Co to był za weekend! Było biało, rodzinnie, świątecznie i oczywiście biegowo! Zanim jednak przejdę do wyjazdu do Torunia i biegania w grodzie Kopernika pozwólcie, że napiszę chociaż kilka słów o sobotnim treningu. Każdy inny bieg może i bym przemilczał, ale nie ten! Dlaczego? No więc tak...
Wyjazd do Torunia mieliśmy zaplanowany na godzinę... "jak skończę trening". Jednak nie chcieliśmy dotrzeć na miejsce zbyt późno. Dlatego powtórka z poprzedniego tygodnia i udział w ParkRun Gdynia nie wchodził w grę. Równie słabo zapatrywałem się na powtórkę sprzed dwóch tygodni, czyli udział w ParkRun Gdańsk zakończony biegiem do Gdyni i z powrotem. Obie opcje zakładały, że skończę bieganie bardzo późno, a na to nie mogłem sobie pozwolić.
Wybiegłem więc z domu z planem, aby dobiec do północnego krańca Sopotu, a następnie wrócić na "piątkę" do Parku Reagana. Już na pierwszych kilometrach musiałem zmierzyć się z solidną porcją śniegu zalegającego na biegowych ścieżkach. Utrzymywanie jakiegoś konkretnego tempa nie miało większego sensu. Leciałem więc przed siebie i cieszyłem się chwilą. Biegło mi się naprawdę fajnie. Na tyle fajnie, że w Sopocie podjąłem decyzję, iż rezygnuję z ParkRun'a i lecę dalej do Gdyni, do Orłowa. Stamtąd zaś wrócę prosto do domu.
Jak tylko minąłem Sopot i wbiegłem na leśne ścieżki w Gdyni - nie miałem już wątpliwości, że to była bardzo dobra decyzja! Śniegu za łydkę. Co chwilę powalone jakieś drzewo. To był prawdziwy bieg z przeszkodami. Może gdybym się ścigał, to inaczej bym na to patrzył. Ale podczas luźnego rozbiegania, w piękny, słoneczny poranek, to była czysta przyjemność latać w takich okolicznościach.
Reszta treningu przebiegła bez większych fajerwerków. Jednak miałem tak dobry humor, że aż ciężko to opisać. Do Torunia, z międzylądowaniem w Pępowie (do którego dostanie się graniczyło z cudem), wyruszyliśmy w szampańskich nastrojach.
Po dotarciu do Grodu Kopernika, oczywiście MIKOŁAJA Kopernika (:) ), powtórzyliśmy utarty schemat. Na początek meldunek w hotelu, następnie spacer po starówce i obiad, a następnie odbiór pakietu startowego. Jako bazę noclegową wybraliśmy, rekomendowany przez organizatora (o ile się nie mylę) Hotel Gromada. Nie chcę robić nikomu antyreklamy, więc pozwólcie, że wspomnę jedynie, iż spodziewałem się czegoś lepszego w tej cenie. Jeżeli sam pokój nie zachwyca, a dodatkowo ma się wrażenie, że jest się niezbyt mile widzianym, to nie chce się wracać do takiego miejsca. Jednak tak jak napisałem - nie będę tutaj wylewał gorzkich żalów :)
Na obiad wybraliśmy się do tej samej restauracji, w której byliśmy przed rokiem. Naleśnikarnia Manekin to miejsce, gdzie naprawdę każdy znajdzie coś dla siebie. Zresztą nie tylko ta w Toruniu. Często w ramach jakiegoś świętowania wybieramy się do gdańskiego Manekina. Może to lokalny patriotyzm, ale - ten nasz jakiś taki przytulniejszy ;)
Odbiór pakietu bez zająknięcia. Było szybko, sprawnie, bez nerwów, bez tracenia czasu - wszystko tak jak być powinno. Z numerem w ręku udaliśmy się do hotelu na krótki odpoczynek. To jednak nie był koniec atrakcji na ten wieczór. Już wcześniej ustaliliśmy, że wybierzemy się na koncert zespołu Piersi i dopiero po nim wrócimy odpocząć przed jutrzejszym biegiem. Tej nocy jednak o spanie było bardzo ciężko. Impreza pod oknami zamieniła nasz sen w istne senne interwały. Tak, tak - nie przebieżki, a interwały. Bowiem zmęczenie ciągle narastało.
W końcu, kiedy zrobiło się cicho... trzeba było wstać. Była godzina 6:30. Szybko wciągnąłem na siebie dres i wyruszyłem do miasta w celu poszukiwania kawy. O dziwo na ulicach kręciło się całkiem sporo ludzi. Jednak ich stan wskazywał, że w większości byli to "bohaterowie minionej nocy".
Trzy kubeczki kawy z popularnej restauracji spod znaku wielkiego eM i mogłem ruszać w drogę powrotną. Po drodze jeszcze zaopatrzyłem się w rogala i dżem (miód przywiozłem ze sobą).
Ja swoje śniadanie pochłonąłem jeszcze w hotelu. Dziewczyny zjadły chwilę później na mieście. I już około 10 meldujemy się w biurze zawodów. Stamtąd autobusem dostaję się na start (czekałem niemalże do ostatniej chwili wypatrując znajomych twarzy, jednak nie udało się takowych znaleźć).
Na start docieram chwilę po 11. Most robił wrażenie, ale nie było czasu na podziwianie. Trzeba było szybko wskoczyć na właściwą stronę barierek i ruszać. Krótkie odliczanie i ruszamy!
Od samego początku nie patrzyłem na zegarek. Przyjechałem do Torunia na rodzinny weekend i bieg traktowałem jedynie jako zabawę. Starty w roku 2013 mam już za sobą. Zaś rok 2014 zainauguruję w marcu.
Na starówce bez problemu odnalazłem w tłumie dziewczyny, które czatowały z aparatami. A to wcale nie jest norma w moim przypadku. Bowiem po każdym biegu słyszę "A Ty znowu biegłeś nie po tej stronie, po której robiłam zdjęcia". Tym razem jednak się udało!
Na 6. kilometrze ktoś zapytał mnie czy to czasem nie ja prowadzę bloga "Biegacz z Północy". Tym kimś okazał się Michał Wawrzyniak, z którym pokonałem wspólnie niemal cały dystans. Obaj uznaliśmy, że nie interesuje nas bieg na czas, czy na tętno, więc po prostu biegliśmy i gadaliśmy. Okazało się, że startowaliśmy razem zarówno w Krakowie, jak i Berlinie.
Dopiero na 21. kilometrze się zgubiliśmy. Zanim jednak to nastąpiło zaliczyłem jeszcze epicką wywrotkę. I tutaj jestem pełen podziwu dla innych biegaczy. Z jakiego powodu? Otóż nie wybuchnęli (przynajmniej ja tego nie zauważyłem), na mój widok, śmiechem. A naprawdę mogli, bo wyglądało to... no cóż - zabawnie. Tak przynajmniej to widzę z perspektywy czasu.
Cały czas odpowiadam, że bieg to była tylko i wyłącznie zabawa, ale... jednak nie do końca. Był jeden mały wyjątek. Otóż podczas XI Półmaratonu Świętych Mikołajów w Toruniu postanowiłem przetestować działanie żelów i batonów. Po prześledzeniu wielu opinii w internecie, po wysłuchaniu znajomych, postanowiłem dać szanse marce Agisko. Przed biegiem wciągnąłem batona energetycznego a na trasę wziąłem dwa żele. Póki co nie chcę się wypowiadać odnośnie tego jak to na mnie podziałało, bo jeden bieg, i to na dystansie zaledwie 21 kilometrów, to niezbyt wiele. Jednak to, co mogę napisać na teraz, to to, że baton choć wygląda nieciekawie, to smakuje bardzo dobrze i nie wywołuje sensacji żołądkowych. Tych nie wywołał również żel (ostatecznie z drugim dobiegłem do mety). Jednak żel przy niskiej temperaturze (trzymałem go na pasku na numer startowy) miał konsystencję trochę podobną do... krówki. Jednak sam smak był ok. Co najważniejsze - nie był za słodki i nie mdlił.
Wróćmy jednak do biegu. Po tym jak rozdzieliłem się z Michałem, na stadion wbiegłem sam. Runda honorowa, której tak brakowało przed rokiem i koniec! Jaki czas? Które miejsce? Tego dnia nie miało to żadnego znaczenia. Jeżeli jednak ktoś chciałby sprawdzić, to poniżej wrzucam listę z wynikami :)
Wyjazd do Torunia był dla mnie naprawdę wyjątkowy. To były cudowne mikołajki. Było rodzinnie, świątecznie, zabawnie. Nie brakowało śmiechu i nie zabrakło biegania. Czy można chcieć czegoś więcej...?
Wyjazd do Torunia mieliśmy zaplanowany na godzinę... "jak skończę trening". Jednak nie chcieliśmy dotrzeć na miejsce zbyt późno. Dlatego powtórka z poprzedniego tygodnia i udział w ParkRun Gdynia nie wchodził w grę. Równie słabo zapatrywałem się na powtórkę sprzed dwóch tygodni, czyli udział w ParkRun Gdańsk zakończony biegiem do Gdyni i z powrotem. Obie opcje zakładały, że skończę bieganie bardzo późno, a na to nie mogłem sobie pozwolić.
Wybiegłem więc z domu z planem, aby dobiec do północnego krańca Sopotu, a następnie wrócić na "piątkę" do Parku Reagana. Już na pierwszych kilometrach musiałem zmierzyć się z solidną porcją śniegu zalegającego na biegowych ścieżkach. Utrzymywanie jakiegoś konkretnego tempa nie miało większego sensu. Leciałem więc przed siebie i cieszyłem się chwilą. Biegło mi się naprawdę fajnie. Na tyle fajnie, że w Sopocie podjąłem decyzję, iż rezygnuję z ParkRun'a i lecę dalej do Gdyni, do Orłowa. Stamtąd zaś wrócę prosto do domu.
Jak tylko minąłem Sopot i wbiegłem na leśne ścieżki w Gdyni - nie miałem już wątpliwości, że to była bardzo dobra decyzja! Śniegu za łydkę. Co chwilę powalone jakieś drzewo. To był prawdziwy bieg z przeszkodami. Może gdybym się ścigał, to inaczej bym na to patrzył. Ale podczas luźnego rozbiegania, w piękny, słoneczny poranek, to była czysta przyjemność latać w takich okolicznościach.
Reszta treningu przebiegła bez większych fajerwerków. Jednak miałem tak dobry humor, że aż ciężko to opisać. Do Torunia, z międzylądowaniem w Pępowie (do którego dostanie się graniczyło z cudem), wyruszyliśmy w szampańskich nastrojach.
Po dotarciu do Grodu Kopernika, oczywiście MIKOŁAJA Kopernika (:) ), powtórzyliśmy utarty schemat. Na początek meldunek w hotelu, następnie spacer po starówce i obiad, a następnie odbiór pakietu startowego. Jako bazę noclegową wybraliśmy, rekomendowany przez organizatora (o ile się nie mylę) Hotel Gromada. Nie chcę robić nikomu antyreklamy, więc pozwólcie, że wspomnę jedynie, iż spodziewałem się czegoś lepszego w tej cenie. Jeżeli sam pokój nie zachwyca, a dodatkowo ma się wrażenie, że jest się niezbyt mile widzianym, to nie chce się wracać do takiego miejsca. Jednak tak jak napisałem - nie będę tutaj wylewał gorzkich żalów :)
Na obiad wybraliśmy się do tej samej restauracji, w której byliśmy przed rokiem. Naleśnikarnia Manekin to miejsce, gdzie naprawdę każdy znajdzie coś dla siebie. Zresztą nie tylko ta w Toruniu. Często w ramach jakiegoś świętowania wybieramy się do gdańskiego Manekina. Może to lokalny patriotyzm, ale - ten nasz jakiś taki przytulniejszy ;)
Odbiór pakietu bez zająknięcia. Było szybko, sprawnie, bez nerwów, bez tracenia czasu - wszystko tak jak być powinno. Z numerem w ręku udaliśmy się do hotelu na krótki odpoczynek. To jednak nie był koniec atrakcji na ten wieczór. Już wcześniej ustaliliśmy, że wybierzemy się na koncert zespołu Piersi i dopiero po nim wrócimy odpocząć przed jutrzejszym biegiem. Tej nocy jednak o spanie było bardzo ciężko. Impreza pod oknami zamieniła nasz sen w istne senne interwały. Tak, tak - nie przebieżki, a interwały. Bowiem zmęczenie ciągle narastało.
W końcu, kiedy zrobiło się cicho... trzeba było wstać. Była godzina 6:30. Szybko wciągnąłem na siebie dres i wyruszyłem do miasta w celu poszukiwania kawy. O dziwo na ulicach kręciło się całkiem sporo ludzi. Jednak ich stan wskazywał, że w większości byli to "bohaterowie minionej nocy".
Trzy kubeczki kawy z popularnej restauracji spod znaku wielkiego eM i mogłem ruszać w drogę powrotną. Po drodze jeszcze zaopatrzyłem się w rogala i dżem (miód przywiozłem ze sobą).
Ja swoje śniadanie pochłonąłem jeszcze w hotelu. Dziewczyny zjadły chwilę później na mieście. I już około 10 meldujemy się w biurze zawodów. Stamtąd autobusem dostaję się na start (czekałem niemalże do ostatniej chwili wypatrując znajomych twarzy, jednak nie udało się takowych znaleźć).
Na start docieram chwilę po 11. Most robił wrażenie, ale nie było czasu na podziwianie. Trzeba było szybko wskoczyć na właściwą stronę barierek i ruszać. Krótkie odliczanie i ruszamy!
Od samego początku nie patrzyłem na zegarek. Przyjechałem do Torunia na rodzinny weekend i bieg traktowałem jedynie jako zabawę. Starty w roku 2013 mam już za sobą. Zaś rok 2014 zainauguruję w marcu.
Na starówce bez problemu odnalazłem w tłumie dziewczyny, które czatowały z aparatami. A to wcale nie jest norma w moim przypadku. Bowiem po każdym biegu słyszę "A Ty znowu biegłeś nie po tej stronie, po której robiłam zdjęcia". Tym razem jednak się udało!
Na 6. kilometrze ktoś zapytał mnie czy to czasem nie ja prowadzę bloga "Biegacz z Północy". Tym kimś okazał się Michał Wawrzyniak, z którym pokonałem wspólnie niemal cały dystans. Obaj uznaliśmy, że nie interesuje nas bieg na czas, czy na tętno, więc po prostu biegliśmy i gadaliśmy. Okazało się, że startowaliśmy razem zarówno w Krakowie, jak i Berlinie.
Dopiero na 21. kilometrze się zgubiliśmy. Zanim jednak to nastąpiło zaliczyłem jeszcze epicką wywrotkę. I tutaj jestem pełen podziwu dla innych biegaczy. Z jakiego powodu? Otóż nie wybuchnęli (przynajmniej ja tego nie zauważyłem), na mój widok, śmiechem. A naprawdę mogli, bo wyglądało to... no cóż - zabawnie. Tak przynajmniej to widzę z perspektywy czasu.
Cały czas odpowiadam, że bieg to była tylko i wyłącznie zabawa, ale... jednak nie do końca. Był jeden mały wyjątek. Otóż podczas XI Półmaratonu Świętych Mikołajów w Toruniu postanowiłem przetestować działanie żelów i batonów. Po prześledzeniu wielu opinii w internecie, po wysłuchaniu znajomych, postanowiłem dać szanse marce Agisko. Przed biegiem wciągnąłem batona energetycznego a na trasę wziąłem dwa żele. Póki co nie chcę się wypowiadać odnośnie tego jak to na mnie podziałało, bo jeden bieg, i to na dystansie zaledwie 21 kilometrów, to niezbyt wiele. Jednak to, co mogę napisać na teraz, to to, że baton choć wygląda nieciekawie, to smakuje bardzo dobrze i nie wywołuje sensacji żołądkowych. Tych nie wywołał również żel (ostatecznie z drugim dobiegłem do mety). Jednak żel przy niskiej temperaturze (trzymałem go na pasku na numer startowy) miał konsystencję trochę podobną do... krówki. Jednak sam smak był ok. Co najważniejsze - nie był za słodki i nie mdlił.
Wróćmy jednak do biegu. Po tym jak rozdzieliłem się z Michałem, na stadion wbiegłem sam. Runda honorowa, której tak brakowało przed rokiem i koniec! Jaki czas? Które miejsce? Tego dnia nie miało to żadnego znaczenia. Jeżeli jednak ktoś chciałby sprawdzić, to poniżej wrzucam listę z wynikami :)
Wyjazd do Torunia był dla mnie naprawdę wyjątkowy. To były cudowne mikołajki. Było rodzinnie, świątecznie, zabawnie. Nie brakowało śmiechu i nie zabrakło biegania. Czy można chcieć czegoś więcej...?
Tak się zastanawiałem czy będzie coś o mnie :) a jednak. Męczący podbieg na 20km. Do zobaczenia na biegowych trasach!!!
OdpowiedzUsuńCześć.
OdpowiedzUsuńMichał mam taki problem. Biegam od dwóch lat, co najmniej 3-4x w tygodniu, co prawda niewielkie dystanse w granicach 25km/tyg. Na początku odczuwałem lekki ból na wysokości piszczeli. Mniej więcej w połowie dystansu. Nie biegam szybkim tempem ( +- 4:20-5:20/km). Z czasem gdy były fundusze i zacząłem brać bieganie bardziej na poważnie postanowiłem wybrać się do Sklepu Biegowego w Olsztynie. Fachowa obsługa po skanowaniu powiedziała, że stopa neutralna, dobra postawa. Generalnie ok. Określiłem pułap cenowy i wybrałem odpowiednie buty do biegania.
No to co, pierwsze rozbieganie, świetnie od razu lepiej, komfort, stabilność stopy, odpowiednia amortyzacja. Biegam w nich od czerwca. Jednak zdarza się, że znowu odczuwam taki ból w obydwu stopach. Nie wiem czym jest to spowodowane. Stawiam, że to nie obuwie. Przed treningiem staram się rozgrzać ok 5min. Ogólne rozciąganie, skipy, trucht. Nie mam problemu ze zdrowiem, zawsze sport od podstawówki na wysokim poziomie, siatkówka, tenis stołowy, piłka i teraz bieganie. Jeśli chodzi o nawierzchnię po której się poruszam to z uwagi na to, że mieszkam na wsi to droga asfaltowa obok miejsca zamieszkania. Spotkałeś się z takim problemem? Co sądzisz?
Daro
Cześć, od razu uprzedzę, że nie jestem specjalistą. Jednak co do bólu piszczeli (bo rozumiem, że to o piszczele chodzi, bo później wspomniałeś jeszcze o stopach) to polecam Ci zapoznanie się z tym artykułem:
Usuńhttp://bieganie.pl/?show=1&cat=25&id=939
Wydaje mi się, że też miałem swego czasu niewielkie problemy z piszczelami. W moim wypadku pomogło chodzenie na piętach. Daj znać czy pomogło. Może inni skorzystają również.