Na skróty

6 października 2013

Wszystko wraca do normy, czyli plany swoje, a ja swoje

Wyjątkowa kawa dla wyjątkowej kobiety!
   Niedziela, a więc wiadomo - długie wybieganie. Tylko jak ma wyglądać długie wybieganie, kiedy przed tygodniem biegło się w maratonie. Mało tego - powinienem raczej powiedzieć - kiedy przed tygodniem biegło się bieg życia. W dodatku mimo iż ukończyło się go w zadowalającym czasie to jednak bądź co bądź w dość kiepskim stanie fizycznym.
   Przed takim dylematem stanąłem dzisiaj rano. Jedyne co wiedziałem to to, że muszę przebiec minimum 20 kilometrów. Taki założyłem sobie pułap, aby w ogóle móc nazwać bieg długim wybieganiem.
   Długo zastanawiałem się gdzie mam pobiec. Jezioro Wielochowskie? Trochę za mało kilometrów. Łaniewo? Nie mam za bardzo ochoty na samotny bieg szczerym polem. Jezioro Symsar? Chyba najlepsza opcja, choć do końca przekonany nie byłem.

   Zanim przyodziałem strój biegacza postanowiłem zabawić się w baristę. Poranna kawa dla dwóch najbliższych mi kobiet, aby nie miały mi mocno za złe, że je zostawiam, i można ruszać.
   Telefon - start - ruszam. Tak jak na kilku ostatnich treningach - żadnej kontroli nad tempem. Ze stopą już naprawdę dobrze. Gorzej sprawa wygląda z mięśniami/ścięgnami w prawej nodze. Wszystko jest napięte, ponaciągane, obolałe. Mam nadzieję, że niedługo ta nieszczęsna kończyna dojdzie do siebie. Jednak póki co trochę mi dokucza.
Zapiekana pierś faszerowana szpinakiem i żurawiną -
- od wczoraj moje ulubione danie :)
   Pierwsze kilometry bardzo spokojnie. Po zgraniu treningu okazało się, że zacząłem od tempa 5:15/km, by dopiero na 3. odcinku złamać 300 sekund (4:59/km).
   Prawdę mówiąc to w ogóle nie miałbym o czym dzisiaj pisać gdyby nie fakt, że na 7. kilometrze spotkałem znajomego biegacza. W związku z tym, że miał lekkie rozbieganie, postanowiłem że się podłączę. Fajnie było trochę pogadać podczas biegu. Tym bardziej, że te niedzielne wybiegania są ku temu świetną okazją.
   Marcin miał przewidziane w trakcie biegu 5 przebieżek po 200 metrów, więc z chęcią również zrobiłem takie rytmy na "odświeżenie". Kurczę nawet nie wiecie jak fajnie było poczuć chociaż na chwilę nieco większą prędkość.
   W związku z tym, że z Marcinem wróciłem z owego 7. kilometra z powrotem, niemalże, pod dom, musiałem gdzieś "dobić" brakujące kilometry. No cóż wybrałem bieg w kierunku Wielochowa. Doleciałem niemalże nad jezioro, wróciłem i zatrzymałem czas pod sklepem. Musiałem jeszcze kupić pieczywo na śniadanie. Trochę się zmartwiłem kiedy zobaczyłem, że mam pokonane zaledwie 19 tysiączków. Jednak jak się okazało - niepotrzebnie. Aby znaleźć grahamkę w niedzielę o godzinie 10:30 w Lidzbarku musiałem zdrowo się nabiegać. 
   Ostatecznie zameldowałem się pod domem po 1 godzinie i 46 minutach, podczas których pokonałem 21 kilometrów i 430 metrów. A więc tydzień temu był maraton, a dzisiaj zaliczyłem połówkę do kompletu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz