Od razu tłumaczę - nie zamierzam startować w kwietniu w stolicy. Zaplanowałem start w Łodzi i tego się trzymam. Jednak ostatnio, przeglądając wiadomości w internecie, natknąłem się na informację o programie przygotowań do Orlen Warsaw Marathon. Zobaczyłem, że w ramach owych przygotowań, odbywają się treningi z profesjonalnymi trenerami w kilku miastach w kraju. Między innymi w Gdyni. Niedaleko. W dodatku trenerami zostali tam Iwona i Piotr Suchenia. Gdybym się wybrał, miałbym w końcu okazję osobiście podziękować Piotrowi za pomoc z treningami przed maratonem w Berlinie. Najbliższy trening miał się odbyć w niedzielę 29. grudnia. W sobotę napisałem do Piotra z pytaniem jak będą wyglądały zajęcia. I kiedy dowiedziałem się, że w planie jest 6 kilometrów rozbiegania oraz siła biegowa wiedziałem już jak zaplanować niedzielę - biegnę do Gdyni.
Rano przez dłuższą chwilę zastanawiałem się czy nie odpuścić. Bolała mnie łydka, strasznie dokuczało biodro. Może więc lepiej byłoby dać sobie wolne albo chociaż potruchtać jedynie wzdłuż morza?
Ale gdzie tam! Na łydki wciągnąłem najnowszy nabytek swojej kompresyjnej kolekcji - opaski od BV Sport. Uda zapakowałem w zaprawione w bojach forquad'y od Compressport i nie było już odwrotu. Będzie trening siły biegowej pod okiem trenera! Na co dzień raczej nie korzystam z kompresji. Jednak kiedy czuję się obolały albo mam w planach cięższy trening, to lubię się nią wspomóc.
Spod domu wyruszyłem około 8:30. Dałem sobie aż 1,5 godziny na pokonanie 12-kilometrowej trasy. Czułem się naprawdę niepewnie - ani łydka ani biodro nie napawały mnie optymizmem. Powiedziałem sobie, że jeżeli ich stan się pogorszy, to przerwę trening.
Zacząłem bardzo zachowawczo. Przekręciłem Gremlina tak, abym nie kontrolował (i tym samym nie starał się podkręcać) tempa biegu. Nogi dawały radę. Nie była to pełna sprawność, niemniej było znośnie. Kto wie - może nawet przyjemnie. Nie wiem jak to wyglądało na początku, ale już po kilku kilometrach na pewno było przyjemnie. Ból nie minął, ale też nie dokuczał.
Po drodze spotkałem całe rzesze biegaczy. Kilku z nich nawet mnie poznało (serdecznie pozdrawiam!). Miło było usłyszeć po prostu "cześć Biegacz z Północy" albo "o, Biegacz z Północy".
Do Gdyni doleciałem zgodnie z planem - chwilę przed 10. Ciągle testuję odżywianie w trakcie biegu. Tym razem zabrałem ze sobą batona energetycznego Agisko. Może wygląda niezbyt apetycznie, ale smakuje naprawdę nieźle. No i co ważniejsze - nie powoduje u mnie sensacji żołądkowych. Batona wciągnąłem chwilę przed początkiem zajęć.
Na początku Piotr przedstawił gościa specjalnego - Marcina Chabowskiego. A następnie wyruszyliśmy do lasu. Po drodze mieliśmy okazję chwilę porozmawiać zarówno z Marcinem jak i Piotrem.
Po 5 kilometrach w końcu dotarliśmy na miejsce - na szeroką, lekko pochyloną, leśną dróżkę. Trener zarządził pracę nad siłą biegową. Na początku robiliśmy półskipy, następnie skipy A, skipy C oraz podskoki z wypychaniem bioder. Generalnie fajna sprawa. W grupie o wiele łatwiej jest zmotywować się do takich ćwiczeń. A przecież wiadomo, że biegacz jest tak mocny jak mocna jest jego najsłabsza strona...
Na koniec jeszcze Marcin pokazał jedno ćwiczenie sprawności ogólnej i ruszyliśmy w drogę powrotną, pod budynek GOSiRu. Podczas tego truchtu miałem w końcu okazję podziękować Piotrowi za wrześniową pomoc oraz podpytać o niuanse treningu maratońskiego. Dowiedziałem się również jakie są jego oczekiwania względem 41. BMW Berlin Marathon.
Po treningu zabrałem się z jednym z biegaczy samochodem do Sopotu, skąd pobiegłem do Gdańska. Aczkolwiek po samym Grodzie Neptuna wiele nie polatałem. Zaraz zgarnęła mnie Patrycja i wspólnie pojechaliśmy do domu.
Początkowo rozważałem powrót z Gdyni biegiem. Jednak zdrowy rozsądek wygrał. Gdybym pobiegł, to mój weekendowy kilometraż wyniósłby około 65 kilometrów. Nie było sensu tak się nadwerężać. Może gdyby z nogami wszystko było ok... Jednak nie ma co gdybać, jeszcze dużo kilometrów przede mną, lepiej więc szanować kończyny :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz