No i stało się! Mam już za sobą pierwszy, biegowy trening w ramach przygotowań do kwietniowych zawodów. Tak więc operację "Łódź Maraton DOZ 2014" uważam za rozpoczętą!
Nie do końca jeszcze rozliczyłem się z problemami zdrowotnymi. Co prawda nie biorę już ani antybiotyków, ani sterydów. Jednak zastrzyki i rehabilitacja nie dają mi zapomnieć, że nie wszystko jest tak jak być powinno. Mam jednak nadzieję, że już niedługo będę mógł o tym zapomnieć. I teraz będę wszystkich przestrzegał - zasłaniajcie się przed wiatrem. Przewianie to naprawdę paskudna przypadłość.
Wróćmy jednak do biegania. W związku z poniedziałkowymi opadami "deszczo-śniegu" spodziewałem się, że we wtorek będzie czekał mnie pierwszy trening w... No właśnie w czym? Na pewno nie w śniegu, bo to co zalegało na chodnikach i ulicach to raczej breja pośniegowa. I dokładniej w takiej brei przyszło mi biegać.
W tym tygodniu mam w planie jedynie lekkie rozbiegania. A takowe lubię robić z kimś, jeżeli jest taka możliwość. Krótka wiadomość do Małej i po chwili już wiedziałem, że nie będę latał sam. Z domu wyleciałem około 9 i jak zawsze, po około 20 minutach, pojawiłem się w stałym miejscu spotkań. Mała już na mnie czekała. Stan odzieży wskazywał, że jej podróż, choć kilkukrotnie krótsza, obfitowała w więcej przygód. Okazała mi, że została tegoroczną zwyciężczynią w konkursie "Pierwszy zimowy orzeł w rodzinie Sawiczów". Podłoże okazało się dość śliskie i chcąc nie chcąc zaliczyła międzylądowanie jednej z sopockich ulic.
Na szczęście była to jedyna wywrotka tego dnia. Wspólnie polecieliśmy do sopocko-gdyńskiej granicy i po pojedynku ze schodami, dobiegliśmy do głównej arterii Trójmiasta. Tam zawróciliśmy i polecieliśmy z powrotem do Gdańska. Tym razem Mała nie skończyła treningu pod domem - pobiegła razem ze mną do Grodu Neptuna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz