Wczoraj do mnie wrócił - Mój Gremlin! |
Pamiętam, że jak zaczynałem biegać i czytałem o "aktywnym wypoczynku" to nie mogłem w to uwierzyć. No bo co to za odpoczynek skoro mam coś robić, mam biegać, zamiast po prostu poleżeć na kanapie. Odpoczynek to odpoczynek - zero aktywności. Tak uważałem.
Jednak teraz, po 792 dniach od początku mojej biegowej przygody, nieco zmieniłem zdanie odnośnie tego wypoczynku. Nie mówię, że od czasu do czasu nie lubię po prostu zostać w domu, wypiąć się na swoje biegowe sandały i spędzić czas z Narzeczoną, bądź po prostu zająć się czymś innym, niezwiązanym z bieganiem. Aczkolwiek ostatnimi czasy lubię po mocnym treningu, zawodach wyjść następnego dnia i poszurać spokojnie nogami. Bez ścigania się z czasem, sobą czy innymi. Ot tak po prostu dotlenić płuca. Nie inaczej było we wtorek.
Mimo iż poniedziałkową "50" skończyłem w naprawdę niezłej formie to jednak następnego dnia czułem pokonany dystans. Skurcze? Nie. Ból? Nic z tych rzeczy. To było raczej zmęczenie.
Postanowiłem, że tego dnia przebiegnę się nadmorskimi alejkami do Sopotu i z powrotem. Jak zaplanowałem taki zrobiłem. Jednak nie było to takie łatwe. Mięśnie, ścięgna - wszystko było jakieś pospinane, sztywne. Tym razem zacząłem od tempa 5:42/km, a 8. tysiączek zajął mi ponoć (tak przynajmniej twierdzi ednomondo) aż 5 minut i 46 sekund!
W końcówce jednak samoczynnie przyspieszyłem. Co ciekawe od momentu podkręcenia tempa nic mnie nie pobolewało.
Łącznie tego dnia pokonałem 14 kilometrów i 130 metrów, co zajęło mi 1 godzinę 14 minut oraz 36 sekund. W poniedziałek podjąłem też wyzwanie - zero słodyczy i śmieciowego żarcia do 11. listopada. Taki mały "odwyk" dobrze mi zrobi, choć łatwo nie będzie. Ale taki już los łasuchów :) Także jakby ktoś mnie zobaczył schowanego gdzieś w kącie z drożdżówkę - z czystym sumieniem może (a wręcz powinien) mi ją odebrać ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz