Dzień 30.03.2014 miał być dla mnie jednym z kolejnych
spędzonych w pracy. Wiedziałam, że w Warszawie wystartuje 9. PZU Półmaraton
Warszawski, ale nie zawracałam sobie tym głowy, ponieważ zawsze serce mi pęka
na myśl, że gdzieś jest taka super impreza biegowa, a ja nie mogę w niej
uczestniczyć.
Moje plany co do tej niedzieli zmieniły się w środę wieczorem,
kiedy to dostałam telefon, iż jednak akcja promocyjna butów biegowych została
zakończona i mam wolne, podzieliłam się tą informacją z bratem, pomyślałam, że
może w związku z wolną niedzielą wybiorę się na długie wybieganie i może Michał
będzie miał ochotę mi towarzyszyć na rowerze. Nie zdążyłam jednak podzielić się
planami, kiedy dostałam wiadomość „Spróbuję przepisać na Ciebie numer WWA”,
następna wiadomość pochodziła już od organizatorów, którzy zgodzili się, abym
to ja wystartowała za Michała. Za co serdecznie dziękuję!!! J
Później sprawy
potoczyły się już bardzo szybko, rezerwacja biletu, uzgodnienie noclegu,
wszystko bardzo płynnie. Emocje sięgały zenitu, serce przyspieszało na samą
myśl o biegu, a ja ciągle nie miałam planu jak pobiec. Zazwyczaj jest tak, że
tygodniami się zastanawiam jaki cel obrać, analizuję to na treningach i przede
wszystkim nastawiam na to głowę. Tym razem nie było na to czasu… Nastała
sobota, a z nią wyjazd. I wiecie co? Nie wiem jak to się stało, ale popełniłam
największą gafę życia i o mały włos nie zawaliłam wszystkiego. Co takiego
zrobiłam? Do tej pory nie wiem jak, ale źle sprawdziłam rozkład jazdy SKM i
kiedy wbiegłam na peron mogłam tylko pomachać konduktorowi. Do oczu napłynęły
mi łzy. I co teraz? Następny pociąg odjeżdża o 6:29, a ja mam rezerwację na
6:30 na autobus z Gdańska Głównego. Na szczęście są taksówki i tym o to
sposobem zaliczyłam pierwszy etap podróży, czyli Sopot-Gdańsk.
Po przybyciu na
dworzec już było wszystko w porządku, wygodnie ulokowałam się w fotelu i po 5
godzinach dotarłam do Stolicy, a tam po
krótkim błądzeniu już mogłam cieszyć się widokiem Stadionu Narodowego, wokół
którego spacerowały tłumy biegaczy z workami od organizatorów. W biurze zawodów wszystko przebiegało
niesamowicie sprawnie, czas oczekiwania na odbiór numeru nie przekraczał 30
sekund. Wolontariusze z uśmiechem na twarzy obsługiwali całą rzeszę
maratończyków. Tuż przy biurze była strefa Expo, która robiła wrażenie. Jeśli
ktoś z biegaczy, czegoś potrzebował na bieg to niewątpliwie mógł tam to
znaleźć. Nie brakowało stanowisk z odzieżą, obuwiem, żelami, batonami,
izotonikami, opaskami, zegarkami, a także można było zapisać się na kolejne biegi.
Po obejściu całego Expo (ok. 5 razy) udałam się na trybuny Stadionu Narodowego obejrzeć pakiet startowy. W tym roku znalazły się tam: pamiątkowa, bawełniana
koszulka oraz techniczna od sponsora tytularnego oraz cała masa zniżek i
ulotek, sam pakiet nie był zapakowany w zwykłą reklamówkę, tylko w worek
sportowy - fajna sprawa.
Po godzinie spędzonej na stadionie uznałam, że czas
najwyższy pójść, aby wrócić nazajutrz. Z racji przestawiania zegarków noc
minęła szybko, kiedy obudziłam się była już 5. Uznałam, że na wstawanie za
wcześnie, ale godzinkę jeszcze poleżałam, wolałam nie wstawać, aby oszczędzać
nogi. O godzinie 6 zjadłam przedbiegowe śniadanie mistrzów, czyli bułkę z
masłem orzechowym oraz z dżemem truskawkowym, a to wszystko zagryzłam bananem. Kręciłam
się jeszcze trochę po mieszkaniu, a w głowie była tylko jedna myśl „jak
pobiec?”. Jedno wiedziałam na pewno –dać z siebie wszystko! Reprezentowałam
Biegacza z Północy, nie było mowy o poddawaniu się. Tylko ile to jest to
„wszystko”? Może wystarczy, że poprawię życiówkę? A czy ja jestem teraz w
formie, aby poprawić życiówkę? Dobra, nie użalaj się nad sobą złam 1:40! I też
z taką myślą pojechałam na start.
Na miejscu przekazałam pakiety startowe
kolegom, które w ich imieniu odbierałam (z tym również nie było problemu),
przebrałam się, rozciągnęłam no i w końcu nadszedł ten czas, speaker
powiedział, że skoro jesteśmy w Warszawie to tej piosenki zabraknąć nie może i
z głośników zabrzmiał głos Czesława Niemena. Ach, jakie dreszcze przeszły mi
wtedy po plecach, zrozumie to chyba tylko ten, kto stał na Moście
Poniatowskiego w gronie tysięcy biegaczy, a do jego uszu docierały słowa „(…)
będę leciał co sił, tam gdzie moje sny”. Po tym już tylko odliczanie i ruszyli!
Najpierw elita, później lewa nitka mostu, czyli czerwone i żółte numery, na
końcu zieloni. Wśród tych żółtych ja! Dochodzimy do mat i w końcu odpalam
swojego Garmina, zaczyna się przygoda, przede mną 21 km. Na początku ciasno,
tłum nieco mnie spowalnia, ale tragedii nie ma, jestem mile zaskoczona, że
biegacze wybrali swoje strefy rozsądnie. Ni stąd ni zowąd za nami pierwszy
kilometr, trochę za wolno, bo 4:47, na drugim mam plan, aby przyspieszyć i
nadrobić straty, nie jest to trudne, bo kibiców pełno, głowa się raduje, nogi
niosą, aż tu nagle BUM! Nie, nie, nie upadłam, ale rozwiązał mi się but, w
związku z tym zbiegłam na torowisko i szybko uporałam się ze sznurowadłem, ale
nie udało mi się nadrobić strat, a tylko je powiększyć, drugi kilometr zajął mi
4 minuty i 48 sekund. Lecz czy to problem, kiedy w perspektywie ma się jeszcze
ponad 19 km? Żaden!
Chociaż chciałabym napisać coś o kolejnym i jeszcze
następnym kilometrze to nie jestem w stanie tego uczynić, gdyż nie pamiętam. Biegło mi się rewelacyjnie i kiedy się zorientowałam przede mną już były maty
pomiarowe, a to oznaczało, że 5 km już za nami, zajęło mi to 23:30, z Garmina
wiem, że pokonanie tych 3 tysiączków
zajęło mi odpowiednio: 4:33, 4:31, 4:35. Kiedy tak biegłam zastanawiałam się
czy nie mam czasem opóźnienia. Przestałam logicznie myśleć i zamiast policzyć,
ile czasu powinno mi zająć przebiegnięcie 5 km, przy założeniu, że bieg chcę
ukończyć w czasie 1:39:59, ja próbowałam sobie przypomnieć, co było na opasce.
Przyszło mi do głowy, że muszę gnać, bo mimo że średnie tempo, które powinnam
utrzymać wynosi 4:44, to ja chyba na tych kilometrach, kiedy zachwycałam się
biegiem i nie kontrolowałam się, musiałam nieźle zwolnić. I tak kolejny
kilometr zajął 4:36, na siódmym było 4:34, a na ósmym zaczęłam sobie myśleć, że
oj ja chyba nie dam rady tak biec do końca, trzeba wrócić do założonego tempa,
a jak będą później siły to wtedy będę mogła zużyć ten zapas energii. Tym
bardziej, że pogoda była iście letnia. Słoneczko grzało, a na niebie ani jednej
chmurki.
fot. Maciej Mazuruk |
Już w rozsądniejszym tempie, bo zarówno 8. jak i 9. kilometr zajął mi
4 minuty 46 sekund, dobiegliśmy do tunelu, w ubiegłym roku ze względu na
remont, nie mieliśmy tej atrakcji. Tym razem wbiegamy, a na mojej twarzy maluje
się wielkie zdziwienie, bo słyszę „pik, pik”, a na Garminie wyświetla się „utrata
sygnału z satelity” Naprawdę spanikowałam, ja już chyba nie umiem biec bez
Garmina. Pomyślałam sobie no nie, i co teraz? Przecież jeszcze ponad połowa.
Teraz się śmieje z mojego braku logicznego myślenia w czasie biegu, ale wtedy
utrata satelity była dla mnie prawdziwym problemem. Na szczęście po
wybiegnięciu z tunelu i złapania satelitów na nowo, Garmin nadrobił straty
(ufff, kamień z serca). Okazuje się
jednak, że w tych podziemnych ciemnościach, ja pogłębiłam swoje straty, bo 10.
tysiączek wyszedł mi w tempie 4:55. O nie koleżanko, tak się nie bawimy - przyspieszamy. To akurat nie było trudne zadanie, bo tłum kibiców i zespoły na
każdym kilometrze znów sprawiły, że nogi same niosły. 11. kilometr znów szybciej – 4:38, aby
kolejne pobiec w założonym tempie. Wszystko super fajnie, słońce grzeje, ale po
drodze przypomniało mi się, że przed nami jeszcze podbieg, ta sławna Agrykola.
I znowu moją głowę zaprzątały myśli „Na którym kilometrze to miało być?” 15?
Może 18? A nie, 18. chyba nie, bo coś mi się kojarzy, że na 17. mieliśmy
zbiegać i BINGO!
Po minięciu maty pomiarowej w Łazienkach dobiegamy do
największego wzniesienia tego dnia. Słyszę ciężkie oddechy biegaczy, ale gnam
przed siebie, nie odpuszczam, czuję już każdy mięsień w nogach, ale dobiegnę,
na pewno dobiegnę na górę, to już tak blisko, dam radę, mimo że boli i w końcu
jest! Od tej pory już tylko błogie i beztroskie zbieganie. Z tyłu dobiega mnie
głos kogoś, kto mówi, że teraz dobiegamy do Placu Trzech Krzyży, potem zakręt i
ukaże nam się Stadion Narodowy. I wiecie co? Nie skłamał. Prawdę mówił nawet
wtedy, kiedy wspominał, że mimo że będziemy widzieć stadion to do mety jeszcze
trochę zostanie. Miał rację, bo przed nami były jeszcze 3 kilometry. Ale już
lekko, bo z górki, bo kibiców znowu pełno, nogi kolejny raz tego dnia niosły
same.
Na ostatnim kilometrze wbiegamy do miasteczka biegowego, ale żeby dotrzeć
do mety, musimy je obiec. Wtedy spoglądam na zegarek i uświadamiam sobie, że na
pokonanie tych 500 metrów mam 2 minuty, bo na trasie jestem już ponad godzinę i trzydzieści
siedem minut. A więc gnam ile sił w nogach i UDAJE SIĘ!!! 21,0975 km zajmuje mi
1:39:19 i to jest mój obecny rekord życiowy. Z kolejnego półmaratonu
warszawskiego wracam z życiówką!
Było naprawdę rewelacyjnie, w pogoda tak
bardzo różniła się, co do roku poprzedniego, w minioną edycję zmarzłam, a tym
razem opaliłam się J
Organizacyjnie wszystko naprawdę świetnie, wydawanie pakietów sprawne, na mecie
bez zatorów, medal śliczny, posiłek pyszny, depozyt bezpieczny! Mam nadzieję,
że za rok wrócę na 10. Półmaraton Warszawski i być może powalczę o kolejną
życiówkę, chociaż ta jest taka świetna, że nie chcę się z nią rozstawać. J
W tym miejscu po raz kolejny pragnę podziękować Michałowi-
Biegaczowi z Północy, najlepszemu bratu na świecie za to, że dał mi możliwość
wystartowania, że we mnie wierzył i teraz mogę pisać ten post na jego blogu!
DZIĘKUJĘ!
PS: Nie ma za co ;)
Gratuluję świetnego wyniku:-)
OdpowiedzUsuńCzytam bloga Twojego brata i Ciebie też kojarzę, na 13km byłam wolontariuszką, przebiegałaś obok mnie i tak sobie myślę; o Mała (jeśli tak do Ciebie zwracać się mogą tylko wybrani to wybacz:-)) biegnie!
Gratki!
Jestem znana jako "Mała", więc mówcie mi Mała :)
UsuńA wszystkim wolontariuszom serdecznie dziękuję, bo bez Was nas by tam nie było!
Wow, brawo, przybieglas niemal tuz za moimi plecami (1:39:06 - moj debiut, zatem oczywiscie zyciowka). Swietny wynik, gratulejszyn!
OdpowiedzUsuńDziękuję i również gratuluję, rewelacyjny debiut!
UsuńSwietny wynik ! Gratulacje !
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńGratulacje i pozdrowienia od mnicha! ;)
OdpowiedzUsuńhttp://tvnwarszawa.tvn24.pl/informacje,news,polmaraton-i-marsze-w-stolicy-zamykaja-most-i-ulice-w-centrum,117982.html
Dziękuję i pozdrawiam mnicha (którego nie dało się nie zauważyć) :) Super przebranie,rewelacyjny pomysł :)
Usuń