Niby nie miałem większych problemów z motywacją do biegania. Wiedziałem, że wyjdę na trening. W końcu taki był plan. A jak wiadomo - jeżeli jest plan to trzeba go wykonać. Jednak pałaszując codzienną porcję owsianki wpadłem na genialny pomysł. Spróbuję na trening wyciągnąć siostrę! Tak - to jest to! Krótki sms i po chwili miałem już wiadomość zwrotną. Mała była na tak!
Umówiliśmy się, że spotkamy się nieopodal molo w Sopocie i razem ruszymy wzdłuż plaży na północ. Biegło się naprawdę przyjemnie. Dla Małej był to pierwszy trening po tygodniowym roztrenowaniu. Tak więc nie zamierzaliśmy przeginać - ani z tempem ani z dystansem.
Pochłonięci rozmową mknęliśmy przed siebie. Kolejne kilometry upływały z zatrważającą szybkością. Kiedy dolecieliśmy do końca Sopotu nie zawróciliśmy. Polecieliśmy dalej. Postanowiliśmy "zdobyć" gdyńskie molo.
Później pokręciliśmy się jeszcze trochę po Orłowie i wróciliśmy do Sopotu. Tam Mała poleciała do domu, a ja obrałem kierunek na gdańskie Przymorze. Dystans 22 kilometry i 270 metrów. Tyle dokładnie pokonałem w ten wtorkowy poranek. Powoli jednak zaczyna mi brakować urozmaicenia w swoim treningu. Myślę, że jeszcze tydzień, może dwa i zacznę na poważnie przygotowania do kwietniowego maratonu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz