Po jednodniowej przerwie w bieganiu, we wtorek w końcu nadszedł czas, aby pokonać kilka kilometrów. W związku z tym, że miałem kilka spraw do załatwienia z rana, postanowiłem, że na trening wybiorę się w okolicach południa.
Około 11:30 wyrzuciłem Gremlina na parapet, aby łapał satelity. Sam zaś zacząłem wciągać biegowe szaty. Początkowo miałem po prostu pobiec do Gdyni i z powrotem. Wpadł mi jednak do głowy świetny pomysł - pobiegam do Kaszubach! Tak to jest to!
Plan był prosty - jadę do Pati do pracy, zostawiam jej dokumenty, kluczyki i całą resztę, a sam lecę poszurać. Po treningu zaś razem wracamy do domu.
Na miejsce dotarłem około 12:40. Pati wzięła ode mnie rzeczy i kiedy już miałem wciskać START na Gremlinie... zdałem sobie sprawę, że ten ciągle leży na parapecie. Szlag! W dodatku nie byłem pewien czy zamknąłem okno.
I tak oto skończyło się moje bieganie po Kaszubach. Zamiast biegać po okolicy, podziwiać przyrodę, cieszyć się czystym powietrzem, musiałem odbić w przeciwnym kierunku - prosto do Gdańska.
Daleko nie miałem - raptem około 12-13 kilometrów. Biegło się naprawdę przyjemnie. Spora część trasy prowadziła w dół. Wpadło kilka kilometrów leśnymi ścieżkami. Było fajnie. Jedynie stając za potrzebą odruchowo wyciągałem rękę, żeby zatrzymać czas i szybko orientowałem się, że wcale czasu nie mierzę :)
Po około godzinnym biegu byłem już na miejscu. Okno? Oczywiście było zamknięte. Gremlina zaś wziął do siebie Patrycji wujek, do którego Pati zadzwoniła. Cała eskapada okazała się niepotrzebna. Ale któż to mógł przewidzieć. Gdybym nie przyleciał i sam wszystkiego nie sprawdził na pewno bym się tylko stresował, a nie cieszył przyjemnym bieganiem.
Jednak musiałem jeszcze wrócić po Ukochaną i samochód. Niespecjalnie miałem ochotę na bieganie. Postanowiłem pójść na kompromis - pobiegnę na najbliższy przystanek, z którego bez czekania będę mógł się zabrać w stronę lotniska. Trafiłem na takie po około 2 kilometrach biegu. Później miałem jeszcze przesiadkę (oczywiście pomiędzy jednym a drugim autobusem też zaliczyłem bieganie) i na koniec dorzuciłem jeszcze krótkie roztruchtanie wysiadając kilka przystanków wcześniej. W końcu miałem jeszcze trochę czasu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz