... ale na pewno nie po kontuzji. Jeżeli jeszcze po pierwszych biegach miałem jakieś złudzenia to ten ostatni, niedzielny brutalnie mnie ich pozbawił.
We wtorek wybrałem się z siostrą na pierwsze od ponad 3 tygodni szuranie. Po okresie niebiegania, słabego prowadzenia się, w końcu wróciłem na właściwe tory. Udało mi się pokonać 6 kilometrów jednak po biegu czułem się jakbym miał zaraz zejść. Kondycja podobna albo jeszcze gorsza niż ta sprzed 3 lat. Dokładnie tak się czułem! Umówiłem się jednak na powtórkę dnia kolejnego.
W środę przelecieliśmy już 9 kilometrów. Całkiem przyzwoicie, ale wciąż bieg był dla mnie katorgą. Głowa niby się cieszyła, ale płuca umierały.
Prawdziwym wyzwaniem był jednak czwartkowy trening, na który polecieliśmy z Małą do Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Kilkukrotnie robiliśmy sobie postoje. Raz nawet podchodziłem po jedno ze wzniesień. Jednak mimo wszystko 14-kilometrowy trening to już było to!
No i właśnie - najważniejsze, że podczas tych trzech treningów biodro jakoś specjalnie mi nie dokuczało. Naprawdę optymistycznie zapatrywałem się na kolejne biegi.
W sobotę pobiegłem z Gdańska do Pępowa. Ponad 20 kilometrów w biegu. Ekstra! Jednak odezwało się biodro. Nie tyle sama panewka, jak do tej pory, ale całe biodro. Jednak większych problemów z ukończeniem biegu nie miałem.
Problemy nadeszły dopiero w niedzielę. Mimo, że bieg był o wiele krótszy i znacznie wolniejszy to jego ukończenie było już nie lada wyzwaniem. Problemy zaczęły się już po 5 kilometrze. A od 10. było już naprawdę kiepsko. Jedyne o czym marzyłem to o dobiegnięciu do domu. Udało się! Mimo, że podczas niektórych treningów w Niemczech było jeszcze gorzej to ten niedzielny bieg, nie ukrywam, podciął mi nieco skrzydła. Wydawało mi się, że w końcu wychodzę na prostą. Tymczasem ciągle jestem w lesie. W czwartek kolejna wizyta u ortopedy. Zobaczymy czego dowiem się tym razem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz