Na skróty

28 grudnia 2013

Trening trzyetapowy - relacja ze 110. ParkRun Gdynia

   Wróciłem do Gdańska. Ciągle biegam. W czwartek, kończąc trening, musiałem solidnie się zastanowić po co ja się tak męczę. Jednak, tak jak pisałem, w piątek było już ok. No i  właśnie w takim stanie, naładowany pozytywną energią po piątkowym treningu, podejmowałem decyzję odnośnie sobotniego szurania. Praktycznie od początku rozważałem jedynie dwie opcje - ParkRun Gdańsk oraz ParkRun Gdynia. Wszystko przemawiało na korzyść biegu w Parku Reagana - miasto, jubileuszowy setny bieg, możliwość rozpoczęcia treningu o standardowej godzinie, odległość od startu. No i właśnie - ta odległość... Rozbieganie na dystansie 300 metrów jakoś mi się nie widziało. Do tego sam bieg to jedynie 5 kilometrów. Tak więc chcąc nie chcąc musiałbym po biegu wybiegać swoje kilometry. To zaważyło - wybrałem gdyński bulwar.

   Wstałem chwilę przed 6, przygotowałem owsiankę, zaparzyłem kawę (na święta dostałem kawiarkę i teraz co rano zapach mojej porannej kawy przepełnia całe mieszkanie) i wróciłem do łóżka. Mogłem się jeszcze chwilę... no cóż... poobijać :) 
   Spod domu wystartowałem około 7:30. Muszę szczerze przyznać, że biegło mi się dobrze. Wziąłem ze sobą jednak pas biegowy. Wrzuciłem do niego telefon, chusteczki, żel i batonika. Byłem więc na wszystko przygotowany :) Wstępnie zaplanowałem, że żel wciągnę przed ParkRunem, a batona po.
   Przez pierwsze kilometry nie doświadczyłem żadnego zmęczenia. Niby normalne, ale ostatnio różnie z tym bywało. Do samego końca Sopotu biegło się bardzo dobrze. Tam szybka przebieżka po schodach i lecę dalej. Mijam Klif, podbiegam pod Centrum Nauki Eksperyment, mijam Rivierę, przebiegam koło Urzędu Miasta i jestem na miejscu. 
fot. Przemysław Dalecki
   Tym razem jednak nie pojawiłem się na starcie na prawie godzinę przed biegiem, a zaledwie kilka minut przed. Tym razem odliczaliśmy (a w zasadzie to Kuba odliczał) po fińsku.
   Nie końca wiedziałem co chcę osiągnąć podczas biegu. Pomyślałem o tym, żeby pobiec zachowawczo w tempie 4:30/km. Od początku do końca równo. 
   Zacząłem jednak nieco mocniej - 4:05/km. Nie będę czarował, że lekko mi to przyszło. Kurczę, skoro tak, to po co zwalniać? Kolejny tysiączek poleciałem sekundę szybciej, a na kolejnym przyspieszyłem o jeszcze jedną sekundę. Biegłem, wyprzedzałem i ciągle był ktoś przede mną do kogo chciałem się zbliżyć. Na czwartym odcinku po raz pierwszy tego dnia złamałem 4 minuty - wyszło 3:56. Bałem się, że mnie zaraz odetnie. I chyba ze strachu - na ostatnim kilometrze jeszcze mocniej docisnąłem - 3:48.
   Udało się złamać 20 minut, na co, jeszcze rano zakładając buty, nie liczyłem. A więc jest ok. Wciągnąłem batona i wyruszyłem w stronę domu. Miałem wrażenie, że biegnę jakoś zbyt szybko. Jednak Gremlin poinformował mnie, że moje tempo to około 5:30/km. Miał to być jedynie lekki trucht, a więc olałem tempo i postanowiłem, że nie będę biegł sam. Podczas ostatnich treningów sprawdziłem ten paten i się sprawdza. Otóż na głowę naciągnąłem komin, wykręciłem numer do Pati i wsadziłem telefon pod komin.
fot. Przemysław Dalecki
   Biegłem i opowiadałem co mijam po drodze. A Pati relacjonowała mi swój poranek. Takie "wspólne bieganie" też jest fajne. Ostatnio biegałem w ten sposób z mamą, tatem, a nawet babcią :) Nie chce mi się bawić w żadne zestawy, słuchawki itd. Rzadko mam ze sobą telefon, ale jak już mam to, z niego korzystam :)
   Ten powrót do domu, mimo że "wspólny" i wolny, to jednak był prawdziwy sprawdzian. Ciężko było od samego początku. Do końca Gdyni jeszcze jakoś się trzymałem. Jednak im dłużej biegłem tym było gorzej. Nawet kiedy już wbiegłem do Gdańska i wiedziałem, że od domu dzielą mnie zaledwie 2 kilometry. Na każdym przejściu dla pieszych modliłem się o czerwone światło. Miałem ochotę płakać, skakać i gryźć.
   Ostatecznie jednak udało się dotrzeć do domu. Jak? Nie wiem, po prostu nie wiem. Chyba żaden bieg mnie do tej pory tak nie wykończył. 
   Ostatnio pisałem o tym, że zacząłem się w końcu pocić podczas biegu. Dzisiaj postanowiłem sprawdzić ile wody tracę podczas takiego treningu. Okazało się, że różnica między wagą przed wyjściem z domu oraz tą po powrocie wynosiła... 3,3 kilograma :)

1 komentarz: