... i nie wróci więcej" - śpiewała Maryla. A jednak! U mnie wróciło. Ponownie jestem w Niemczech i po raz kolejny to właśnie tutaj będę przygotowywał się do jesiennego maratonu. Mało tego - ten również zamierzam pokonać w stolicy. Oczywiście jest też kilka różnic. Bowiem przed rokiem chciałem ukończyć 34. Maraton Warszawski i zostać maratończykiem. Tymczasem obecnie nie zadowoli mnie w pełni nawet złamanie 3 godzin podczas 40. Berlin Marathon. Postawiłem sobie za cel uzyskanie średniego tempa <4:00/km. I jeżeli chcę mieć choćby cień złudzeń, że uda mi się wykonać plan, muszę włożyć sporo wysiłku podczas "zagrabanicznych" treningów.
Na razie napełniam go jedynie kawą ;) |
A te zacząłem już we wtorek. Na początek poleciałem sobie 20 kilometrów trasą, na której przed rokiem realizowałem niedzielną wycieczkę biegową. Wówczas pokonując ją w średnim tempie 5:10/km napisałem: "Meeeega przyjemny trening mimo, że tempo było dosyć intensywne. Ale
jednak pogoda, nastawienie no i towarzystwo Mojej Pati zrobiły swoje :)
Jeszcze tak przyjemnego treningu nie miałem :) No i na zakończenie
wiśniowe ciasto + Cornetto King Size... już nie mogę się doczekać
przyszłego tygodnia :)))" A teraz wcale przyjemnie nie było. Chociaż biegłem tempem 4:33/km to wydawało mi się, że ledwo powłóczę nogami. W dodatku wszystko mnie bolało. Odezwała się zmora początków biegania - pośladek. Jakby tego było mało poczułem ból piszczeli, a na sam koniec wrócił koszmar z Maratonu Warszawskiego i problemy z prawą nogą. Jednak postanowiłem, że muszę dać sobie trochę czasu na adaptację. W końcu musiałem przełożyć treningi na 5:30, pobudkę na 3:30. Do tego wszystkiego doszła jeszcze praca fizyczna i zmiana diety (zagraniczny wyjazd = zagraniczne produkty, niby to samo, a jednak inne).
Nieco lepiej było już dzień później. Obudziłem się już około 2, ale uznałem że nie ma sensu jeszcze się zrywać. Dłuższy sen to dłuższa regeneracja, a ta może okazać się kluczowa w nadchodzącym okresie.
Zapasy już zrobione! |
Ostatecznie poderwałem się około 3:30 i niemalże z miejsca wystrzeliłem do kuchni przyrządzać owsiankę, po drodze zahaczając o toaletę. Kawa z pokala od Franziskanera - smakuje identycznie jak podczas ostatniego mojego pobytu tutaj - rewelacyjnie!
Na trening wyszedłem około 5:30. Tym razem jednak zmieniłem całkowicie trasę. Zamiast lecieć za miasto wybrałem bieg wzdłuż głównej arterii. Z Bad Bentheim poleciałem w kierunku Wuppertal mijając po drodze Gildehaus. To co mi się podoba za naszą zachodnią granicą to te ich chodniki i ścieżki rowerowe. Dzięki nim mam możliwość latania praktycznie wszędzie bez konieczności wbiegania na ulicę i to po równym asfalcie. Nie mogę się doczekać kiedy nasi drogowcy i politycy wezmą przykład z niemieckich kolegów w tym aspekcie.
Dzisiaj biegło się już o wiele lepiej. Naprawdę czułem moc i radość. Mimo, że to jeszcze nie ta biegowa euforia, to było o niebo lepiej niż 24 godziny wcześniej. Może to te tęczowe eNBeki tak niosły ;) Bo naprawdę mnie coś niosło. Pokonałem 19 kilometrów i 202 metry w czasie 1:25:26. A więc każdy kilometr zajmował mi średnio 4 minuty i 27 sekund, przy średnim tętnie 138 bpm. Normalnie powiedziałbym, że to z powodu tego, że wszędzie wokół jest płasko. Jednak moja dzisiejsza trasa wcale taka płaska nie była. Różnica wysokości pomiędzy najwyższym i najniższym punktem na trasie rzędu 60 metrów daje nadzieję na to, że podczas tegorocznego zagranicznego "zgrupowania" nie ucierpi specjalnie moja siła biegowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz