Na skróty

16 grudnia 2013

Nietypowa życiówka - relacja z II biegu XV GP Sztumu

   W końcu wróciłem do domu. Po kilku dniach poza Gdańskiem, mam nareszcie chwilę czasu, aby opisać ostatnie dni. A działo się naprawdę sporo. 
   W piątek zrobiłem spokojny trening z Małą i wstępnie umówiliśmy się na sobotę. Plan był tak, aby powtórzyć andrzejkowy poranek, czyli wystartować w ParkRun Gdynia. Ja miałem podobnie jak przed 2 tygodniami pobiec do rodzinnego miasta Moniki Pyrek. Mała zaś towarzyszyć mi miała na dwóch kołach.
   Około 20 dostałem smsa z pytaniem o której wyruszamy. Ostatnio wybiegłem o 7:15 i było za wcześnie. Dlatego tym razem przesunąłem start o 15 minut. Ok - wszystko dogadane, więc idę spać.
   W sobotę, zaraz po przebudzeniu, dostrzegłem, że mam nieodczytaną wiadomość. To Mała - uznała, że niestety musi odpuścić sobie sobotnie bieganie. Biec samemu? Zastanawiając się nad tym zobaczyłem, że część znajomych wybiera się do Sztumu na drugi bieg zimowego GP. Może więc warto by było zapytać o 2 miejsca dla siebie i dla Pati i wyruszyć na południe?

   Długo się nie zastanawiałem. Szybko zorientowałem się na czym stoję. Jest jedno miejsce. Jadę sam, albo nie jadę w ogóle i biegnę do Gdyni - również sam. Co na to Pati? Jedź! No więc zacząłem zbierać rzeczy, pakować torbę, a Ukochana w tym czasie sprawdziła mi jak najszybciej mogę się dostać w okolice Dworca Głównego. 
   Dwadzieścia minut później siedziałem już w tramwaju. Pół godzinna podróż i już pakowałem się do samochodu Andrzeja. Chwilę poczekaliśmy jeszcze na Mariusza i pojechaliśmy po Jurka. Ten ostatni na zawody jechał razem z córką, która również startowała! Szok! Okazuje się, że można polubić bieganie znacznie wcześniej niż po odebraniu dowodu osobistego.
fot. malbork7.pl
   Do Sztumu docieramy bez najmniejszych problemów. Rejestracja na miejscu, wniesienie opłaty startowej - wszystko naprawdę bardzo szynko i sprawnie. Chwilę później byliśmy już przebrani. Na około 40 minut przed biegiem postanowiliśmy sprawdzić trasę. Bieg miał odbywać się na pętli wokół jeziora, którą każdy zawodnik musiał pokonać dwukrotnie.
   Tak więc jeszcze zanim ustawiliśmy się na starcie zmierzyliśmy się z trasą. Było kilka niezbyt fajnych miejsc jak chociażby plaża przy starcie albo podbieg po kocich łbach na 2. kilometrze. Jednak patrząc na całokształt było bardzo malowniczo. I o to chyba chodziło.
   Około godziny 11 stanęliśmy i czekaliśmy na wystrzał startera. Początkowo planowałem pobiec pierwsze okrążenie po 4:30/km i spróbować przyspieszyć na drugim.
   Ruszyliśmy! Andrzej od razu pomknął do przodu. O Mariuszu nawet nie wspominam, bo go widziałem jedynie w samochodzie i krótką chwilę na starcie. On jednak przyjechał walczyć o podium. Jurek został kawałek z tyłu. Czekał mnie więc bieg w pojedynkę. Dycha (choć tym razem nie pełna, bo okrążenie miało 4,7 kilometra) to dystans, na którym nie ma co liczyć na rozmowy w trakcie biegu. Tu trzeba wypluwać płuca.
   Na pierwszym kilometrze ruszyłem jak żółtodziób. Dałem się ponieść tłumowi. Efekt? Czas 3:54. Oj daleki jestem od formy, która pozwoliłaby na przebiegnięcie całego dystansu w takim tempie. 
   Nie zwolniłem jednak. Czas na kolejnym tysiączku był odrobinę gorszy jedynie ze względu na ten podbieg, którym wspominałem wcześniej. Odcinek numer trzy to znowu szybki bieg. Jednak kosztowało mnie to niesamowicie dużo wysiłku. Szczególnie oberwało się... głowie. Już na 4. kilometrze nie myślałem o niczym innym jak o zwolnieniu, odpuszczeniu. Wymyśliłem sobie nawet, że przebiegnę mocną piątkę, a następnie zwolnię do truchtu i później powiem, że tak był plan - mocne 5 kilometrów i schłodzenie.
fot. malbork7.pl
   Na 6. kilometrze wyprzedziło mnie kilku biegaczy. Jednak zauważyłem, że wcale nie oddalają się specjalnie ode mnie. Ciągle trzymam się w takiej samej odległości. Zaatakowałem więc na podbiegu. Udało się! Sapałem jak lokomotywa. W pewnym momencie nawet się wystraszyłem, kiedy zobaczyłem wskazania tętna na swoim Gremlinie. Sporo ponad 180 bpm oznaczało, że jestem na granicy. Przez moment wydawało mi się, że tracę kontakt i z nogami i w ogóle z otoczeniem. Takie delikatne wyciszenie.
   Za moment jednak czekał nas zbieg. Nieco uspokoiło się tętno. Najgorsza część trasy była już za mną. Może więc uda się ukończyć te zawody w jakimś przyzwoitym czasie. Nie chciałem przyspieszać. Marzyłem tylko o tym, żeby nie zwolnić - za bardzo nie zwolnić. Chciałem dobiec do mety przed upływem 40 minut.
   Udało się! Kiedy mijałem ostatnią matę zegar wskazywał 37:32. Ponadto Gremlin zakomunikował mi, że pobiłem swój rekord. Oczywiście nie mówię tutaj o rekordowym tempie biegu. Chociaż muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że jestem w stanie pobiec taki dystans tempem poniżej 4:00/km. Jestem więc bardzo szczęśliwy. Wróćmy jednak do rekordu. Otóż od tego momentu mój HRmax wynosi 188 bpm. Do tej pory udało mi się jedynie raz dobić do 186 uderzeń. A było to w Gdyni podczas robienia życiówki na 10 kilometrów w maju tego roku. 
   Tak więc jakby nie patrzeć ze Sztumu wracam z nową życiówką! Dzięki wielkie dla całej ekipy! To był dla mnie pierwszy i ostatni bieg w ramach tegorocznego Zimowego GP Sztumu, jednak naprawdę się cieszę, że się zdecydowałem na start. Wyjazd był ekstra. Jedynym mankamentem był fakt, że nie było ze mną Pati. Drugi raz jechałem do Sztumu i drugi raz bez niej.
   Na koniec jeszcze wspomnę, że na bieg ten zabrałem ze sobą nowy komplet ubrań biegowych, za który serdecznie dziękuję dla Sklepu Biegowego. Miałem pewne obawy zrywając metki i wrzucając odzież do torby. Nigdy nie wiadomo jak zachowa się nowe odzienie w czasie wyścigu. Jednak uznałem, że skoro to start, bądź co bądź, treningowy, mogę sobie na to pozwolić. I nie żałuję. Zarówno bluza (adidas Hollow Mock) jak i leginsy (adidas Hollow) spisały się bardzo dobrze. Jedyny mankament to... pogoda. Bowiem zestaw ten został przygotowany raczej na niższe temperatury niż około 2-3 stopnie na plusie. Miałem pewne obawy związane z brakiem sznurka w leginsach jednak okazały się one bezpodstawne. Spodnie praktycznie w ogóle się nie zsuwały. Jedynie bluza podciągała się nieznacznie po kilku kilometrach. Jednak nie na tyle, aby odsłonić ciało. Długie rękawy z miejscem na kciuk, dopasowany krój oraz półgolf to na pewno zalety tej bluzy. Jedynym minusem jaki dotychczas udało mi się zaobserwować jest brak kieszeni. Często biorę ze sobą jakieś drobne i dobrze jeżeli mogę je gdzieś włożyć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz