Na skróty

30 listopada 2013

Dać się ponieść nogom

   Plan na piątek był prosty - 10-kilometrowe rozbieganie, a następnie rozciąganie i 30 minut ćwiczeń ogólnorozwojowych. Dawno już nie biegałem jedynie dyszek na treningu. Trasa nie stanowiła problemu. Wystarczyło pokonać na swojej standardowej ścieżce 5 kilometrów i wrócić. Jednak ta wizja jakoś nie do końca mnie przekonywała. Pomyślałem, że może Mała, która tego dnia miała wolne od biegania, wsiądzie na rower i mnie jakoś zmobilizuje. Skucha - wolne od biegania nie jest równoznaczne z wolnym od uczelni. A więc musiałem radzić sobie sam.
   Wskoczyłem w biegowe buty i wyleciałem z domu. Jeszcze przez pierwszy kilometr trzymałem się codziennej trasy. Jednak po dotarciu na deptak odbiłem w stronę molo w Brzeźnie, a nie jak zawsze - tego w Sopocie.
   Nogi niosły. O ile jeszcze pierwszy kilometr poleciałem spokojnie w 5:04, o tyle już na kolejnych zszedłem poniżej 5 minut. Zmiana trasy, perspektywa biegu w nieznane, sprawiły że naprawdę miałem świetny humor. Z kilometra na kilometr przyspieszałem. I nie robiłem tego specjalnie - pozwoliłem by to nogi dowodziły. 

Z cyklu "Kuchenne Inspiracje"
   Niesiony na fali endorfin postanowiłem zahaczyć o PGE Arenę. Tego dnia nie irytowały mnie nawet czerwone światła. A na takowe natknąłem się w kilku miejscach. 
   Wróćmy jednak do tempa biegu. Większość czasów sprawdziłem dopiero w domu. Jednak nie wszystkie. Kiedy Garmin poinformował mnie, że 11. tysiączek pokonałem w równe 4 minuty postanowiłem pójść za ciosem. Chciałem pobiec chociaż jeden kilometr nieco mocniej. Zaszaleć! Pokazać samemu sobie, że mogę! Bo prawdę mówiąc po ostatnich tygodniach moja wiara w swoje możliwości mocno podupadła.
   A więc przyspieszyłem - chodniki, krawężniki, asfalt, kostka, płyty chodnikowe, błoto, dziury - na nic nie zwracałem uwagi. W końcu charakterystyczny dźwięk Gremlina - koniec! Czas - 3:41. Nieźle, naprawdę nieźle. To wystarczyło, aby na twarzy zagościł uśmiech. Może nie jest tak źle jak myślałem?
   Reszta już nieco spokojniej i po 61 minutach melduje się pod blokiem. Miało być 10 kilometrów. Tymczasem pokonałem blisko 4 tysiączki więcej. Planowałem rozbieganie. Wyszedł całkiem solidny bieg z narastającą prędkością. Cóż - nigdy nie lubiłem trzymać się planów zbyt restrykcyjnie :)

1 komentarz: