Pod względem biegowym - weekend uważam za zamknięty. Co prawda jest dopiero niedzielny poranek, jednak mam już za sobą super trening i resztą dnia zamierzam poświęcić Ukochanej. No i kuracji - od jutra stopniowo zmniejszam ilości antybiotyku. Ale wróćmy do biegania!
W sobotę dostaliśmy zaproszenie do Pępowa na pyszny obiad. No i specjalnie przygotowany przez babcię tort z okazji udanych obron. Obiad w Pępowie i trening? Długo nie musiałem się zastanawiać jak to połączyć. Biegnę!
Wychodząc z domu zwróciłem uwagę, że po raz pierwszy od kilku dni moje tętno w momencie rozpoczynania treningu nie przekracza 70 bpm. Ha! Długo się z tego jednak nie pocieszyłem. Warunki do biegania były fatalne. Przynajmniej dla mnie. Zawsze podkreślam, że mogę biegać w siarczystym mrozie, ulewnym deszczu i palącym słońcu. Nienawidzę jednak biegać w wietrzne dni. A tego dnia wiało. I to tak, że mało głowy nie urywało.
Jakby tego było mało, to moje nogi podjęły wyzwanie o nazwie "zamęczmy serce i płuca". Cały czas biegłem pod wiatr, a mimo to chociażby 5. kilometr pokonałem w 4:37. Dodam, że z samego rana nafaszerowałem się jeszcze antybiotykami. Efekt? Tętno około 160 bpm. Żeby nieco zobrazować tę wartość dodam, że w Berlinie mijając Bramę Brandenburską moje serducho pracowało z częstotliwością 166 uderzeń na minutę. Nieco zwolniłem - tak podpowiadał rozsądek.
Jednak naprawdę mocno wystraszyłem się dopiero kilka kilometrów dalej. Wiatr wiał tak mocno, że niemalże stawałem w miejscu, trasa wiodła przez 3 kilometry pod górę, a wartości tętna dochodziły do 174 bpm. Zaczęło mnie po prostu zatykać. Bałem się, że mnie zaraz zetnie z nóg. Tym razem naprawdę się bałem. Biegłem jednak wzdłuż ulicy, miałem ze sobą telefon. Mogłem więc, w razie gdyby coś się stało, liczyć na szybką pomoc. Zwolniłem. Teraz już na poważnie. Zacząłem notować czasy na poszczególnych kilometrach około 5:30-5:40. Wraz z wypłaszczeniem się terenu, zwolnieniem, tętno spadło poniżej 150 bpm. Nieco się uspokoiłem. Długo jednak nie zapomnę tych kilku kilometrów.
Po tym fragmencie reszta trasy przebiegła już bez większych atrakcji. Odwiedziłem gdański port lotniczy, przyjrzałem się budowie Pomorskiej Kolei Metropolitalnej. Biegłem ścieżkami, na których nie pojawiałem się od dawien dawna. Było naprawdę sympatycznie.
Po niedzielnej uczcie i nieco późniejszym pójściu do łóżka spodziewałem się, że niedzielne bieganie nie będzie należało do najłatwiejszych. Tym bardziej, że planowałem dołączyć do grupy biegających blogerów i wspólnie potruchtać w centrum Gdańska. A Dota (On Egin Eta Topa) zaplanowała trening na 7 rano. Tak więc nie chcąc się spóźnić musiałem wybiec około 6.
Pobudka około 5 to żadna nowość. Takową za to była rezygnacja ze śniadania. Mam jednak tak, że jeżeli dzień wcześniej zjem nieco więcej, to rano wolę nie ładować nic w siebie. Dzisiaj odpuściłem sobie nawet kawę. Mocno zaskoczyła mnie pogoda. Po tym co spotkało mnie w sobotę spodziewałem się najgorszego. A tymczasem na dworze było prawie 10 stopni i jedynie lekko wiało. Mało tego - ten wiatr był dość ciepły i niezbyt przeszkadzający. Było ok.
Pod Neptunem zameldowałem się około 6:47. Dota już była na miejscu. Po chwili dołączyli inni chętni na wspólne szuranie. W sumie było nas 8 osób. Inicjatorka zarządziła, że pobiegniemy w stronę Dolnego Miasta, przez Długie Ogrody i zawrócimy na Przeróbce. Kurczę mieszkam tutaj już dobrych kilka lat a nigdy nie byłem w tych rejonach. To była naprawdę fajna biegowa wycieczka. Tym bardziej, że cały czas panowała super atmosfera. Wiadomo - są biegacze to i są rozmowy o bieganiu. Tego nie da się uniknąć. Najlepszy przepis na klapę na imprezie to zaproszenie na nią co najmniej 2óch biegaczy - nie będzie innego tematu jak bieganie :) Jednak tym razem mam wrażenie, że nikt mocno znudzony się nie czuł. Trening zakończyliśmy tam gdzie go rozpoczęliśmy, czyli pod Neptunem. A na pamiątkę dostaliśmy jeszcze odznaki - miły gest :)
Z Gdańska Głównego na Przymorze postanowiłem dostać się w ten sam sposób jak w pierwszą stronę. Tym razem jednak zmodyfikowałem nieco trasę. Tym oto sposobem po raz pierwszy miałem okazję pobiegać wzdłuż Hallera.
To był naprawdę świetny weekend. Zarówno pod względem biegowym... Mimo tego wiatru i w ogóle biegało się super. Poznałem mnóstwo nowych miejsc, w ukochanym Gdańsku, o istnieniu których nie miałem pojęcia. W dodatku nawiązałem ciekawe znajomości. Miałem okazję pobiegać z Dotą, której udzielałem kiedyś wywiadu do Runner's World'a.
Oraz pod względem niebiegowym... rodzinna sobota. Za wspólny posiłek przy świecach musimy chyba wysłać specjalne podziękowania do Energii :) No i jeżeli chodzi o niebiegową część weekendu to wciąż jest jeszcze niedziela... :) Miłego dnia Wam wszystkim życzę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz