Ostatnio wychodziłem biegać przed wschodem słońca chyba w wakacje, podczas pobytu za granicą. Od tamtej pory treningi wykonywałem raczej później, gdy na dworze było już całkiem widno. Dzisiaj jednak zmuszony byłem po raz kolejny wyruszyć na biegowe ścieżki nieco wcześniej.
W pierwszej chwili start przewidziałem na godzinę 7:30. Tak też napisałem Małej. Pomyślałem, że może też będzie miała ochotę ze mną polatać. Jednak kiedy nie dostałem żadnej odpowiedzi, stwierdziłem że nie chce mi się dłużej siedzieć w domu. Krótka piłka - szybciej wyjdę - szybciej wrócę.
Po cichu wymknąłem się z domu i już przed 7 leciałem w stronę Gdyni. Prawdę mówiąc obawiałem się, że mogę mieć problemy z motywacją do biegania o tej porze. Jednak niepotrzebnie. Było naprawdę fajnie. O wiele lepiej niż się spodziewałem. Co ciekawe - na ścieżkach przed wschodem słońca było mniej spacerowiczów. Jednak niekoniecznie mniej biegaczy. Ci, jak widać, biegają o każdej porze.
Po 7 kilometrach doleciałem do "swoich schodów". Tym razem postanowiłem wbiec po nich na czas. Zajęło mi to nieco ponad 12 sekund. Może to właśnie na tych schodach będę obserwował progres, albo co gorsze, regres formy :)
Po tym krótkim sprawdzianie zawróciłem w stronę Gdańska. Jednak nie wróciłem w okolice plaży. Zdecydowałem się na bieg wzdłuż głównej ulicy. Jeśli za często latam tą samą ścieżką, to zaczynam się nudzić. A w okresie zimowym lepiej nie demotywować się dodatkowo.
Po powrocie do domu odczytałem wiadomość od Małej. Dokładnie o 7:02 napisała: "Akurat wstałam to się wyrobię". Jakieś 5 minut wcześniej zamknąłem drzwi mieszkania... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz