Popularny, polski raper - Ryszard Andrzejewski, znany powszechnie jako Peja - śpiewał swego czasu o ludziach ulicy. Nie wnikając specjalnie w to co dokładnie dla niego znaczy określenie "ludzie ulicy" postanowiłem nazwać siebie "biegaczem ulicy". O co w ogóle chodzi i skąd taki wstęp? A no już tłumaczę.
Otóż w związku ze zmianą miejsca zamieszkania, zmuszony byłem do ustalenia nowych tras biegowych. Mieszkając kilkaset metrów od nadmorskiego deptaka wybór nie wydaje się trudny. W końcu to właśnie tam można spotkać, tutaj zaryzykuję stwierdzenie - większość trójmiejskich biegaczy.
Pierwsze treningi na trasie Gdańsk - Sopot - Gdynia - Sopot - Gdańsk zaliczyłem już w ubiegłym tygodniu. I już wtedy wiedziałem, że coś jest nie tak. Biegając tą nadmorską alejką czułem się strasznie nieswojo - wręcz źle. Leciałem przed siebie i gapiłem się w kolejne, ponumerowane - rzecz jasna, wejścia na plażę. To było męczące - strasznie męczące. Takie szuranie to istne wyzwanie dla mojej głowy.
Wszystko zmieniło się kiedy postanowiłem nieco zmodyfikować trasę. Otóż w jedną stronę lecę sobie bez zmian - przy morzu. Natomiast w drugą stronę biegnę miastem, chodnikiem, wzdłuż ulicy. Dopiero tam odżywam, czuję się o niebo lepiej. Co ważne - nie mam po drodze żadnych przejść dla pieszych z sygnalizacją świetlną, dzięki czemu nie muszę robić przymusowych przerw.
Oczywiście bieganie poza miastem, w samotności, odkrywanie kolejnych, nieznanych mi miejscowości to zupełnie inna historia. Jednak mając do wyboru zatłoczony nadmorski deptak i te nieszczęsne, numerowane wejścia na plażę, a z drugiej strony miejski chodnik umieszczony zaraz przy ulicy zdecydowanie wybieram to drugie. Taki już ze mnie - biegacz ulicy :)
A po bieganiu - LODY! :) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz