Ostatni dzień roku. Już tylko godziny dzielą nas od zabawy sylwestrowej. Pora więc na małe, biegowe, podsumowanie tych ostatnich 365 dni.
A działo się naprawdę sporo! Nie chciałbym jednak nikogo zanudzić, więc wyróżnię tylko najważniejsze dla mnie sportowe wydarzenia. A do takich na pewno zaliczyć muszę start w 12. Cracovia Maraton. To było moje pierwsze podejście do złamania popularnej "trójki". I od razu udane! Jednak nie tylko dlatego będę bardzo miło wspominał Kraków. Otóż w stolicy Małopolski spotkaliśmy wielu fantastycznych ludzi. Biegnąc tam czułem się jakbym startował u siebie. A może nawet lepiej, bo ani w Gdańsku ani w Lidzbarku takiego gorącego dopingu nie doświadczyłem. Dziękuję raz jeszcze wszystkim spotkanym osobom!
W Krakowie złamałem 3 godziny, ale aktualny rekord ustanowiłem w Berlinie. I chociaż do Niemiec jechałem jak na ścięcie, to mimo wszystko udało mi się poprawić czas. Jesień była mocno rozczarowująca w moim wykonaniu, jednak Berlin był wyjątkiem. To był jedyny start w drugiej połowie roku, na który nie mogę narzekać. Poza tym, tak jak w przypadku Krakowa, nie liczył się sam bieg. Wspólnie z Pati zakochaliśmy się w tym mieście! I to na tyle, że wracając po biegu do hotelu, po samochód, gdzie leżały już spakowane nasze rzeczy, zamiast wyruszyć w drogę powrotną wykupiliśmy jeszcze jedną dobę. Nie pamiętam, aby kiedykolwiek tak mi się nie chciało wracać do domu :)

Pierwszy z nich to 8. Półmaraton Warszawski i mój wielki triumf. Marzyłem o złamaniu 1:25, jednak stając na starcie z kontuzją miałem wątpliwości czy w ogóle uda się ten bieg ukończyć. Udało się, i to jak! To właśnie w stolicy ustanowiłem swój aktualny PB - 1:23:06! Z obawy o nogę zacząłem bardzo zachowawczo i dzięki temu końcówka była fantastyczna!
W sierpniu wystartowałem w półmaratonie w Holandii. Był to mój pierwszy zagraniczny start na takim dystansie. Po cichu spodziewałem się, że uda mi się poprawić wynik z Warszawy. W końcu ciężko trenowałem przez całe wakacje, szykowałem się do jesiennych startów, gorliwie. A w zasadzie chyba nadgorliwie. O czym mógł już świadczyć wynik połówki w Looser. Uzyskałem tam wynik gorszy od tego z Warszawy o 23 sekundy. Jednak pozwoliło mi to na zajęcie drugiego miejsca i to chyba nieco przyćmiło czas.
Prawdziwą lekcję dostałem dopiero w Pile. Tego biegu na pewno nie będę dobrze wspominał. Już tydzień przed startem zdawałem sobie sprawę, że jestem przetrenowany. Jednak ambicja wzięła górę nad rozsądkiem. Zamiast spokojnie zweryfikować swoje oczekiwania względem wyniku wolałem być uparty jak osioł i walczyć o czas jaki sobie zakładałem na początku okresu przygotowawczego. Skończyło się na wyniku gorszym o 21 sekund od tego z Holandii. Chociaż tak naprawdę, dla mnie, ten bieg skończył się już po 8 kilometrach.
Warte odnotowania w tym roku są także pierwsze podia. Udało mi się zajmować niezłe miejsca w biegach ParkRun Gdańsk. Zdobyłem kilka pucharów za rywalizację w kategoriach wiekowych w biegach z cyklu Kaszuby Biegają. Stanąłem na podium podczas Półmaratonu Gochów w Bytowie. To były dla mnie niezwykłe momenty! Pamiętam jak jeżyły mi się włosy na rękach kiedy wchodziłem na pudło przy dźwiękach popularnego 'We Are The Champions'.
Jednak wszystkie te zawody były jedynie, jak zwykłem je nazywać - wisienkami na torcie. Podstawą był trening, a z tego myślę, mogę być w tym roku zadowolony. Pokonałem ponad 5 300 kilometrów, biegałem w upalnym słońcu i w siarczystym mrozie. Nie odpuszczałem treningów gdy szalał Ksawery i nie robiłem tego podczas urwania chmury. Jeżeli w planie miałem trening to starałem się go wykonać. I w większości przypadków to się udawało. Z czego jestem niezmiernie zadowolony.
Po drodze przydarzyło mi się kilka drobniejszych urazów. Żaden jednak nie wykluczył mnie z biegania. Owszem, musiałem kilkukrotnie odpuścić mocniejsze sesje i zastąpić je truchtaniem. Niemniej ciągle pozostawałem w ruchu.
Wakacyjne przetrenowanie, zwieńczone problemami zdrowotnymi, kuracją antybiotykowo - sterydową, a wszystko w połączeniu ze słabą dietą spowodowały, że przybrałem na wadze. Co również niespecjalnie sprzyja bieganiu. Gdzieś w pewnym momencie się nieco pogubiłem. Jednak końcówka roku, badania w High Level Center, wsparcie od najbliższy, to wszystko sprawiło, że wychodzę na prostą. Znowu zacząłem wierzyć, że w przyszłym roku wrócę jeszcze mocniejszy! Bogatszy o nowe doświadczenia.
Muszę też wspomnieć, że w roku 2013 udało mi się nawiązać współpracę z kilkoma firmami, dzięki którym mogę korzystać z profesjonalnego sprzętu w czasie swoich przygotowań oraz startów. Serdecznie chciałbym podziękować Maciejowi Kocołowi ze Sklepu Biegowego, Maciejowi Czai z Run Centre oraz Michałowi Wichowskiemu z Agisko Polska. Dziękuję! Obecnie skończyłem studia, nie mam jeszcze pracy, a dzięki Wam nie musiałem zastanawiać się czy przed zawodami lepiej kupić buty startowe i zrezygnować z odżywek, czy może lepiej wziąć odżywki i pobiec w butach treningowych. Miałem po prostu ten komfort, że nie musiałem się o takie rzeczy martwić.
Rok 2013 to również wiele nowych znajomości. To właśnie w tym roku poznałem ludzi zapatrzonych w bieganie tak samo jak ja. Wspólnie jeździliśmy na zawody, wspólnie trenowaliśmy. Nie chcę jednak tutaj nikogo wymieniać, bo na pewno o kimś (niespecjalnie) bym zapomniał - to naprawdę spora grupa :) Dziękuję Wam wszystkim, i każdemu z osobna! Za wspólnie spędzony czas, za przebiegnięty kilometry!
Chciałbym również podziękować swoim najbliższym - rodzicom, siostrze, przyszłym teściom. Wspieraliście mnie w czasie realizacji moich sportowych marzeń. To było fantastyczne uczucie biec do mety ze świadomością, że na mnie czekacie. Ten moment, kiedy po zawodach odbierałem od Was telefon z gratulacjami, pytaniami jak poszło, jak się biegło. Dziękuję!

Trochę się rozpisałem :) A i tak jestem pewien, że nie wspomniałem tutaj o wielu rzeczach, o których wspomnieć powinienem. Jednak w tym roku działo się tak wiele... A wierzę, że rok 2014 będzie jeszcze lepszy!
Życzę Wam
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
Sprawmy, aby nadchodzące 365 dni były jeszcze lepsze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz