Na skróty

7 lipca 2013

Nie taki diabeł straszny - XV Bieg o Kryształową Perłę Jeziora Narie

   Pierwotnie miałem dzisiaj zrobić normalny, spokojny trening. Tak po prostu, przy okazji soboty, zaliczyć kilka(naście/dziesiąt) kilometrów po Kaszubach. Jednak 24. czerwca na moim fanpage'u pojawił się następujący wpis:
"Obserwując twój blog sądze że uwielbiasz wyzwania :) i mam do zaproponowania dla Ciebie XV Bieg o Kryształową Perłę Jeziora Narie myślę że miło by było pobiec w twoim towarzystwie no i oczywiście twój osobisty fotograf Pati miała by pełne pole do popisu :D"

Autorem wpisu był Sebastian Orłowski, wtedy jeszcze zupełnie mi nieznany biegacz z Morąga (którego dzisiaj mieliśmy okazję poznać, podziękować za informację i którego serdecznie pozdrawiamy).
   Początkowo pomyślałem, że raczej nie uda mi się wycisnąć już nic z mojego budżetu, aby opłacić wpisowe. Jednak kiedy sprawdziłem jego wysokość, okazało się, że jestem w stanie pokryć je z miejsca. Opłata za start wynosiła bowiem 0 (słownie - ZERO) złotych.
   W dodatku dystans wynoszący 33 kilometry w okresie treningu do maratonu był jak najbardziej odpowiedni. No i profil trasy - pagórkowaty, wymagający, a więc w sam raz aby zaliczyć coś, co Jerzy Skarżyński określa jako "kross aktywny". Innymi słowy coraz więcej rzeczy przemawiało za tym, aby 6. lipca zjawić się w Kretowinach. 
   O biegu powiedziałem Patrycji i kiedy ona również wyraziła zainteresowanie kolejną biegową wyprawą, nie zostało mi nic innego jak umieścić swoje nazwisko na liście startowej. 
   I tak właśnie znalazłem się w sobotni poranek, około godziny 5:50, w samochodzie marki Honda, na drodze krajowej numer 7 prowadzącej do granicy ze Słowacją. Niemniej dane mi było pokonać nią jedynie fragment do Morąga, skąd skierowaliśmy się do malowniczo położonych Kretowin, nad Jezioro Narie.
   Na plaży, gdzie zlokalizowane było biuro zawodów pojawiliśmy się przed 8 rano. Organizatorzy jeszcze nie zaczęli wydawać numerów więc spokojnie skierowaliśmy się do pobliskiego sklepu i nabyliśmy przedbiegowy zestaw śniadaniowy tj. pieczywo, dżem, miód oraz wodę.
   Po posiłku odebraliśmy numer, a w związku z tym, że do startu wciąż mieliśmy ponad 1,5h, wybraliśmy się na spacer. Okolice Jeziora Narie są naprawdę fantastyczne. Tak bardzo nam się tam spodobało, że jeżeli będziemy mieli okazję, to chcielibyśmy wrócić tam w przyszłości nie tylko na bieg, ale również na urlop. Oboje jesteśmy zdania, że wcale nie trzeba wyjeżdżać za granicę, aby wypocząć, bo w Polsce również jest naprawdę pięknie, a i na pogodę ostatnio nie można narzekać.
   Na około godzinę przed startem wskoczyłem już w strój startowy. W związku z tym, że start traktowałem raczej treningowo, postanowiłem wypróbować żele, których do tej pory w ogóle nie stosowałem. Zastanawiałem się jedynie gdzie je mam trzymać podczas biegu. Należę do tej grupy biegaczy, którzy nie przepadają za dźwiganiem zbędnego balastu podczas biegu. Nawet czapka czy okulary potrafią mnie denerwować, a dzisiaj wyjątkowo miałem i jedno i drugie na sobie. W dodatku te żele... Jednak w ich przypadku przyszedł mi z pomocą organizator dostarczając pojemniki, do których mogliśmy wrzucić swoje odżywki, napoje, żele. Przed startem zostały one przetransportowane na odpowiednie punkty odżywcze dzięki czemu nie trzeba było targać tego wszystkiego ze sobą.
   Przed startem zdążyliśmy jeszcze wymienić kilka zdań z innymi biegaczami. Spotkaliśmy znajomych z Trójmiasta, Lidzbarka Warmińskiego, a także w końcu poznaliśmy osobiście osobę, dzięki której w ogóle znaleźliśmy się w Kretowinach, czyli Sebastiana Orłowskiego. Sporo ludzi startowało w tym miejscu po raz pierwszy, jednak Ci, którzy tutaj już biegali, opowiadali o strasznie trudnej trasie, o tym że bieg zaliczany jest do biegów górskich. Dowiedzieliśmy się, że w okolicach połowy trasy czeka na biegaczy niezwykle strome wzniesienie nazywane Zemstą Teściowej. Mało tego -  miało być ono poprzedzone mniej stromym, aczkolwiek dużo dłuższym podbiegiem. 
   Ponadto to, co najgorsze, miało się zacząć dopiero w drugiej części trasy, kiedy to zbiegało się z asfaltu na drogi gruntowe. Ci, którzy startowali tutaj w ubiegłych latach, mówili że po drugiej stronie jeziora jest prawdziwa Sahara - piasek, wzniesienia i żar lejący się z nieba, przed którym nie ma gdzie się schować. Muszę przyznać, że już samo to dość mocno mnie przestraszyło, a jeszcze jakby tego było mało, znajomy z Lidzbarka wspomniał, że 2 lata temu Marcin Powideł (z którym bez powodzenia rywalizowałem podczas IX Biegu Lidzbarskiego) nie ukończył biegu, a przed rokiem jeden z biegaczy dostał udaru na trasie.
   No ale skoro powiedziało się A to trzeba było powiedzieć B. Około 10 ustawiłem się na linii startu, w ostatniej chwili rezygnując z czapki i okularów. Słońce słońcem, ale jeżeli miałem cierpieć na trasie to wolałem nie wyładowywać złości na sprzęcie ;) Ustawiłem się nieco z boku, aczkolwiek bliżej przodu, gdzie od razu zauważyłem faworyta - Bartosza Mazerskiego ze Sztumu, którego miałem okazję poznać podczas pracy dla Adidasa i którego serdecznie pozdrawiam.
   Zanim wyruszyliśmy kilka zdań wypowiedział burmistrz Morąga, a także pomysłodawca biegu. No właśnie - pomysłodawca. Otóż bardzo ciekawa jest historia o tym jak w ogóle zrodził się pomysł na  Bieg o Kryształową Perłę Jeziora Narie. A więc z tego co nam powiedziano, kilkanaście lat temu pan Stachu Chomyn spędzając wakacje nad Jeziorem Narie posprzeczał się z żoną i żeby trochę się odstresować, wyszedł pobiegać. Tak się złożyło, że obiegł dookoła całe jezioro i stwierdził, że trasa jest na tyle fajna, że warto by było stworzyć na niej zawody biegowe. I tak właśnie rok później obyła się pierwsza edycja Biegu o Kryształową Perłę Jeziora Narie.
   A wracając do XV edycji - wystartowaliśmy dokładnie o 10:22. Czołówka wcale nie narzuciła zabójczego tempa. To dawało do myślenia. Skoro po pierwszym kilometrze, który poleciałem w 4:05, wciąż miałem kontakt wzrokowy z czołówką, to znaczy że nie tylko ja czułem respekt przed trasą.
   Tak jak to ma miejsce na większości biegów - pierwsze kilometry to szukanie odpowiedniego dla siebie miejsca. Wyprzedziło mnie kilka osób, z którymi mógłbym spokojnie powalczyć, ale nie o to dzisiaj chodziło. Przyjechałem do Kretowin z przyszłą żoną i zamierzałem wywalczyć dla niej piękną perłę, którą miało otrzymać pierwszych 250 biegaczek i biegaczy na mecie.
   Po mocnym pierwszym tysiączku nieco zwolniłem. Na 5. kilometrze odnotowałem czas 4:21, a kolejny odcinek poleciałem jeszcze 3 sekundy wolniej. Nie wynikało to z osłabienia, a raczej ze zdrowego rozsądku. Podczas każdego biegu mam w głowie zdanie: "Pierwszą połowę trasy przebiegnij z głową, drugą z sercem". Do tego biegu, kiedy owa druga część miała być o wiele trudniejsza, zdanie to pasowało jak ulał.
   Nie każdy jednak chyba potrafił zachować zimną głowę. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że po 3-4 kilometrach wyprzedzały mnie osoby, które były zlane potem, ledwo oddychały, ale brnęły do przodu walcząc niczym na ostatniej prostej. Ja również ostatnio pracuję nieco nad finiszem, ale na finisz 30-kilometrowy raczej nie zamierzam się porywać ;)
   Kiedy już nieco uspokoiło się na trasie, zakończył się okres większych przetasowań, znajdowałem się w 3. dziesiątce. Szybko dostrzegłem, że biegnę w podobnym tempie jak inny biegacz - Maciek Milewski z Legionowa. W związku z tym, że lecieliśmy koło siebie przez około 6-7 kilometrów, około 12. tysiączka postanowiłem zagadać. Dowiedziałem się, że to jego 5. już bieg w Kretowinach, do których przyjeżdża od wielu lat na wakacje. On również ostrzegł mnie przed drugą stroną jeziora. Mówił, że to dopiero tam rozpoczyna się prawdziwa walka.
   Ja jednak byłem jeszcze ciekawy tej "Zemsty teściowej". Tak mi ją opisano, tak mnie nastraszono, że... nie zorientowałem się kiedy dokładnie ją pokonałem. Czekałem na nią i czekałem, przygotowałem się na wzniesienia niczym te, które pokonywałem w Szymbarku, a tymczasem w pewnym momencie odbiliśmy w lewo, a kawałek dalej wbiegliśmy już na drogi gruntowe. A więc te "straszne", to zapewne jedno ze wzniesień, które minęliśmy. Może, żebym biegł na granicy swoich możliwości, walczył z czasem, innymi słowy po prostu rywalizował, bardziej odczułbym te górki, ale podczas mocnego, biegu bądź co bądź treningowego, udało mi się uniknąć cierpienia.
   Na "szutrach" doszliśmy pierwszych uczestników zawodów nordic walking. Wyprzedzanie ich również stanowiło dodatkowe utrudnienie, aczkolwiek chciałbym w tym miejscu podziękować wszystkim "kijkarzom", którzy w większości zachowywali się bardzo w porządku i przepuszczali biegaczy. Maciek opowiadał, że przed rokiem właśnie na piachu udało mu się przeskoczyć kilkanaście albo jeszcze więcej pozycji i wskoczyć do pierwszej 6. Niemniej przed rokiem było tutaj ponad 30 stopni w cieniu, a dzisiaj temperatura oscylowała w graniach 20-24 stopni. Prawdę mówiąc było dość przyjemnie.
   Bieg treningowy ma to do siebie, że niezależnie od profilu trasy oraz warunków można, zmuszając organizm do mniejszego bądź większego wysiłku, utrzymywać stałe tempo, co jest dość trudne jeżeli biegnie się "na maksa". Wbiegając na piasek zostaliśmy poinformowani, że przed nami jest 26 biegaczy. Pierwszych dogoniliśmy zaraz na początku. Systematycznie zaczęliśmy piąć się w górę.
   Kiedy jednak Gremlin poinformował mnie, że 20. kilometr polecieliśmy w 4:04 powiedziałem Maćkowi, że ja zwalniam, bo niespecjalnie zależy mi na miejscu czy czasie, a bieg w tempie niemalże maratońskim nie bardzo mnie tego dnia interesował. Mój nowo poznany kolega zwolnił jednak razem ze mną.
   Około 23-24. kilometra miałem lekki kryzys. Na moment, po kolejnym podbiegu, straciłem chęć do dalszego biegu. Na szczęście po chwili wszystko wróciło do normy. Maciek powiedział, że ostatnie 4-5 kilometrów będziemy pokonywać już na asfalcie i jedynym trudnym miejscem będzie podbieg na wiadukt kolejowy. Zanim jednak wybiegliśmy z "szutrów" rozdzieliliśmy się. Czując, że koniec biegu coraz bliżej, mimochodem zacząłem przyspieszać. Na 29. kilometrze po raz pierwszy tego dnia złamałem 4:00/km. Następny kilometr był jeszcze szybszy. Nieco zwolniłem na 31. tysiączku, jednak ostatni (wg mojego Gremlina), 32. odcinek poleciałem w 3:38. W samej końcówce zdecydowałem się jeszcze powalczyć o wyższą pozycję. Wbiegając na plażę zbliżyłem się do będącego przede mną biegacza na tyle, aby spróbować go wyprzedzić. Postawiłem wszystko na jedną kartę, udało się, ale... wciąż nie widziałem mety. Pomyślałem sobie - "Panie Sawicz, popełniłeś chyba faux pas". Na szczęście udało się utrzymać pozycję do końca.
   Na mecie zameldowałem się po 2 godzinach 15 minutach i 29 sekundach od startu. Zająłem 16. miejsce i co najważniejsze - wywalczyłem słynną Kryształową Perłę dla Pati, która jak zawsze nagrodziła mnie buziakiem na mecie.
   Po biegu organizatorzy zagwarantowali wszystkim biegaczom, poza wodą, również... arbuzy! Jeżeli zaś chodzi o odświeżenie to zamiast standardowego prysznica mieliśmy do dyspozycji... jezioro. I tak właśnie zaliczyłem pierwszą kąpiel w jeziorze w tym roku :)
   Ponadto poznałem również brata Szymona - Tomka, który zajął 3. miejsce wśród morążan. Zanim udaliśmy się na dekorację zjedliśmy obiad w pobliskiej "jadłodajni". A sama dekoracja? Cóż - dla mnie bomba. Było szybko, sprawnie, bez zbędnego przeciągania. Wszystko, łącznie z losowaniem nagród, zajęło raptem 30 minut.
   To był naprawdę fantastyczny dzień! Pan Stachu pokazał, że jeżeli się bardzo chce, to można zorganizować naprawdę fantastyczną imprezę i to darmową imprezę. Niemniej, nawet gdyby pobierane było wpisowe i tak warto wziąć udział w tym biegu. Nie dla czasów, nie dla miejsc, medali czy pucharów, ale po to aby przeżyć świetną przygodę, stać się częścią tego biegowego święta. Mam nadzieję - do zobaczenia za rok!








  

3 komentarze:

  1. Super relacja! Zaglądam tu sporadycznie, a tu niespodzianka - "wspólny" start w takim fajnym biegu! Plus podziękowania dla Pati za zdjęcia - rzadko załapuję się fotki z mety, bo fotografom nie starcza cierpliwości :)
    Ale perła zdobyta!
    A bieg - rzeczywiście, jedyny w swoim rodzaju - rzadkie połączenie takiego dystansu z urozmaiconym terenem.
    Jak czas pozwoli, za rok pewnie też wystartuję - arbuzy smakują tu wyjątkowo świetnie!
    Marcin, nr 472

    OdpowiedzUsuń
  2. swietny opis! moze i ja sie zalapie w tym roku :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę polecam ten bieg! Nie dość, że perłę dostaje się na mecie to jeszcze sam bieg jest istną perełką na biegowej mapie Polski!

      Usuń