Na skróty

17 grudnia 2013

Hej! Ho! Leśna przygodo

Kto powiedział, że trzeba mieć specjalne buty
do biegania po lesie? Do biegania po lesie trzeba mieć chęci!
   Właśnie spojrzałem w swój plan treningowy i oczom nie wierzę. Właśnie rozpoczynam ostatni tydzień w ramach I fazy przygotowań. Jednak zanim zacznę II fazę, będę o wiele mądrzejszy. Dlaczego? Otóż w czwartek zamierzam poddać się testom wydolnościowym oraz skorzystać z konsultacji dietetycznej. Nie ukrywam, że zbicie i unormowanie wagi to na chwilę obecną priorytet. Jestem po roztrenowaniu, skończyłem walkę z porażeniem nerwu - odstawiłem leki, pora więc wrócić na właściwe tory. Nad tym obecnie pracuję. A wierzę, że od czwartku będę robił to jeszcze efektywniej! Ponadto, w związku z tym, że niedługo wyjeżdżam na dłuższy czas, chciałbym po powrocie ponowić badania i sprawdzić jak treningi połączone z pracą fizyczną i porannym wstawaniem na mnie wpłyną. Jednak nie wybiegajmy w przyszłość, wróćmy do dnia dzisiejszego. A ten był naprawdę interesujący.

   Muszę przyznać, że lubię wtorki. Mimo, że jednodniowa przerwa w bieganiu trochę mnie rozleniwia - czasami najchętniej nie wychodziłbym z łóżka we wtorkowy poranek - to jednak moje nogi są zawsze cudownie świeże. Nie zawsze chętnie, ale jednak, wychodząc z domu odczuwam lekkość. We wtorki przeważnie problemem nie jest zbyt wolne tempo, ale zbyt szybkie.
Kierunek - Łysa Góra!
   Dzisiejszy wtorek różnił się jednak od wszystkich dotychczasowych. Otóż planując rano trening zamarzyłem o wycieczce do lasu. Nie wiem skąd takie pragnienie. Zresztą nie wnikałem - zachciało mi się lasu musiał więc być las. To jest właśnie zaleta własnych planów treningowych. Nie muszę ściśle trzymać się schematu. Oczywiście mam jakieś tam założenia, wiem kiedy mogę pozwolić sobie na jakiś akcent, a kiedy lepiej odpuścić. Cała reszta to jednak jedna wielka improwizacja. Wszystko zależy od tego jak się czuję.
   Trójmiejski Park Krajobrazowy to miejsce, gdzie nie wybiegałem specjalnie wielu kilometrów. Wolałem się więc w miarę możliwości trzymać ścieżek, które choć w części znałem. Zacząłem więc, tak jak ostatnio z Michałem i Piotrkiem, w okolicach Pachołka. Tym razem jednak darowałem sobie wspinaczkę na punkt widokowy. Obiegłem wzniesienie dookoła ulicą Spacerową i do lasu wbiegłem kawałek dalej.
   Od tego momentu zaczęła się przygoda. Raz biegłem w górę, raz w dół. Leciałem po twardym podłożu, by za chwilę ugrzęznąć w błocie. Jakby tego było mało, zdecydowałem że zamiast przebieżek na koniec treningu, zrobię "leśny fartlek". Lecę, mijam zakręt i nagle moim oczom ukazują się drzewa. No i zaczyna się wyścig z własnym cieniem - do drzewa. Chwila truchtu i na mojej drodze pojawia się górka. Ciekawe jak szybko uda mi się na nią wbiec. No cóż trzeba sprawdzić. I rura pod górę!
   Mimo, że byłem sam bawiłem się naprawdę przednio. Choć muszę przyznać, że w grupie mogłoby być jeszcze lepiej. No i właśnie, jak już mówimy o grupie. Otóż pod koniec treningu miałem towarzyszkę na treningu. Udało mi się wyciągnąć na rower Małą, która miała dzisiaj wolne od biegania.
   Z lasu wybiegłem na wysokości Opery Leśnej w Sopocie - w końcu zobaczyłem tą słynną budowlę! Dobiegłem do najbliższego skrzyżowania, odbiłem w lewo i ujrzałem Uniwersytet Gdański. Skoro UG to pomyślałem o siostrze. Zadzwoniłem i zapytałem gdzie jest. Kilkanaście minut później zmierzaliśmy już razem w stronę... Gdańska? Nie - w przeciwną! Wydłużamy trening? Niekoniecznie. Po prostu okazało się, że babcia przygotowała dla nas gołąbki z pęczakiem, domowy pasztet i ćwikłę z chrzanem. Nie musiała dwa razy powtarzać, żebyśmy się po to zgłosili. 
Łysa Góra zdobyta!
   Zalecieliśmy więc po pyszności i pomknęliśmy prosto do Gdańska. Po drodze skonsultowaliśmy plany prezentowe przed zbliżającymi się świętami. A także trochę się... pościgaliśmy! Fartlek jest ekstra. Naprawdę polecam ten rodzaj treningu. "Kto pierwszy do..." - za metę może służyć naprawdę wszystko - drzewo, zakręt, słupek, ławka.
   Na koniec jeszcze zakupy w osiedlowym sklepie i trening finito. W sumie wyszło nieco ponad 20 kilometrów. Pierwsze 4 zajęła mi droga do lasu. Przez kolejnych 7 śmigałem po TPK. Zaś ostatnich 9 to już głównie szuranie nadmorskimi alejkami. Chociaż muszę przyznać, że i w centrum Sopotu znalazłem kilkaset metrów prawdziwego krosu. 
   To był naprawdę fajny trening. Dzisiaj znowu czułem radość z biegania! Fantastyczne uczucie! Po takim treningu znowu czuję, że mogę wszystko. Że cele, które sobie postawiłem, są w moim zasięgu, że jestem w stanie je osiągnąć. I co najważniejsze - że chcę je osiągnąć! Miłego dnia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz