Na skróty

8 kwietnia 2014

Energetyczny poranek w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym

   Dzisiejszy poranek wcale nie należał do najprzyjemniejszych. "Łóżkowa grawitacja" było cholernie silna. Patrycji budzik zadzwonił punktualnie o 4:30. I mimo, że położyliśmy się bardzo wcześnie, przespaliśmy po 8 godzin i w ogóle, to jednak nasze łoże to nie toster - nie wyskoczyliśmy z niego tak od razu. O ile Patrycja miała o 6 autobus do pracy i musiała po chwili zaatakować łazienkę. To ja, wciąż roboty poszukujący, aż tak silnej motywacji nie miałem. Z Małą umówiliśmy się, że zamelduje się pod moim blokiem przed 7 i wyruszymy do lasu.
   O ile zawsze deklarowałem się, że jestem miłośnikiem asfaltu, biegaczem miejskim, że uwielbiam ubijać chodniki. O tyle teraz naprawdę od tego stronię. I to do tego stopnia, że dzisiaj do lasu... pojechaliśmy samochodem.
   Temperatura do biegania była idealna. Słońce przedzierające się przez niewielkie chmury, ponad 10 kresek na plusie i żadnego wiatru. Innymi słowy raj dla biegacza.

   Skłamałbym jednak jeżeli powiedział bym, że miałem ogromną ochotę na to dzisiejsze bieganie. Nie chciało mi się jak cholera. Pomyślałem jednak, że jak tylko ruszymy to zaraz wszystko się zmieni jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ha ha ha - to najtrafniejszy komentarz. Po pokonaniu pierwszego kilometra miałem już dość. Po drugim miałem wrażenie, że biegamy już od kilku godzin.
   Sytuacja zmieniła się dopiero na 5. tysiączku. Tak nagle ni stąd ni zowąd wróciły chęci, bieg zaczął sprawiać radość. Na każde kolejne wzniesienie patrzyliśmy (Mała przyznał się, że miała podobne odczucia jak ja) jak na wyzwanie, a nie jak na karę. Każdy kolejny zbieg to była dobra okazja do zabawy z prędkością.
   Ktoś zapyta co z nogą. Otóż na początku wydawało mi się, że lada moment problemy powrócą. Jednak nic z tych rzeczy. Przebiegłem 10 kilometrów i bólu nie było. Jednak nie to rzuciło mi się dzisiaj w oczy. Od soboty każdego wieczoru spędzam co najmniej 15-20 minut na wałku do masażu. I wydaje mi się, że powoli zaczynam obserwować pierwsze efekty (choć z ostateczną oceną wstrzymam się jeszcze z 2-3 tygodnie). O czym mówię? Otóż podczas biegu, szczególnie w czasie podbiegania, czułem dziwne przeskakiwanie mięśni (albo ścięgien?) z tyłu kolana. I to była dzisiaj największa różnica - nic nie przeskakiwało. Oczywiście pewności mieć nie mogę, że to efekt stosowania wałka. Jednak głęboko w to wierzę, gdyż nic innego się nie zmieniło w moim szuraniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz