Start docelowy tego sezonu już za mną, z Warszawy wróciłam mądrzejsza o kolejne biegowe doświadczenie, ale zacznijmy od początku. Wyjazd do stolicy to przede wszystkim bieg maratoński. Jednak jako że z Szymonem opuściliśmy Gdańsk już w piątkowy poranek to mieliśmy jeszcze czas na zwiedzanie. Wzięliśmy udział w Biegu Na TAK i przede wszystkim dobrze się bawiliśmy, biegając, a także karmiąc wiewiórki, kaczki, pawie w Łazienkach Królewskich. Podziwialiśmy także zawziętość opiekunów osób niepełnosprawnych, którzy protestują pod sejmem już prawie 3 tygodnie. Wszystkie te wydarzenia przyćmione były jednak myślą o OWM. Z każdą kolejną godziną stresowałam się coraz bardziej, a kiedy w końcu nastała niedziela serce mało nie wyskoczyło z klatki piersiowej. O spaniu niemalże nie było mowy, budziłam się co chwilę, zerkając na zegarek i wyczekując 6, żeby w końcu móc wstać. Kiedy wybiła długo wyczekiwana godzina szybko wstaliśmy, zjedliśmy, wymeldowaliśmy się z hotelu i nareszcie wyruszyliśmy na błonia Stadionu Narodowego. W drodze targały mną skrajne emocje, raz cieszyłam się na myśl o biegu, a po chwili ze stresu leciały mi łzy. Dobrze, że był ze mną Szymon, który dodawał mi otuchy i wzbudzał siłę do walki. :)
Pierwsza biegowa opalenizna |
Początkowe tysiączki mijają bardzo sprawnie, nogi już się rozgrzewają, głowa szczęśliwa, płuca bez zarzutów, czego chcieć więcej? W okolicach 6. kilometra słyszę znany głos "Jest i Moniczka", odwracam się i widzę lidzbarskich biegaczy. Z Andrzejem mieliśmy podobne założenia, co do czasu, wiec postanowiliśmy biec razem. Wspólne treningi z Michałem przyzwyczaiły mnie do towarzystwa, więc tym razem nie miałam żadnych obiekcji, jak to zdarzało się na poprzednich biegach. Kilometry z Andrzejem mijały nadzwyczaj szybko, a tempo naszego biegu było naprawdę dobre. Dodatkowo ucinaliśmy sobie pogawędki, uśmiechając się do fotoreporterów i klaszcząc do kapel. Gdzieś przed 15. km zbiegłam do punktu odżywczego po wodę, a kiedy wróciłam na trasę zgubiłam towarzysza. Po chwili zauważyłam Andrzeja jakieś 20 metrów przed sobą, ale nie chciałam szarpać tempa. Postanowiłam, że pobiegnę sama, a jak się uda dogonić kolegę to super, a jak nie to szkoda. Trasa prowadziła przez nieznane mi ulice Warszawy, nie tylko ja byłam tam po raz pierwszy, część biegaczy na głos zastanawiała się czy to jeszcze jest stolica. Otaczały nas domki jednorodzinne, przed nami był las, a w nim zbieg. Bardzo niebezpieczny zbieg, stromy, długi i z niekomfortowym zakrętem. Mój achilles lekko ucierpiał na nim. Na twarzy pojawił się grymas, ale zniknął, kiedy znów u mego boku pojawił się Andrzej. Kolejny raz pokonywaliśmy wspólnie kilometry, dobiegliśmy do połowy maratonu i dumnie spojrzeliśmy na zegarek, który pokazywał, że mamy ponad 2 minuty zapasu. Było super, ale nie na długo.
Biegamy i pomagamy - Bieg na TAK |
Sparta! |
Właśnie tak umieram |
Gratuluję i pozdrawiam (kibic z pierwszego kilometra;-) ). Miałam zostać też na finisz by zagrzewać do walki, ale po tych co biegli krótszy dystans moje gardło odmówiło współpracy:-)
OdpowiedzUsuńDziękuję, dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję! :)
Usuń