Na skróty

1 kwietnia 2014

W oczekiwaniu na diagnozę

   Od ostatniego wpisu niewiele się u mnie zmieniło. Wciąż tak naprawdę nie wiem co mi dolega. Jutro zabieram wyniki wszystkich, dotychczas przeprowadzonych, badań i wyruszam na wizytę do ortopedy. Na cuda nie liczę. Wiem, że w niedzielę nie polecą sobie spontanicznie 30, 40 czy 50 kilometrów. Mam jednak nadzieję, że dowiem się przynajmniej co mi jest.
   Tymczasem dzisiaj nie mogłem już wysiedzieć w domu. Piękna pogoda, mnóstwo słońca, zero wiatru i tłumy spacerujących ludzi sprawiły, że napisałem do siostry. Zaproponowałem, żeby przyleciała do mnie i przebiegła się wspólnie ze mną po Parku Reagana. Od razu zaznaczyłem, że nie może się wiele po mnie spodziewać. Ostatnio gdy wyszliśmy razem polatać (choć ostatnio w moim wypadku słowo "polatać" powinienem zastąpić słowem "pokulać się" :) ) wytrzymałem jedynie 4 kilometry. Problemy zaczęły się już po 2. Jednak leciałem dalej wierząc, że "zaraz przejdzie". Nie przeszło. Dostałem nauczkę, dlatego dzisiaj nie zamierzałem przekraczać granicy bólu.

   Siostra zapowiedziała przybycie na około 11:00. Przyznam szczerze - nie mogłem się doczekać. Już 15 minut wcześniej zacząłem kompletować strój. Ale to było świetne uczucie! Znowu wybierałem się na bieganie! To było uczucie zbliżone do tego, które czuje każde dziecko czekając na Świętego Mikołaja i worek prezentów. Dla mnie tym prezentem był bieg. A w zasadzie możliwość biegu. Śmiałem się, że jutro lekarz może mi oznajmić, że nie mogę biegać, więc muszę wyjść pobiegać dzisiaj, póki jeszcze takiego komunikatu nie usłyszałem :)
   Siostra przyleciała do mnie około 11:30. W między czasie zdążyłem już się ubrać, ogarnąć lekko dom i wynieść śmieci. Tak mnie nosiło, że nie mogłem usiedzieć w miejscu. W końcu wyszliśmy przed dom. Na ręce znowu miałem Gremlina, na nogach Boosty, a na twarzy uśmiech. To było to! 
   Polecieliśmy w stronę morza. Biegliśmy leśnymi, bocznymi dróżkami. Było fantastycznie. Szybko, o wiele za szybko. Jednak nie chciałem zwalniać. Pilnowałem, aby poprawnie stawiać nogę. Nawet specjalnie mi nie przeszkadzała. Chyba też uznała, że przy takiej pogodzie należy mi się nieco ruchu (jak patrzę w lustro to nawet nie trochę - ale przykrych spraw dzisiaj nie zamierzam poruszać :) ). 
   Było rewelacyjnie!!! Ostatecznie bieg zakończyliśmy po 30 minutach. Udało się pokonać ponad 6 kilometrów. I to nie biodro zmusiło mnie przerwania biegu, ale zdrowy rozsądek. Tak naprawdę dawno nie biegałem. Ostatnio 6 kilometrów pokonałem kilka tygodni temu. Ale wiem jedno - będę biegał. Bieganie to jest to co kocham! I nie zamierzam z tego rezygnować tak łatwo. O nie!

2 komentarze:

  1. Trzymam kciuki zA Ciebie Michał. Same dobre wieści poproszę!

    OdpowiedzUsuń
  2. O 15 mam wizytę u lekarza i zobaczymy co on mi powie :)

    OdpowiedzUsuń