Co prawda dopiero pod koniec maja zaczynam 10-dniową rehabilitację, a zaraz po niej planuję ruszyć zacząć poważny trening. Jednak skoro biegam to pomyślałem, że od czasu do czasu warto by było delikatnie podkręcić tempo. Dzisiaj wyszło to dość spontanicznie jednak jestem zadowolony z tego biegu.
Siódmy dzień treningu z rzędu. Nogi, mówiąc delikatnie, domagają się już odpoczynku. Ten jednak dam im dopiero jutro. Przerwa w czwartek? Jakoś tego nie widziałem. Być może wpływ na to miał fakt, że w dni "niebiegowe" jem o jeden posiłek mniej (o jedną OWSIANKĘ mniej!). Nie oszukuję się - jestem głodomorem. Jednak moim zdaniem każda motywacja jest dobra. Tak więc postanowiłem, że dzisiaj pobiegam. Z porannego szurania zrezygnowała za to Mała. Trochę ją ostatnio wymęczyłem, a wciąż zapewne nie doszła do siebie po maratonie.
Z Przymorza wystartowałem około 8. Zamierzałem polecieć do Gdyni i z powrotem. I wcale nie planowałem przyspieszać. Pomyślałem, że po wtorkowo-środowych wycieczkach biegowych warto by było w końcu odpocząć. Nie można przecież przeplatać długich treningów, biegami szybkimi. No ale wiadomo - teoria teorią, a życie życiem.
O ile pierwszy kilometr poleciałem jeszcze dość spokojnie w 5:14. O tyle już na następnym urwałem blisko minutę. Wtedy usłyszałem w głowie głos, że "dobra widzisz, że jak chcesz to możesz przyspieszyć, więc nie jest źle, zwolnij". Jednak z drugiej strony coś mówiło "no tak, kiedyś latałeś w takim tempie ponad 40-kilometrowe wycieczki biegowe, a teraz co". Musiałem więc zawrzeć kompromis - polecę w takim tempie do końca Sopotu, a później spokojnie potruchtam do domu, po drodze zalatując jeszcze na szklankę wody do Małej.
No i się udało! Po pierwszym kilometrze rozgrzewkowym zanotowałem kolejno 6 tysiączków po: 4:18, 4:20, 4:31, 4:23, 4:30, 4:28. Do siostry doleciałem już w miarę spokojnie, choć jeden z odcinków zajął jedynie 4:44. A to już tempo, które obecnie nie do końca można nazwać tempem regeneracyjnym.
Długo u siostry nie posiedziałem, bo nie chciałem za mocno ostygnąć. Po kilku/kilkunastu minutach byłem już ponownie na trasie. Droga z Sopotu na Przymorze nie zajęła mi zbyt dużo czasu. Po niecałych 20 minutach byłem na miejscu. Miałem tak dobry humor, że w końcówce pozwoliłem sobie na kilkusetmetrową przebieżkę!
Czas goni, mniej na przygotowania.Okulary sportowe w ruch i bidon do reki. Niebawem impreza w niemczech.
OdpowiedzUsuńPowodzenia!
OdpowiedzUsuń