Śnieg stopniał, płasko i prosto jest ciągle :) |
Od czasu wyjazdu już niedługo miną dwa tygodnie. Czas goni jak szalony. Ostatni weekend był dla mnie dość wyjątkowy, bowiem od czasu startu w Krakowie (28.04), w każdy kolejny weekend zaliczałem chociaż jedne zawody. I tak od tego czasu przebiegłem 4 półmaratony, 2 dychy, 3 piątki i kilka biegów na innych dystansach. Intensywnie, być może nawet zbyt intensywnie. Dlatego teraz cieszę się każdym weekendem, kiedy mogę wyjść jedynie spokojnie potruchtać. W niedzielę planuję dłuższe wybieganie i Pati już zapowiedziała, że wybiera się na nie ze mną. Zapowiada się naprawdę świetnie.
Jednak przed weekendem, po dwóch treningach, latałem jeszcze w czwartek. Ogólnie organizm powoli zaczyna się przyzwyczajać do tych wszystkich nowości. Ze wstawaniem, choć na razie jeszcze robię to na budzik, nie ma żadnych problemów. Jeden sygnał i już stoję na baczność - nie uznaję żadnych drzemek. I mimo, że skróciła mi się nieco faza snu to... przestałem się budzić w nocy. Kładę się, zasypiam i wstaję dopiero na owsiankę.
W czwartek byłem jedynym przedstawicielem rodu, który wybrał się na trening. Zarówno tato jak i Mała stwierdzili, że wolą biegać w piątek, kiedy to z kolei ja mam wolne :)
Muszę przyznać, że już na pierwszych kilkuset metrach uświadomiłem sobie, że nie mam tej świeżości, która tak mnie niosła we wtorek. Jednak nie było źle. Zacząłem od 4:47, by już kolejny odcinek polecieć w 4:33.
Co do trasy, to ostatnio nie kombinuję - podoba mi się "westenbergowska 19'stka" i póki co nie zamierzam jej zmieniać. Pierwsza część prowadzi głównie z górki, więc mam możliwość wskoczenia na właściwe obroty i nabranie prędkości. Około 9. kilometra trasa się "wypłaszcza", serce musi nieco przyspieszyć po spokojnym początku. Natomiast od 12. tysiączka zaczynam "wspinaczkę". Może nie są to jakieś wielkie góry, ale różnica wysokości między najwyższym i najniższym punktem trasy wynosząca ok. 56 metrów daje mi poczucie pewności, że nie zaniedbuję siły biegowej.
Czyżby w sobotę znowu było "Śniadanie Mistrzów"...? |
Wczoraj po raz kolejny w końcówce treningu zaleciałem do piekarni. Co ciekawe niewiele się tam zmieniło od zimy i dalej tylko jedna ekspedientka rozmawia po angielsku, a pracuje ich tam z 5. Chyba niewielu biegaczy tam zagląda, bowiem owa Pani ciągle mnie pamięta.
Czwartkowy trening zajął mi 1 godzinę 27 minut i 40 sekund, a więc niezbyt długo. A to wszystko nawet pomimo faktu, że nieco wydłużyłem bieg, bowiem pokonałem w sumie dystans 19 kilometrów i 570 metrów. Powód? Mocniejszy finisz. Chciałem trochę się "odmulić" i ostatnie 2 kilometry pokonałem nieco szybciej - ok. 4:00/km. Tym razem średnie tempo wyniosło 4:29/km przy średnim tętnie 135 uderzeń na minutę.
Wspomnę jeszcze, że po powrocie do Glide'ów odpuściła mi kostka. Odezwał się za to pośladek i kolano. Tak więc w sobotę znowu raczej wskoczę w "tęczówki" od New Balance. Skacze mi też nieco waga. Po ostatnich startach nieco sobie pofolgowałem...
Zacząłem od 4:47, by już kolejny odcinek polecieć w 3:33.
OdpowiedzUsuńPowinno być 4:33. ;)
Poprawione :) Czyli jednak ktoś czyta co napisałem :)
Usuń