Na skróty

16 kwietnia 2014

Przedświąteczna wizyta na Warmii okraszona rodzinnym treningiem

Od ponad 125 kilometrów razem na trasie -
- powoli zaczynam się do nich przekonywać :)
   Wczoraj wieczorem wyjechałem z Gdańska. Spakowałem wszystkie niezbędne rzeczy i ruszyłem w drogę do Lidzbarka. Nie wiem jak to wygląda w Waszym przypadku - co zabieracie ze sobą wyjeżdżając z domu, ale ja dzisiaj rano zaglądając do torby miałem niezły ubaw. Pakowałem się w pośpiechu i okazało się, że wziąłem ze sobą: 2 pary butów do biegania, kompresję, skarpety techniczne, spodenki, koszulkę, Gremlina, rolkę do masażu, "Wagę startową" i kilka butelek chmielowego wywaru z mojej kolekcji :) Całe szczęście, że w domu wciąż jest masa moich ubrań. 

   Jeszcze zanim poszedłem spać zapytałem się czy wybiera się ktoś na poranny rozruch. Oczywiście zarówno Mała jak i tato przystali na propozycję. Jedynie mama nie wykazała większego zainteresowania. Aczkolwiek poprosiła mnie, żebym zainstalował jej w nowym telefonie Endomondo ( :D ).
   Start zaplanowaliśmy punktualnie na godzinę 7. Prawdę mówiąc wstałem już nieco wcześniej i z chęcią bym wybiegł już nawet o 6. Jednak umowa to umowa. Dobre humory i ogólne rozluźnienie sprawiły, że wystartowaliśmy z kilkunastominutowym opóźnieniem.
   Plan był prosty i dość oczywisty - obiegamy Jezioro Wielochowskie. Mała 48 godzin wcześniej stała na starcie maratonu, dlatego dzisiaj już na starcie zapowiadała, że istnieje prawdopodobieństwo (choć niewielkie), że zakończy trening wcześniej. 
Po dobrym biegu, aż mnie gnie...
...ze szczęścia
   Choć podczas samego biegu niewiele rozmawialiśmy to kiedy już do rozmowy dochodziło temat mógł być tylko jeden - rodzinny maraton. Pojawiły się pewne przypuszczenia, graniczące z pewnością, że jeden z październikowych weekendów (póki co nie wiemy który) będzie wyłączony z biegowego życia. Dlatego póki dokładnie nie wiemy który rozważamy różne biegi. Na krajowym podwórku są Poznań, Toruń i chociażby Koszalin. Do tego dochodzą biegi za granicą, takie jak Essen, Eindhoven czy Frankfurt. A może ktoś Was brał udział w którymś z tych biegów i może go polecić (bądź odradzić)?
   Wróćmy jednak do treningu. Nie powiem, żeby biegło się specjalnie łatwo. Pogoda - stosunkowo niska temperatura i mroźny wiatr na pewno - nie były naszym sprzymierzeńcem. Jednak jak to się mówi - co Cię nie zabije to Cię wzmocni. Tym bardziej kiedy jesteś w połowie drogi. Do tego momentu odbiegałeś od domu, a teraz pora wracać. Nie masz siły? Nie masz chęci? Nogi odmawiają posłuszeństwa? Wrócić i tak jakoś musisz, a przejście do marszu wiązać się będzie z wydłużeniem czasu. A dodam, że pusty żołądek to też niezła motywacja, żeby gnać do domu na, przygotowaną dnia poprzedniego, owsiankę.
   Ostatecznie bieg zakończyliśmy w momencie kiedy Gremlin wskazywał 12. kilometr i 625. metr! Cały trening zajął nam nieco ponad 68 minut. Po nim zaś owsianka smakowała po stokroć lepiej. Szczególnie, że w komplecie miałem pyszną kawę o aromacie snikersa. Wychodzi na to, że nawet unikając słodyczy można spożywać snickersy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz