Na skróty

22 kwietnia 2014

W pogoni za wielkanocnym zającem

   W ostatnich dniach odpuściłem sobie skrobanie na blogu. Wolałem wykorzystać okazję do spędzenia większej ilości czasu z rodziną. Mam nadzieję, że osoby które tu zaglądały i nic nowego nie widziały wybaczą mi moją pasywność.
   Jednak Ci którzy czytają moje posty, znają mnie, wiedzą, że biegania z reguły nie odpuszczam. I nie odpuściłem go również ostatnio. W ciągu minionych 72 godzin przeleciałem w sumie blisko 50 kilometrów podczas 3 treningów. Ale co to były za treningi! Każdy inny, każdy wyjątkowy - bajka!
   Najpierw w niedzielę wybrałem się na bieganie po wielkanocnym śniadaniu. Od zeszłego roku niewiele się zmieniło - wypieki mamy wciąż dostarczają masę energii. Jednak od samego początku to była męczarnia, a nie trening. Tego dnia Mała stwierdziła, że będzie mi towarzyszyć na rowerze. Ciągle jeszcze dochodziła do siebie. Ponadto powiedziałem jej, że w niedzielę wypada zrobić długie wybieganie. W momencie kiedy to mówiłem naprawdę marzyła mi się wycieczka biegowa. Jednak po wielkanocnym śniadaniu, w samo południe, kiedy termometr wskazywał przeszło 20 stopni Celsjusza, a byłem "załadowany pod korek", kilkugodzinny trening wydawał się mało prawdopodobny.

   Kiedy tylko ruszyliśmy wiedziałem, że to będzie droga przez mękę. Gotowałem się, było mi niedobrze, nie miałem siły - marzyłem tylko o powrocie. Pomyślałem, że cudem będzie zaliczyć chociaż 5 kilometrów. Mała zapakowała do plecaka wodę i papier toaletowy. I jedno i drugie nieco poprawiły komfort biegu. Ale o "magii biegania, czystej radości i przyjemności" tego dnia nie było mowy.
   Niemniej trochę pozwiedzaliśmy okolice Lidzbarka. A w końcówce, z piłkarskimi przyśpiewkami na ustach, zdobyliśmy się nawet na wydłużenie trasy. To było na pewno ciekawe doświadczenie.
   Równie ciekawy był poniedziałkowy bieg. Choć początki tygodnia mam z reguły wolne, to jednak tego dnia zamierzałem pobiegać. Tak jak wczoraj Mała, tak tego dnia pomyślałem, że Pati może mi dotrzymać towarzystwa na dwóch kółkach. Moja przyszła żona jednak nie wyraziła zainteresowania taką formą wspólnego spędzania poranka. Ona wolała... pobiegać ze mną!
   I tak o to zaliczyliśmy blisko godzinny, wilkanocno-poniedziałkowy bieg. Bieg, w przygotowaniach do którego popełniliśmy jeden, ale kardynalny błąd. Nikt nie zadbał o wodę i papier. I tak ostatnie metry to był już istny sprint. Pati marzyła o wodzie, a ja... no cóż :)
   Święta, święta i po świętach. We wtorek w końcu trzeba było wrócić do rzeczywistości. Już wcześniej umówiłem się, że na trening pójdę z Małą. Wystartowaliśmy chwilę po godzinie 8 rano. Plany mieliśmy ambitne. Postanowiliśmy, że będziemy biegli tak długo, aż jedno z nas powie - starczy. Aczkolwiek mieliśmy pewną misję do wykonania, dlatego wiedzieliśmy, że mniej niż 11 kilometrów nie wyjdzie.
   Ruszyliśmy z gdańskiego Przymorza i kolejno przez Zaspę, Wrzeszcz, Siedlce i Chełm lecieliśmy w stronę obwodnicy Trójmiasta. Po jej przekroczeniu zaczęły się pierwsze problemy - szutrowa droga, upał i podbiegi. To wszystko nie ułatwiało biegu. Ciągle jednak nie brakowało optymizmu.
   Tym bardziej, ze wiedzieliśmy, że przed nami było Jezioro Otomińskie. Po pokonaniu dystansu półmaratonu byliśmy już na plaży. Mała skusiła się nawet na wejście do wody. Ja skupiłem się na obsłudze aparatu.
   Tak nam się spodobało owe jezioro, że postanowiliśmy je obiec. Mała po drodze zaliczyła jeszcze "międzylądowanie" na liściach, a chwilę potem stwierdziła, że najwyższa pora poszukać przystanku autobusowego. Stwierdziłem, że najbliższy będzie chyba na Szadółkach i właśnie tam się skierowaliśmy.
   Jednak pierwszy napotkany przystanek wcale nie ulżył mojej siostrze. Mało nie pękło jej serce, kiedy pełna nadziei poleciała, zobaczyć o której odjeżdża najbliższy autobus i okazało się, że... za 10 godzin :)
   Musieliśmy więc biec dalej. Aczkolwiek w miarę szybko trafiliśmy na wiatę przystankową. Długo nie czekaliśmy też na autobus. Jednak sama podróż do domu trwała niemal tyle samo co w pierwszą stronę, kiedy to biegiem pokonaliśmy blisko 28 kilometrów.

1 komentarz:

  1. Widzę, że wracasz do dłuższych dystansów. Wałek pomaga? Jak kolano?

    OdpowiedzUsuń