Niedziela, godzina 5:00. Tym razem nie obyło się bez budzika. Całe szczęście, że Patrycja przewidziała możliwe kłopoty ze wstawaniem i go nastawiła. Ale jakby mogło być inaczej skoro po półmaratonie na Wyspie Sobieszewskiej czekała nas wyprowadzka, przez co w łóżku wylądowaliśmy dopiero po północy.
Pięć godzin snu plus treningowa połówka, która de facto wyszła nieco mniej treningowo niż zakładałem sprawiło, że w niedzielny poranek, mówiąc delikatnie, brakowało mi świeżości. A przecież miałem pobiec kolejny półmaraton. Mało tego - zamierzałem pokonać go w takim tempie w jakim zamierzam walczyć we wrześniu w Berlinie, a więc 4:00/km. Ci co biegają na pewno wiedzą, że półmaraton w tempie maratońskim to nie jest łatwa, prosta i przyjemna sprawa, dlatego dopuszczałem do siebie taką myśl, że tego dnia może mi się po prostu nie udać zrealizować założeń.
Niemniej skonsumowałem owsiankę, spakowałem torbę, nie zapominając tym razem o Gremlinie i byłem gotowy do drogi. Chciałem jeszcze przed wyjazdem przygotować kawę w termosie dla Ukochanej, ale skończyło to się spalonym mlekiem i usyfioną kuchenką. Pomyślałem sobie, że skoro jest powiedzenie "miłe złego początki" to może już czas na stworzenie nowego - "złe miłego początki".
Około 6:30 siedzieliśmy już w samochodzie. Na Karczemkach zgarneliśmy jeszcze dwóch znajomych biegaczy - Andrzeja i Łukasza. I w takim oto, 4-osobowym składzie, punktualnie o 7 rano w deszczowy, niedzielny poranek wjechaliśmy na obwodnicę Trójmiasta i skierowaliśmy się na północ!
Przez moment utrzymywałem jego tempo :) |
Do Czymanowa, gdzie poza startem i metą mieściło się jeszcze biuro zawodów dotarliśmy chwilę po 8. Byliśmy chyba jednymi z pierwszych tego dnia zawodników, którzy odbierali pakiety. A sam odbiór trzeba zaznaczyć, że przebiegał bardzo sprawnie i szybko, mimo że część osób, jak chociażby Łukasz, dokonywało dopiero opłaty. No i pakiet - przyznam szczerze byłem nim bardzo pozytywnie zaskoczony. Poza tym co być w nim musiało, czyli numerem, agrafkami i chipem, organizatorzy dorzucili jeszcze okolicznościową koszulkę, butelkę wody oraz... podwójne wejściówki na lokalną pływalnię, wieżę widokową czy do muzeum. Nie wiem co inni sądzą o tym pomyśle, ale dla mnie rewelacja! Jednak prawdziwym hitem pakietu startowego były... sardynki w oleju. Kilka pakietów startowych podczas swojej krótkiej przygody biegowej już odebrałem, ale jeszcze chyba nigdy nic mnie w nich tak nie zaskoczyło :)
Jednak sardynki w ramach posiłku przed biegiem raczej odpadały, dlatego udaliśmy się do lokalnego sklepu po coś bardziej adekwatnego. Ja postawiłem na sprawdzony już wielokrotnie zestaw - bułka + dżem, chłopaki zaś zamiast dżemu wybrali kabanosy. Tutaj jednak wszystkich przyćmiła Pati, która postawiła na... piwo cedrowe o smaku owoców leśnych prosto z Estonii :)
Około 9 byliśmy ponownie w okolicach mety, gdzie pojawił się już konferansjer. Przedstawił on pokrótce co ciekawsze sylwetki z listy startowej. Powiem tak - jeżeli przed biegiem ktoś z nas łudził się jeszcze, że może choćby w swojej kategorii będzie w stanie powalczyć o dobre miejsce to po usłyszeniu z kim przyjdzie nam rywalizować wszelkie nadzieje czy wątpliwości uleciały. Poza zawodnikami z Ukrainy czy Białorusi, na liście startowej znalazł się jeden 19-letni Kenijczyk, a także kilku naprawdę świetnych biegaczy z Polski, jak chociażby Marcin Chabowski, Damian Kabat czy Piotr Suchenia.
Jednak z mojej perspektywy to i dobrze, że bieg był tak mocno obsadzony. Mogłem się skupić tylko i wyłącznie na swoich założeniach. O 8:50 przemaszerowaliśmy wszyscy z mety na miejsce startu, a chwilę po 9 rozpoczął się I Półmaraton Żarnowiecki!
W związku z tym, że biegliśmy ulicą i było dość szeroko, a liczba zawodników nie przekraczała 200 nie trzeba było tracić sił na przepychanie się. W miarę szybko i sprawnie znalazłem dla siebie miejsce i od tego momentu mogłem skupić się tylko i wyłącznie na biegu. Pierwszy kilometr zajął mi wg Gremlina 3 minuty i 58 sekund. Aczkolwiek przyznam szczerze, że podczas tych zawodów postanowiłem po raz pierwszy w życiu zdać się na organizatorów i ich oznaczenia trasy. A te były naprawdę na najwyższym poziomie - przy drodze stały, co kilometr, tabliczki, a na asfalcie wymalowane były kreski oraz poszczególne kilometry.
Trasa mimo, że nie była idealnie płaska, bo co chwilę musieliśmy mierzyć się z jakimś podbiegiem bądź zbiegiem, tak naprawdę była świetna. Bo co to za górki skoro różnica między najniższym i najwyższym punktem na trasie nie przekraczała 25 metrów.
Jedynie wiejący od jeziora wiatr dawał się nieco we znaki. Na to jednak już organizatorzy wpływu nie mieli. Początkowo trzymałem się grupy, w której biegły dwie Ukraińskie biegaczki walczące o zwycięstwo oraz kilku biegaczy. Jednak tego dnia za wszelką cenę chciałem trzymać się założeń, a ich tempo (ok. 3:57/km) było za szybkie. Odpuściłem i wybrałem samotny bieg. Po biegu rozmawiałem z kolegą, który biegł w tej grupie i okazało się, że około 10. kilometra biegaczki zza wschodniej granicy postanowiły zrobić sobie test wytrzymałości i podkręciły tempo do <3:50/km. Oczywiście nie trwało to zbyt długo, ale jednak wystarczyło, aby jednak z nich odpadła z walki.
A ja konsekwentnie trzymałem się założeń. Pierwszą dychę pokonałem w 39 minut i 53 sekundy, a więc niemalże dokładnie tak jak zaplanowałem. W tym momencie byłem na 19. pozycji. Jako ciekawostkę dodam, że prowadzący Kenijczyk osiągnął ten punkt kontrolny równo 10 minut przede mną!
Podczas tego biegu tylko najtrudniejszy dla mnie był 3-kilometrowy odcinek między 11. a 14. kilometrem kiedy to najpierw biegliśmy po betonowych płytach, a następnie pojawił się fragment drogi gruntowej, aczkolwiek utwardzonej.
Będąc 5 kilometrów przed metą zauważyłem, że jeden z biegaczy znajdujących się przede mną wyraźnie zwolnił. I to chyba ktoś z czołówki, gdyż nie był to nikt z grupy, która biegła przez niemalże cały bieg przede mną. Okazało się, że owym biegaczem był mój kolega Łukasz, któremu odnowiła się kontuzja kolana.
Do mety było coraz bliżej, a ja wciąż utrzymywałem zakładane tempo ok. 4:00/km. Coś niesamowitego - mimo wczorajszego biegu, mimo niewyspania biegłem dokładnie tak jak sobie założyłem! W samej końcówce, na ostatnim kilometrze wyprzedziłem jedną z Ukrainek. Widać niezbyt opłaciła jej się walka w okolicach połowy dystansu.
Do mety było coraz bliżej, a ja wciąż utrzymywałem zakładane tempo ok. 4:00/km. Coś niesamowitego - mimo wczorajszego biegu, mimo niewyspania biegłem dokładnie tak jak sobie założyłem! W samej końcówce, na ostatnim kilometrze wyprzedziłem jedną z Ukrainek. Widać niezbyt opłaciła jej się walka w okolicach połowy dystansu.
Ostatecznie na mecie zameldowałem się na 17. pozycji z czasem brutto 1:24:15. Podaję wyjątkowo czas brutto, gdyż nie było pomiaru czasu netto, a ja... zapomniałem zatrzymać Gremlina :) Jednak to co mnie najbardziej cieszy to przede wszystkim fakt, że udało mi się od początku do końca kontrolować tempo biegu oraz bądź co bądź dość niskie tętno. Zmusiłem bowiem swoje serducho do średnio 165 uderzeń na minutę, a jedynie podczas ostatnich 3 kilometrów przekroczyłem granicę 170 bpm.
No i po raz kolejny po biegu otrzymałem nagrodę i to nagrodę główną - całusa od Narzeczonej! Warto było dla tej chwili obiec te jezioro :)
Chciałbym jeszcze w tym miejscu podkreślić to na co zwróciła uwagę szczególnie Patrycja, która de facto musiało trochę się na nas naczekać - otóż przy mecie zlokalizowane było całe mnóstwo atrakcji dla dzieci oraz dla dorosłych. Występy na scenie, stragany, punkty gastronomiczne, dmuchane zamki, trampoliny - dzięki temu wyjazd na półmaraton był atrakcją nie tylko dla biegaczy, ale dla całych rodzin. A ja na koniec jeszcze nie mogę nie wspomnieć o pysznej, wojskowej grochówce, którą tak bardzo wychwalał wczoraj Marcin Chabowski.
Organizatorzy zawiesili sobie naprawdę wysoko poprzeczkę przed kolejnymi edycjami biegu. Mam jednak nadzieję, że uda się utrzymać ten poziom. Trzymam kciuki i za rok postaram się ponownie przyjechać nad Jezioro Żarnowieckie. Tym razem już nie z Narzeczoną, a z Żoną :)
Zazdroszczę Ci, bo mieszkam w biegowej "czarnej dziurze" gdzie nie dzieje się nic- żadnych biegów, półmaratonów itp. Jedyny bieg w moim mieście to taki na 8km w październiku, w którym pewnie wystartuję. 24 sierpnia odbędzie się II Półmaraton w Krasnymstawie przy okazji święta piwa- Chmielaków.I to pod ten bieg się ostro przygotowuję ;) Serdecznie zapraszam!!
OdpowiedzUsuńJest bardzo dużo imprez, które mają słabą reklamę dlatego warto dokładnie poszperać po stronach okolicznych gmin. Na pewno w promieniu 50-60 kilometrów znajdzie się kilka imprez biegowych.
UsuńMożna też odłożyć trochę pieniędzy i wybrać się raz na jakiś czas gdzieś w Polskę na zawody - choćby do nas na Pomorze :)
Powodzenia w półmaratonie :) Wystartować jednak nie będę mógł, gdyż do kraju wracam dopiero we wrześniu, a to już będzie okres bezpośrednio przed Berlin Marathon :)