsze mogli zrezygnować z telefonu do mnie, bądź mógłbym mieć problemy z zasięgiem czy cokolwiek innego.
   Niemniej udało się! Telefon zadzwonił, zasięg był ok, pogoda dopisała. A jak wyszło? Posłuchajcie sami :)




18 kwietnia 2013

Skończył się czas siewu, pora nabrać sił przed zbiorem plonów


No i się udało! Znowu nie wierzyłem, że dotrwam
do końca, a mimo to jakoś dałem radę.
   Dzisiejsze interwały były tak naprawdę ostatnim ciężkim treningiem przed krakowskim maratonem. Od dzisiaj aż do samego startu planuję robić głównie spokojne biegi, przebieżki i być może zrobię jeszcze jakiś bieg z narastającą prędkością bądź też II/III zakres lub bieg w tempie progowym. Niemniej będą to już o wiele bardziej komfortowe treningi niż sesja interwałowa. 
   Może to zabrzmi nieco dziwnie, po tym całym moim gadaniu, jakie to ciężkie są te interwały, ale... cieszyłem się na myśl o dzisiejszym treningu. Wychodząc z domu i biegnąc pierwszy, wolny, wprowadzająco - rozgrzewkowy kilometr (5:03) nie mogłem się wręcz doczekać pierwszego "depnięcia".
Wam też na treningach towarzyszy już śpiew ptaków?
   Jednak kiedy już "depnąłem" wiedziałem dlaczego to własnie interwały są uważane za najcięższy trening. Pierwszy tysiączek poleciałem w 3:31. Z jednej strony za szybko, bowiem zaczynając plan do maratonu, sprawdziłem, w książce J. Danielsa, że moja prędkość interwałowa to 3:41/km. Jednak czy jest to wciąż aktualne? W momencie kiedy tego szukałem mój VDOT wynosił 54. Określiłem go na podstawie czasu uzyskanego w biegu na 10 kilometrów. A od tamtej pory nieco się zmieniło. I tak sugerując się wynikiem ostatniego półmaratonu, mój VDOT to 56, a więc interwały powinienem biegać w tempie 3:31/km. Jednak te wszystkie wartości traktuję jedynie jako wskazówki, nie trenuję ani wg Danielsa, ani według nikogo innego. Czytam co mają mądrego do powiedzenia i sam układam swój trening.
Wersja "pomidorowa"...
   Koniec jednak z tymi rozważaniami. Wróćmy do treningu. Drugi kilometr poleciałem jeszcze szybciej - 3:27. I kiedy po 3. odcinku Gremlin wyświetlił czas 3:28 wiedziałem, że albo nieco zwolnię albo... padnę. Wydawało mi się, że mięśnie mam bardziej obolałe niż po 40-kilometrowych wybieganiach. A przecież nie byłem jeszcze w połowie.
   Nieco spokojniejszy, 4. kilometr poleciałem w 3:30, a na kolejnych zwolniłem kolejno do 3:33 oraz 3:36. Pomyślałem sobie - "a więc jednak, masz za swoje, przeszarżowałeś na początku to zapłacisz za to w końcówce".
   Jednak czarny scenariusz nie do końca się sprawdził, bowiem na 7. tysiączku przyspieszyłem o 3 sekundy w porównaniu z poprzednim. Ostatni natomiast to na dobrą sprawę popisywanie się przed samym sobą i czas 3:29. Może to była i brawura, ale za to dzięki niej strasznie podskoczył mi poziom endorfin.
... lub wersja "serowo-oliwkowo-kukurydziano-fasolowa"
   Nie wspomniałem jeszcze ani słowem o kolanie, a przecież opisałem już cały trening interwałowy i zostało mi jedynie 3-kilometrowe schłodzenia. No i właśnie... Dopiero robiłem spokojne roztruchtanie przypomniał o sobie staw skokowy. Gdyby nie to, że jestem tak bardzo wyczulony na jego punkcie, może bym nawet nie zwrócił na to uwagi, ale w obecnej sytuacji niepokoi mnie każdy sygnał płynąc z kolana. Na szczęście podczas rozciągania wszystko było już ok. Żaden prawdziwy ból się nie pojawił. Może moja kuracja zdaje egzamin? Tak czy nie, nie zamierzam jej zaprzestawać i dzisiaj dalszy ciąg polewania zimną/ciepłą wodą, smarowania maściami oraz lodowe okłady.
   W ramach nagrody za dzisiejszy trening wybrałem się z Pati na pyszne... tak, tak - lody! Aczkolwiek nie były to moje ulubione lody chałwowe. Te mają być nagrodą za bieg maratoński. A korzystając z fantastycznej pogody - rozpoczynamy sezon grillowy. Grillowana pierś i mnóstwo zieleniny. Kiedyś wyznacznikiem dobrego grilla była ilość alkoholu, a obecnie jest nim ilość i różnorodność warzyw. A tych, jak widać na zdjęciach, mamy pod dostatkiem. Piwo i innej napoje wyskokowe muszą poczekać na zakończenie okresu startów :)

17 kwietnia 2013

Coraz mniej czasu, coraz więcej obaw

   Im bliżej startu tym więcej pojawia się problemów. Nie dość, że kolano wciąż nie daje za wygraną to jeszcze dzisiaj okazało się, że praca rąk wciąż jest daleka od ideału. Widać poprawę w porównaniu chociażby do wrześniowego maratonu. Jednakże to wciąż nie funkcjonuje tak jak być powinno.Ale po kolei.
   Dzisiaj wyjątkowo ustawiłem sobie budzik. Z powodu zajęć na uczelni nie mogłem sobie pozwolić nawet na minimalny obsuw. Nie zaskoczę jednak chyba nikogo kto mnie zna jeżeli powiem, że ów budzik w ogóle mi się nie przydał. Wstałem chwilę po 4 i pół godziny później zajadałem się owsianką. W międzyczasie nasmarowałem kolana maścią, która, wg pani farmaceutki, ma być dla mnie zbawieniem. Czy naprawdę będzie? Nie wiem, na pewno nie zaszkodzi.
   Normalnie w środę biegam II zakres, który kończę serią dziesięciu 100-metrowych przebieżek. Z powodu problemów ze stawami chciałem zrezygnować z takiego treningu, jednak ostatecznie uznałem, że co ma być to będzie - robię swoje!
   Już na pierwszym kilometrze kolano przypomniało mi o swojej obecności, ale ból się nie pojawił. Miałem też problemy z satelitami, dlatego 4:14, które pokazał mi Gremlin po pierwszym tysiączku raczej prawdziwe nie było. Co innego 4:25 na drugim kilometrze. 
   Biegło mi się rewelacyjnie. Momentami zapominałem w ogóle o kolanie. Temperatura bardzo przyjemna, a do tego... ciepły deszcz. Uwielbiam latać w taką pogodę. Starałem się utrzymywać tempo około 4:40-4:20/km. Przyspieszyłem dopiero w końcówce, kiedy dwukrotnie zszedłem poniżej 4:10/km.
   W sumie przebiegłem 11 kilometrów i 57 metrów w czasie 47 minut oraz 37 sekund. Nieźle - średnie tempo wyniosło 4:18/km. A więc poleciałem nawet trochę mocniej niż zamierzałem, a z kolanem nie było gorzej niż po wolnym człapaniu.
   Po tej części treningu zmieniłem buty, zatrudniłem małą w formie fotgrafa/filmowca i przeszedłem do przebieżek. Te zacząłem od 18 sekund. Jednak po dwóch setkach przyspieszyłem do 17 sekund. Natomiast podczas ostatniego odcinka zszedłem jeszcze o sekundę. Biegło się rewelacyjnie. Trochę wczoraj poczytałem na portalu bieganie.pl o szybkości biegu i zakresie wahadła (link). Na podstawie tego co zobaczyłem na filmie ze swojego treningu raczej nie mam z tym większego problemu. Za to mam problem z pracą rąk, a dokładnie lewej ręki. Jest lepiej niż jeszcze kilka tygodni temu, ale wciąż jest źle! Za 11 dni pobiegnę swój najważniejszy bieg, a nie dość, że męczę się z kontuzją to jeszcze mam problem z techniką. Trzymajcie kciuki, żeby wszystko się udało, bo inaczej może być krucho.


Moje przebieżki:
 






16 kwietnia 2013

Nec temere, nec timide

A do tego buty i można ruszać :)
... czyli w wolnym tłumaczeniu - "bez strachu, lecz z rozwagą". Łacińska sentencja, znana chyba każdemu gdańszczaninowi, ze względu na jej obecność w Herbiem Wielkim Miasta Gdańska. Ponadto słowa te idealnie wręcz oddają moje dzisiejsze podejście do treningu. Nie ma co ukrywać - mam problem z kolanem. Do startu coraz mniej czasu, a u mnie pojawił się ból w stawie. Żeby było śmieszniej to dodam, że w ubiegłym roku, w tym samym okresie, walczyłem z tym samym urazem. Niemniej nie zamierzam zawieszać teraz treningów. Jeżeli mam w Krakowie walczyć o wynik to nie mogę teraz odpuścić. To co mogę, a w zasadzie muszę, to zmniejszyć objętość treningową. Praca treningowa, która miała zostać wykonana, została już wykonana, a to co nie zostało wykonane, wykonane już nie będzie. Nie jestem głupcem - teraz już nic nie nadrobię. Trzeba złapać trochę świeżości, dynamiki i 28. kwietnia wracać do Gdańska z wysoko podniesioną głową.
   Dlatego też, tak jak pisałem wcześniej, do dzisiejszego treningu podszedłem z rozwagą, aczkolwiek nawet przez moment się nie wahałem czy pobiec czy odpuścić. I chyba dobrze, bo kolano wyjątkowo dobrze zniosło lekki bieg.
Kompresja jest jak bieganie - uzależnia :)
   Tak jak sobie zaplanowałem, około 8 rano wyruszyłem w stronę Jasienia. Pogoda była taka fantastyczna, że postanowiłem nieco zmodyfikować, po raz kolejny w przeciągu ostatnich dni, swój ubiór. W porównaniu do niedzielnego biegu, nie wziąłem ze sobą longsleeva, opasek kompresyjnych, czapki, rękawiczek i okularów. I prawdę mówiąc żałowałem jedynie brak tych ostatnich. No i może rękawiczek, ale tak już mam, że nawet kiedy jest 20 stopni powyżej zera to mi marzną i kostnieją dłonie. Ot po prostu - ten typ tak ma.
   Nie zamierzałem na siłę trzymać się swojego tempa. Najważniejsze było kolano. Nie będę ukrywał, że chciałem biec około 5 min/km, ale jeżeli takie tempo powodowałoby nasilanie się bólu, zamierzałem bezwzględnie zwolnić. 
Moja największa słabość (fot.grycan.pl)
   Jakież było moje zdziwienia kiedy pierwszy kilometr pobiegłem w 4:54 i to w zasadzie bez większych problemów ze stawem. Nie czułem bólu. Miałem jedynie wrażenie jakby ktoś próbował dłonią objąć moje kolano. Jednak po części na pewno było to spowodowane tym, że mocno skupiałem się na nim.
   Drugi kilometr zajął mi 5:04, a kolejne, do momentu nawrotu, biegłem już w granicach 4:58-4:49. Dopiero wracając z Jasienia zwolniłem. I prawdę mówiąc nie wiem czym to było spowodowane. Z każdym krokiem wyczekiwałem aż pojawi się silny ból w kolanie. Jednak ten nie nadchodził. Delikatnie zwalniałem, przyspieszałem, zmieniałem prędkości na podbiegach, na zbiegach i nic! Ciągle miałem to dziwne uczucie, które towarzyszyło mi od pierwszego kilometra, ale nic poza tym. I tak do samego końca.
Nie tylko ja miałem dzisiaj
pyszne śniadanie :)
   Pod domem przyciągając kolano do pośladka faktycznie poczułem lekki ból. Jednak to w zasadzie nic wielkiego. Pokonałem dzisiaj 15 kilometrów oraz 169 metrów w przyzwoitym czasie 1: 15:44. A więc z tempa również mogę być zadowolony. Niemniej najważniejsze, że kolano dało radę. Nie ma co ukrywać - forma na pobicie życiówki jest, oby było też zdrowie.
   A na koniec wspomnę jeszcze o tym co spotkało mnie zaraz po treningu. Otóż przygotowując śniadanie zauważyłem, że mój chleb jest już niezdatny do spożycia. Chyba nigdy nie uda mi się kupić takiego bochenka, który będę mógł zjeść do końca. Bo i niby jak skoro w tygodniu jem ok.10 kromek, a pierwszy lepszy chleb ma ich aż 15-16. Żadne pieczywo raczej nie wytrzyma 2 tygodni w chlebaku :)
   No ale wróćmy do sedna sprawy. Otóż chcąc zjeść kanapki pobiegłem szybko do osiedlowego sklepu. I tam się TO stało. Zobaczyłem JE! Szukałem ICH ostatnio niemalże wszędzie - od Lidla po Tesco i nigdzie ICH nie było. Znalazłem JE dopiero w małym osiedlowym sklepie, pod domem. O czym mówię - o mojej największej słabości - LODACH CHAŁWOWYCH. Oczywiście nie mogę sobie teraz na nie pozwolić, gdyż uważam, że dieta, bezpośrednio przed startem, jest niezwykle ważna. Jednak już wiem, gdzie udam się zaraz po powrocie z Krakowa do Gdańska :)

15 kwietnia 2013

Podsumowanie weekendowego szurania

Krótka fotodokumentacja...
   W zasadzie to był jeden z najbardziej "leniwych" weekendów od początku przygotowań do krakowskiego biegu. Zrobiłem co prawda dwa treningi... no właśnie "treningi" to słowo kluczowe. Tak się bowiem składa, że ciężko nazwać moje sobotnio-niedzielne szuranie treningiem biegowym. W moim przekonaniu trening to bieg, który ma mi przynieść określoną korzyść. W większości przypadków zaczynając trening mam już na niego jakiś pomysł. A takiego pomysłu nie miałem ani w sobotę, ani tym bardziej w niedzielę.
... i ruszamy...
   W pierwszy dzień weekendu wybrałem się na wspólne bieganie z siostrą. Dla niej miało to być ostatnie przetarcie przed niedzielnym półmaratonem w Ostródzie. Stąd też pomysł, żeby to ona dyktowała tempo.
   Już od pierwszego kilometra, który pokonaliśmy w 5:18, doskwierał mi ból w lewym kolanie. Co prawda nie był to ból z gatunku tych - nie da rady biegać. Niemniej ciężko było nazwać go po prostu dyskomfortem. Kolano zostało nadwyrężone i raczej bez lodu się nie obejdzie.
No i koniec!
   Już z samego rana umówiliśmy się, że pobiegniemy na gdański Jasień, a następnie wrócimy tą samą drogą. Fajnie od czasu do czasu pobiegać w towarzystwie. W końcu biegając w tempie konwersacyjnym można ową konwersację naprawdę prowadzić. A jak biegam z siostrą, to w większości przypadków, dyskutujemy calutką drogę. Sobotnie i niedzielne poranki mają również tę przewagę nad wszystkimi innymi, że drogi są niemal puste. W ostatnim czasie na drogach można spotkać niemalże tyle samo biegaczy / spacerowiczów / rowerzystów co samochodów :)
   Podsumowując przekroczyliśmy granicę 15 kilometrów o 205 metrów. Czas, jaki do tego potrzebowaliśmy, to 1 godzina 18 minut i 44 sekundy. Średnie tempo 5:11/km, a tętno zaledwie 126 uderzeń na minutę. I wszystko byłoby naprawdę świetnie gdyby nie to kolano! W tym momencie już wiedziałem, że planowany na niedzielę trening, 30 kilometrów z narastającą prędkością, się nie odbędzie.
   Wieczorem kładąc się spać, powiedziałem Pati, że rozważam nawet całkowitą rezygnację z treningu. Wiedziałem, że szanse na to są raczej niewielkie, jednak naprawdę byłem nieco podłamany.
Jeszcze jedno zdjęcie biegowego tortu...
   Ostatecznie wstałem skoro świt i jeszcze przed 7 rano wyruszyłem na szlak. Trasa: Pępowo - Chełm. A więc, w najkrótszej opcji, około 21 kilometrów i dokładnie tyle zamierzałem przebiec. Bez żadnego kombinowania, wydłużania. Chciałem po prostu zaliczyć niedzielny bieg. A dodatkowo zrobić to na tyle spokojnie, uważnie i delikatnie, żeby nie przeciążyć zbytnio kolana. 
   I wiecie co? Chyba się udało! Ok - biegłem wolno. Kolejne kilometry zajmowały mi 5 minut z sekundami, ale totalnie się tym nie przejmowałem. Zawody już za dwa tygodnie i to co miałem zrobić w ramach przygotowań już zrobiłem. Teraz już nic nie poprawię. A zepsuć mogę wszystko.
... i można zacząć konsumpcję :)
   Podczas biegu starałem się uważnie stawiać każdy krok. Jak ognia unikałem nierównych nawierzchni. Jeżeli miałem do wyboru dziurawe, miękkie pobocze i płaski asfalt wybierałem to drugie. Nawet kosztem usłyszenia kilku klaksonów skierowanych w moją osobę. Naprawdę obchodziłem się z kolanem jak z jajkiem. Ale zdało to efekt. Nie będę czarował, że nic nie czułem. Jednak tym razem było to zaledwie... ciężko to nawet nazwać... było to po prostu "czucie kolana". Wiem brzmi głupio, ale tak to odbierałem. Nie bolało, nie utrudniało biegu, ale na pewno nie było w 100% sprawne.
   Będąc pod klatką Gremlin wskazywał mi niecałe 21 kilometrów. Podjąłem więc decyzję o wydłużeniu dystansu. Chciałem solidarnie z Małą zaliczyć "półmaraton" i w ten sposób ją nieco zmotywować. I wiecie co? Chyba się udało, bo w Ostródzie tylko 5 kobiet okazało się od niej szybszych! Uzyskała czas 01:46:18, co, biorąc pod uwagę profil ostródzkiej trasy, jest rewelacyjnym wynikiem!
Najnowszy element mojej kompresyjnej kolekcji
   Dla mnie natomiast pokonanie mojego prywatnego półmaratonu zajęło dokładnie 2 minuty i 20 sekund więcej. Średnie tempo wyniosło 5:09/km, a tętno, po raz kolejny, nie przekroczyło 130 bpm. Dzisiaj było to 125 uderzeń na minutę.
   Wieczorem zaś, razem z Pati, mieliśmy gościa. Odwiedził nas biegacz z sąsiedztwa - Jacek. Dokładnie ten sam, który z okazji urodzin nagrał dla mnie filmik ze swojego biegu. Tak jak obiecywałem - za takie coś musiał być medal. I tort biegowo - urodzinowy, rzecz jasna :)

PS: W związku z tym, że do maratonu coraz mniej czasu postanowiłem bardziej zadbać o swoją regenerację. W związku z pracą ambasadora marki Adidas sporo czasu spędzam stojąc w miejscu. Zdecydowałem się więc na zakup skarpet kompresyjnych. Wybór padł na skarpety kompresyjne COMPRESSPORT Full Socks 3D.DOT. Mam już produkty, tej firmy, z których jestem zadowolony więc nie widziałem sensu szukać czegoś innego :)

Wśród nagród była m.in. taka oto czapeczka (fot. runshop.pl)
PS: Nie byłbym sobą jakbym nie wspomniał, że dostałem w końcu swoją nagrodę za IV miejsce w konkursie "Kibicuj wierszem" organizowanym przy okazji 6. Półmaratonu w Poznaniu. Spodziewałem się jakiegoś drobnego zestawu gadżetów. Tymczasem faktycznie dostałem gadżety. Jednak na pewno nie był to drobny zestaw. Dostałem koszulki okolicznościowe przygotowane na 13. Maraton w Poznaniu. Zarówno bawełniane jak i techniczne. Ponadto sprzęt biegowy od firmy Asics, a także inne gadżety. To pokazuje, że naprawdę warto brać udział w tego typu konkursach. Nie kosztuje nic, a można zgarnąć bardzo fajne nagrody :)

13 kwietnia 2013

Urodziny w biegu

Wymarzony tort każdego biegacza!
   Co to był za dzień! Prawdę mówiąc jeszcze 2 dni temu spodziewałem się, że będę obchodził swoje najgorsze urodziny. Bo jak niby miałbym świętować skoro musiałem stawić się w pracy? Świętowanie z zegarkiem w ręku? Uznałem, że ten dzień musi być nieudany. O jakże się myliłem! Kto wie czy to nie były najlepsze urodziny w moim życiu. Dlatego też pozwolę sobie w tym poście opisać nie tylko mój bieg, ale cały dzień, a nawet jeszcze trochę więcej. Zacznijmy więc od samego początku.
II Bieg Urodzinowy Małego
   W czwartek postanowiłem, że pojadę do Patrycji. Szybko się spakowałem, wsiadłem w autobus i półgodziny później byłem już na miejscu. Oczywiście wziąłem ze sobą rzeczy do biegania. Mimo, że w piątki nie biegam to nie wyobrażałem sobie lepszego sposobu na uczczenie 24. urodzin, jak 24 kilometry. 
   Zaraz po przyjeździe do Pępowa spotkała mnie pierwsza niespodzianka. Otóż dostałem pierwsze prezenty (pierwsze, bo okazała się, że tych prezentów dostanę jeszcze całe mnóstwo). A co dostałem? Jako miłośnik porannej owsianki na mleku zostałem zaopatrzony w garnek do mleka, słusznych rozmiarów, a w komplecie dołączone było oczywiście samo mleko i owsianka :) Czy można chcieć coś więcej?
No i koniec! 0,24km zaliczone :)
   No i w końcu piątek. Pobudka jak zawsze około 5-6, a później... OWSIANKA. Urodziny czy nie urodziny - owsianka to podstawa. Tym razem Pati wstała wraz ze mną i pobiegła na dół tłumacząc, że musi "wszystko" przygotować i mam zejść jak mnie zawoła. Na co? Tego nie wiedziałem, ale mając chwilę postanowiłem poprosić wszystkich na łamach bloga o przebiegnięcie dla mnie 24 metrów.
   Po chwili usłyszałem wołanie i schodząc do kuchni ujrzałem 24 zapalone świeczki na torcie. I to na jakim torcie! To nie był zwykły, pospolity tort tylko TORT W KSZTAŁCIE BUTA BIEGOWEGO! Pati z siostrą i mamą zaśpiewały sto lat, a ja pospiesznie zdmuchnąłem wszystkie świeczki. Następnie była dalsza część prezentów i tortowe szaleństwo.
   Natomiast około godziny 7 wyruszyłem na swój prywatny bieg urodzinowy. Piszę, że prywatny, bowiem byłem również umówiony z Patrycją i Moniką na 24-metrowy bieg na Chełmie. 
   Prawdę mówiąc niewiele pamiętam z tego mojego "treningu". Spod domu skierowałem się w stronę Gdańska, jednak z powodu mgły zdecydowałem, że nie pobiegnę drogą przez Czaple, tylko wybiorę trucht chodnikiem przez Leźno.
Pamiątkowe zdjęcie z "medalami" i "pucharami"
   Naprawdę ciężko mi cokolwiek napisać o tym biegu. Odleciałem myślami totalnie, zupełnie gdzie indziej. Zanim się obejrzałem byłem już na Chełmie. Z tego co zobaczyłem później, w domu, biegłem naprawdę szybko jak na spokojny bieg. Średnie tempo wyniosło 4:40/km. A dystans? Wiadomo - 24 kilometry.
   A w domu, już w progu, przywitały mnie słowa piosenki "dzisiaj Twoje 18. urodziny" i siostra z wielką torbą prezentów, w której oprócz spodenek do biegania znalazły się same smakołyki. Kiedyś najbardziej ucieszyłyby mnie słodycze. Ale nie dzisiaj i Mała z rodzicami o tym dobrze wiedzą, dlatego w torbie znalazłem nie czekoladę i batoniki, a mleko sojowe, warzywa, jabłka, twarogi, jogurty i inne tego typu łakocie :)
Torba łakoci :)
   Po rozpakowaniu prezentów wybraliśmy się w końcu na umówiony II BIEG URODZINOWY MAŁEGO. Garmin niestety nie pozwolił na zaprogramowanie treningu na dystansie 24 metrów dlatego ustawiliśmy 0,24km. Po biegu trwającym nieco ponad minutę wręczyłem dziewczynom "medale", a następnie wznieśliśmy toast i po raz kolejny tego dnia uraczyliśmy się tortem.
   To jednak nie był koniec atrakcji tego dnia. Patrycja zabrała nas bowiem na II śniadanie do naleśnikarni. Oczywiście nie mogło zabraknąć też lodów. Prawdę mówiąc idąc na 15 do pracy czułem się jakby to już był następny dzień. Dziękuję Wam wszystkim za ten dzień. W szczególności dla Mojej Przyszłej Żony :) Skarbie jesteś cudowna - dziękuję!
   A na koniec jeszcze chciałbym podziękować wszystkim za życzenia oraz za te przebyte metry! Dostałem całe mnóstwo życzeń, wiadomości że biegaliście, chodziliście, jeździliście za moją długo wieczność. Jednak wszystkich chyba przebił Jacek - mój znajomy z Chełmu, który nie dość, że biegł nieco więcej niż te symboliczne 24 metry to jeszcze wszystko nagrał i wysłał mi link do filmu (Życzenia od Jacka)! Jacku dziękuję raz jeszcze. Tak jak mówiłem - medal dla Ciebie czeka!


Dziękuję Skarbie!