Już w trakcie drugiej części dzisiejszego treningu obiecałem sobie, że nazwę tego posta dokładnie tak. Niby to tylko przebieżki, a w trakcie ich wykonywania byłem bardziej wkurzony, że "muszę" je robić niż podczas interwałów. Trochę chyba było w tym mojej winy... Może nawet nie trochę...
Na środę miałem zaplanowany nieco krótszy spokojny bieg oraz sesję rytmową. Wszystko dokładnie tak jak przed tygodniem. Identyczne dystanse, trasy oraz zakładane tempa.
Obudziłem się dzisiaj chwilę przed budzikiem. Była godzina... 3:30. Kwadrans drzemki? Raczej nie w moim przypadku. Pomyślałem, że będę miał więcej czasu na delektowanie się owsianą. Tak więc udałem się do kuchni na nocno-poranne kulinarne wojaże. Owies, dżem, orzechy, rodzynki - wszystko jak zawsze. Jedyną nowością był napój sojowy zamiast mleka. Ot takie drobne urozmaicenie. Nie pierwszy raz już stosowałem taki zabieg, więc nie musiałem obawiać się o smak. Ten nie każdemu może odpowiadać, ja jednak go lubię.
Na trening wyruszyłem również nieco wcześniej niż zwykle. Ponownie zacząłem wolniej, by chwilę później przyspieszyć. Jednak tym razem tętno było zdecydowanie bardziej do zaakceptowania. Przynajmniej do czasu.
No właśnie! Do 7. kilometra udawało mi się utrzymywać średnią ilość uderzeń na minutę poniżej 140. Jednak z każdym kolejnym krokiem tętno rosło. Do tego stopnia, że na ostatnim kilometrze wyniosło średnio 153 bpm! Temperatura faktycznie jest nieco wyższa, poza tym było trochę duszno, ale żeby aż tak organizm mi wariował? Mam nadzieję, że niedługo wszystko wróci do normy - włącznie z aurą :)
Był bieganie - musi być rozciąganie! :) |
Tętno tętnem jednak udało mi się, zgodnie z planem, pokonać 15 kilometrów. Zajęło mi to 68 minut i 30 sekund. Średnie tempo na poziomie 4:34/km wydaje się ok, ale jeszcze tydzień temu aby osiągnąć taki wynik musiałem zmusić serce do średnio 134 uderzeń na minutę. Dzisiaj było to o 5 uderzeń więcej.
No ale przejdźmy do tych nieszczęsnych przebieżek. Zastąpienie setek przez 200-metrówki wydają mi się dobrym pomysłem i zamierzam dalej tak biegać. Pytanie tylko w jakim tempie? Generalnie staram się rozwiewać swoje wątpliwości w oparciu o książkę Jacka Danielsa. Jednak zapomniałem ją ze sobą zabrać! Robiłem więc te dwusetki w 32-33 sekundy. Jednak gryzło mnie, że nie jestem w stanie pobiec szybciej, a wydawało mi się, że chcąc celować w solidny wynik w maratonie powinienem!
Nieco zdenerwowany, trochę obolały postanowiłem poszperać w internecie i dokładnie sprawdzić tempo w jakim powinienem biegać rytmy. I co się okazało? 38 sekund - słownie: trzydzieści osiem - OSIEM! A więc nic dziwnego, że byłem tak wymięty i nie mogłem przyspieszyć skoro latałem o 5-6 sekund za szybko. Na takim dystansie to dość znacząca różnica. Nie będę ukrywał, że podbudowała mnie ta informacja i znacząco podniosła poziom zadowolenia. Tak więc jest spora szansa, że temat ulegnie niedługo dezaktualizacji :)
Podziwiam to z jaką wiedzą i konsekwencją budujesz i wykonujesz swoje treningi
OdpowiedzUsuńWitam,od paru miesięcy śledzę twojego bloga...mam do ciebie pytanie,biegam prawie rok,średnio 5x w tygodniu po 12km.wczoraj poszłam biegac po tygodniowej przerwie(wczasy nad morzem) i po 2km zaczęły mnie strasznie bolec piszczele,to był tak okropny bol ze myslalam ze nie dam rady wrocic do domu.może wiesz dlaczego cos takiego wystąpiło i jak temu zaradzić?czytałam ze sa specjalne getry elastyczne,czy to cos takiego co ty nosisz?we wrzesniu chce wystartowac w pierwszym swoim maratonie na 10km :-) pozdrawiam magda
OdpowiedzUsuńNajprawdopodobniej to SHIN SPLINTS. Więcej na ten temat możesz poczytać tutaj:
Usuńhttp://bieganie.pl/?cat=25&id=939&show=1
To często się zdarza u osób, które dopiero zaczynają bieganie, bądź wracają po przerwie.
W tym przypadku raczej polecam ćwiczenia niż opaski.
Powodzenia we wrześniowym debiucie!
Pozdrawiam