Miałem pewne obawy odnośnie dzisiejszego biegania. Otóż swoje spontaniczne, niedzielne bieganie po Warszawie okupiłem naciągniętymi mięśniami, obolałymi stopami. Najpierw w Łodzi, co by nie mówić, dałem z siebie wszystko. Następnie trochę ochłonąłem i bez żadnej rozgrzewki ponownie wyleciałem na trasę. Rozsądne to to nie było, ale tam rządziły emocje! Było warto - a że boli - cóż, przynajmniej czuję, że żyję.
Jednak dzisiejszy trening stał pod znakiem zapytania. Napisałem nawet dla Małej, że jest spora szansa, że zamiast biegania, będziemy jedynie pedałować. Jestem winny wyjaśnienie, gdyż Monika od razu zapowiedziała, że dzisiaj jeszcze nie czuje się na siłach na trening biegowy.
Niemniej rano podjąłem decyzję - spróbuję pobiegać. Mała zameldowała się u mnie i od progu powitała mnie życzeniami urodzinowymi, szampanem (bezalkoholowym :) ) i zestawem smakowych kaw (snickers, turecka chałwa, whisky - jakby ktoś miał ochotę na dobrą kawę to zapraszam :) ). Jednak jakikolwiek poczęstunek z mojej strony musiał poczekać - najpierw trening!
Zaczęliśmy spokojnie - pierwszy kilometr po 5:23. Nie miałem ochoty przyspieszać. Cieszyłem się, że nic nie boli. Mała w końcu, gdy emocje już nieco opadły, poopowiadała trochę o warszawskim maratonie. Trzeba jej przyznać, że do 30. kilometra szła naprawdę jak burza. Wyglądało to tak jakby była zaprogramowana na konkretny wynik! I wynik ten nabiega - tego jestem pewien. I jeżeli wszystko pójdzie po naszej myśli to będę przy tym pomagał, podczas jednego z jesiennych maratonów.
I teraz najważniejsza informacja:
"Mój tato zadeklarował się, w obecności 4 świadków, że jesienią przebiegnie wspólnie z nami maraton i tym samym dołączy do grona maratończyków!"
Gdzie to nastąpi jeszcze nie wiemy. Jednak najbardziej realną opcją wydaje się maraton w Poznaniu, już po moim starcie docelowym w Berlinie.
Ale póki co wróćmy do dzisiejszego treningu. Biegliśmy cały czas przed siebie - raz wolniej, raz szybciej. Ale bez żadnych postojów! Biegło mi się tak dobrze, że nim się zorientowałem byliśmy już na granicy Sopotu i Gdyni.
W drodze powrotnej zrezygnowaliśmy z nadmorskiego deptaka i zapuściliśmy się w miasto. Chciałem też zwrócić uwagę na swoją technikę biegu. Poprosiłem Małą, żeby nagrała krótki filmik, gdyż wydaje mi się, że powoli odpuszczam sobie lądowanie na pięcie na rzecz biegania za śródstopia. Jeżeli dostanę zgodę na wykorzystanie podkładu muzycznego to od razu go opublikuję!
I tak krok po kroku, lewa - prawa, lewa - prawa dobiegliśmy pod dom. I tutaj kolejna świetna wiadomość - udało mi się pokonać ponad 14 kilometrów bez żadnych postojów. Tak się długo nad tym zastanawiałem i doszedłem do wniosku, że już dawno nie robiłem treningów bez przystanków. A to na toaletę, a to aby się czegoś napić, polać się wodą, czy zwyczajnie na czerwonym świetle. Zaczynałem myśleć, że nie dam rady zrealizować biegu ciągłego. Ale jednak! Wszystko zmierza w dobrą stronę!
O! Czyli biegniemy razem Berlin. Fajnie!
OdpowiedzUsuń