Na skróty

15 lipca 2013

Wydłużmy dobę o 12 godzin!

Nawet na stacji można zjeść dość pożywne śniadanie ;)
   Pobudka między 3, a 4 rano, owsianka z kawą na śniadanie i po godzinie 5 wychodzimy z domu. Powrót? Około godziny 19. Kolacja, kąpiel i do łóżka. Tak w skrócie można opisać moją pierwszą niedzielę na obcej ziemi.
   Już w sobotę dowiedziałem się, że plan na wolną niedzielę trzeba będzie przełożyć co najmniej o 7 dni. Bowiem w tą niedzielę mieliśmy zameldować się w pracy. Aczkolwiek zamiast w Oldenzaal mieliśmy się stawić w Hengelo, a więc w miejscowości położonej o około 10 kilometrów dalej. No właśnie - moje styki mózgowe szybko zaczęły przetwarzać informacje - niedziela, trening, praca, długie wybieganie, Hengelo. Eureka! Po raz kolejny biegnę do pracy!

   Tak jak wspomniałem wcześniej dałem sobie aż 3 i pół godziny czasu na trening i wybiegłem około godziny 5:30. Planowałem przebiec około 30 kilometrów, a bieg zakończyć na stacji, gdzie mógłbym coś zjeść. Dlaczego na stacji, a nie w sklepie? Dlatego, że w Holandii w niedzielę panuje zakaz handlu i otwarte są jedynie stacje benzynowe. Co ciekawe, w odróżnieniu od Niemców, Holendrzy zamykają również piekarnie. Nie ma więc szans na ciepłą, słodką nagrodę po długim biegu.
   Jeżeli zaś chodzi o sam bieg, to tym razem zabrałem ze sobą telefon. Miałem bowiem pewne obawy w związku z bólem nogi, który pojawił się dzień wcześniej. Profilaktycznie wskoczyłem też w Adidasy, a także wciągnąłem na siebie kompresję - zarówno na uda jak i łydki.
   Zacząłem w dość mocnym tempie - 4:42/km. Kostka? Boli, ale nie jest najgorzej. Trochę zacząłem kombinować z ustawieniem stopy. Jednak szybko to porzuciłem mając w pamięci ubiegłoroczne, zimowe treningi i kontuzję kolana.
   Prawdę mówiąc, to udawało mi się w ogóle nie myśleć o problemach z kostką. Po prostu leciałem swoje. Wiedziałem, że najtrudniejsze będzie pierwszych 20 kilometrów, które dzieliły mnie od Oldenzaal. Leciałem bowiem identyczną trasą jak przed 24 godzinami. Natomiast odcinek Oldenzaal - Hengelo pokonywałem jedynie raz. A było to po zimowych zawodach.
   Około 11. kilometra nieco jakbym osłabł. Spadek motywacji? Zniechęcenie? Brak sił? Problemy z mięśniami? Chyba jednak głowa. Mały kryzys szybko minął i po chwili znowu już leciałem w swoim tempie.
Wczoraj doszły!!! Już czekam na wtorkowy trening!
   Trening planowałem zakończyć na wlocie do Hengelo, na małej stacji. Jednak kiedy do niej doleciałem okazało się, że stacja i owszem jest czynna 24/7, ale sklep w niedzielę jest zamknięty! Co więc począć? Wiedziałem, że kawałek przed zjazdem na Hengelo jest zjazd na inną stację - duże Texaco. Teoretycznie dostać się na nią można jedynie z autostrady. Jednak słowo "teoretycznie" jest tutaj kluczowe. Skok przez rów, slalom między drzewami, bieg przez kukurydzę, przedzieranie się przez maliny, skok przez ogrodzenie z drutu kolczastego, ponownie maliny i voilà - jestem na stacji!
   W sumie pokonałem 29 kilometrów i 179 metrów w czasie 2:13:55. Przełożyło to się na średnie tempo 4:35/km i średnie tętno 136 bpm. Mógłbym "dobić" do równych 30 kilometrów, miejsca było sporo, czasu jeszcze więcej, ale prawdę mówiąc to naprawdę mi się nie chciało. Czekał mnie cały dzień pracy w ogródku. Wolałem więc zachować siły na później.
   Chciałbym jeszcze po raz kolejny podkreślić jakim to jestem szczęściarzem, że mam u boku taką kochaną kobietę jak Pati. Pomyślała ona bowiem o wszystkim. Kiedy zajechali po mnie, w drodze do pracy, miałem spakowane nie tylko ubranie na zmianę, ale również przygotowane jedzenie na cały dzień! I jak jej nie kochać? Dziękuję Skarbie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz